W Kościele nie ma miejsca na śmiech, a księża i zakonnice są kompletnie pozbawieni poczucia humoru – głosi stereotyp. Tymczasem radość i pogoda ducha to wręcz wyznaczniki chrześcijaństwa. Już św. Teresa z Ávila w XVI w. powtarzała: „Niech Bóg mnie zachowa od ponurych świętych”. Bo szczery śmiech nie był i nie jest grzechem, a wiara i wesołość nie wykluczają się wzajemnie.
Poczucie humoru „to nic innego, jak jeszcze jedna forma religijności” – tę tezę w swoich opowiadaniach postawił znany angielski pisarz Gilbert Keith Chesterton, który tworzył pod wpływem katolickiej nauki społecznej, a swoje poznanie wiary opisał w monumentalnym dziele Ortodoksja. Nie należał on przy tym do „świętoszków z kruchty”, gdyż w młodości był zbuntowanym agnostykiem, potem został członkiem wspólnoty Kościoła anglikańskiego i dopiero mając 48 lat, przeszedł z anglikanizmu na katolicyzm. To on stworzył literacką postać nieco zabawnego (bo niskiego i pulchnego) ojca Browna – katolickiego księdza detektywa, który potrafi rozwiązywać zagadki kryminalne lepiej niż Sherlock Holmes. I właśnie ów bohater, umiejący po mistrzowsku wnikać w duszę przestępcy grzesznika, podkreśla w detektywistycznych opowiadaniach, że „tylko ten, kto szczerze w coś wierzy ma prawo do żartowania z tego”.
Rozweselać: uczynek miłosierny
W czasie wojny między Francją a Prusami (1870–1871), kiedy militarne położenie Francuzów stało się niemal beznadziejne, francuska pisarka Julie Lavergne zaczęła publikować opowiadania i nowele mające podtrzymać ludzi na duchu. – Dopóki Pan Bóg nie poda się do dymisji, mamy być pełni radości – przekonywała czytelników. Kiedy ktoś zarzucił jej, że to zła pora na głoszenie takich głupstw, odpowiedziała z przekonaniem: – Odkryłam ósmy uczynek miłosierny: rozweselać ludzi smutnych.
Źródło: Radość niedoskonała,
red. Gius Bedetti
Sceptykom będzie trudno uwierzyć, że już od czasów „mrocznego” średniowiecza przez kilka kolejnych wieków w Kościele znany był risus paschalis, czyli śmiech wielkanocny. Aby wyrazić radość ze zmartwychwstania Chrystusa, księża w Niedzielę Wielkanocną głosili kazania pełne żartów i zabawnych dykteryjek. Oznajmiali w ten sposób krzepiącą nowinę, że śmierć została ostatecznie pokonana i skończył się czas smutku oraz wyrzeczeń. Duchowni czasem tak bardzo wczuwali się w rolę „rozweselaczy” wiernych, że omawiając przeczytane teksty biblijne, opowiadali żarty nazbyt rubaszne albo nadmiernie wykpiwali przywary i słabości parafian. To sprawiło, że w XVIII w. risus paschalis został zakazany. Ciągle jednak radosna Wielkanoc pozostaje czasem, kiedy szczególnie przekonująco brzmią słowa św. Franciszka Salezego, francuskiego teologa i filozofa, patrona dziennikarzy i katolickiej prasy, który zwykł mawiać, że „prawdziwy chrześcijanin jest najweselszym człowiekiem ze wszystkich”.
Małżonka biskupa
Ks. biskup Albin [Małysiak – przyp. red.] miał wielki dystans do swojej osoby. Śmiał się nie tylko z opowiadanych
anegdot i żartów, lecz także... z siebie samego. Kiedyś w jednym z czasopism, w relacji prasowej, na skutek skrótów i niewłaściwego „sklejenia” tekstu napisano, że „w uroczystości wziął udział ks. bp Małysiak wraz z małżonką”. Gdy doszło to do jego uszu, ten wybuchnął śmiechem. Ale jednak coś w tym było, gdyż w wywiadzie, którego udzielił w 2010 r. ks. infułatowi Ireneuszowi Skubisiowi, redaktorowi naczelnemu Tygodnika Katolickiego „Niedziela”, znalazły się takie słowa: „Proszę mi wierzyć, ja naprawdę bardzo lubiłem swoją pracę. Mogę nawet żartobliwie powiedzieć, że praca duszpasterska to była moja małżonka! Szliśmy w życie razem, praca dawała mi szczęście i radość. Do dziś widzę te pełne kościoły, tych zasłuchanych ludzi i żal mi tego. Teraz człowiek nie ma już sił, mało się udziela, ale za wszystko w moim życiu chwalę Pana Boga”.
Kto będzie prymasem?
Biskupi polscy spotykają się kilka razy w roku na zebraniach plenarnych. Jedno z takich zebrań wyjazdowych odbyło się ongiś na Mazurach, na terenie diecezji warmińskiej. Jako że kraina ta słynie ze wspaniałych jezior, więc program obejmował także – w czasie rekreacji – wycieczkę stateczkiem po jednym z jezior. Kiedy po obiedzie
ks. kard. Stefan Wyszyński zapraszał biskupów na wycieczkę, wszyscy wchodzili na statek. Jedynie biskup Małysiak wyraźnie się ociągał.
– Czemu ksiądz biskup nie wchodzi z nami na statek? – zapytał ksiądz prymas.
Na to zapytany puścił filuternie oko i odrzekł:
– A kto będzie prymasem, jak ten statek zatonie?
Źródło: M. Mirosławski,
Z pastorałem i humorem,
Kraków 2013
– Okres wielkanocny to najlepszy czas na przypomnienie, że w Kościele śmiech nie jest towarem deficytowym, a duchowni potrafią żartować, często także z siebie samych – z takim przesłaniem dwa lata temu wyszli autorzy cyklu audycji „Gaudentarium, czyli humor w koloratkach”, który był emitowany na antenie Radia Plus Łódź.
To ja jeszcze dogrzeszę...
Siostra zakonna przygotowując dzieci do pierwszej w ich życiu spowiedzi, poprosiła je o wypisanie na kartkach przykładowych grzechów. Jedna z dziewczynek wymieniła jedynie dwa swoje złe uczynki, na co zdziwiona katechetka zareagowała pytaniem: „Tylko dwa?”. Uczennica szybko obiecała... poprawę: „To ja jeszcze dogrzeszę”. Historię tę opowiedział ks. Piotr May-Majewski w zapoczątkowanym w 2012 r. radiowym cyklu o humorze w koloratkach. Inny duchowny, ks. Grzegorz Korczak, zwierzył się, że nie mógł powstrzymać śmiechu, kiedy po wysłuchaniu spowiedzi trzy razy stuknął w kratkę konfesjonału, a w odpowiedzi usłyszał też trzykrotne: puk, puk, puk.
Pomysłodawcy nie ukrywali, że ich celem była próba zmiany nieprawdziwego obrazu medialnego, który pokazuje Kościół „jako zbiorowisko nadętych, wyniosłych ludzi”. W materiałach przygotowanych w wersji dźwiękowej (do radia) i filmowej (do internetu) prezentowano księży i zakonnice opowiadających dowcipy, przywołujących anegdoty z własnego życia, z codziennej pracy duszpasterskiej i katechizacji, a także żarty dotyczące innych ludzi Kościoła. Na pierwszy ogień poszły zabawne sytuacje z tak poważnego wydarzenia, jakim jest dla dzieci Pierwsza Komunia Święta.
W podkreślaniu faktu, że śmiech stanowi nieodłączny składnik chrześcijaństwa, a Wielkanoc jest szczególnie radosnym świętem odrodzenia znacznie dalej poszły dwie niemieckie artystki z Frankfurtu: Carolyn Krüger i Brigitte Kottwitz, autorki przedsięwzięcia pod hasłem „Lachen erlaubt”, co w wolnym tłumaczeniu znaczy: „Śmiech dozwolony”. Trzy lata temu w berlińskiej dzielnicy Kreuzberg obie panie przygotowały niezwykłą oprawę dźwiękową dla ewangelickiego kościoła Emmaus-Kirche. Od Niedzieli Wielkanocnej aż do 7 maja z wieży kościelnej co kwadrans, między godziną 10.00 a 18.00, zamiast dzwonów rozbrzmiewały... odgłosy głośnego, serdecznego śmiechu. A im bliżej było pełnej godziny, tym ten dźwięk stawał się intensywniejszy. Nietypowej i kontrowersyjnej akcji artystycznej, która niektórych berlińczyków wprawiała w osłupienie, towarzyszyły wykłady i wystawy na temat roli humoru w religii – od czasów średniowiecza, kiedy panował zwyczaj wygłaszania krotochwilnych kazań wielkanocnych, po czasy współczesne.
Kaznodzieja nudzi nawet siebie
Znany kaznodzieja, ojciec Agostino da Montefeltro, w czasie popołudniowej przechadzki w krużgankach klasztornych spotkał nowicjusza. Kiedy zaczęli rozmawiać, okazało się, że młody zakonnik bardzo chciałby w przyszłości poświęcić się kaznodziejstwu i garnie się do nauki. Na początek młodzieniec chciał się dowiedzieć, jaka najgorsza rzecz przydarzyła się ojcu Agostino w czasie wieloletniej pracy kaznodziei. – Druga z tych rzeczy to znudzenie – odparł duchowny. – A pierwsza to nudzenie innych.
Jednak nawet takie „ekscesy”, jak akcja niemieckich artystek, nie zdołały zburzyć stereotypu, że Kościół to rzekomo instytucja ludzi posępnych, którym brak dystansu do siebie, a chrześcijaństwo polega głównie na umartwianiu ciała i ducha w bojaźni przed wiecznym potępieniem. Pewien kłopot – jak zauważył w jednym z artykułów ks. Andrzej Draguła – wynika ze zbyt dosłownych analiz Biblii, gdyż skrupulatni badacze wyliczyli, iż słowo „śmiech” występuje w niej zaledwie 12 razy, w tym 11 razy w Starym Testamencie i jedynie raz w Nowym Testamencie. Za to czasownik „płakać” pojawia się tam odpowiednio: 98 i 29 razy. Można by z tego wysnuć karkołomny wniosek, że biblijne postaci żyją głównie zmartwieniami, gdyż statystycznie płaczą dziesięć razy częściej, niż się śmieją. Co więcej, ewangeliści nie napisali w Biblii ani słowa o poczuciu humoru Jezusa, natomiast niejednokrotnie wspomnieli o Jego łzach, smutku czy zmęczeniu. A na dodatek bardzo poważnie brzmią słowa ze starotestamentowej Księgi Koheleta, gdzie jest zamieszczone zdanie: „O śmiechu powiedziałem: «Szaleństwo! »” (Koh 2, 2) oraz wyraźne przeciwstawienie: „Serce mędrców jest w domu żałoby, a serce głupców w domu wesela” (Koh 7, 1–6). Na podobne sformułowania można trafić w księdze Mądrość Syracha, wedle której człowiek głupi śmieje się głośno, a rozsądny „ledwie się uśmiechnie w milczeniu” (Syr 21, 20).
Jabłko dla grzesznej Ewy
Kard. Angelo Giuseppe Roncalli (późniejszy papież Jan XXIII) w czasie pobytu we Francji został zaproszony na przyjęcie dla dyplomatów. Przyszło mu siedzieć przy stole obok pewnej damy, która miała zbyt śmiały dekolt, jak na tego rodzaju oficjalną uroczystość. Patriarcha Wenecji taktowanie milczał, ale kiedy na deser podano owoce, podał jabłko swojej sąsiadce, po czym rzekł: „I proszę pamiętać, że Ewa po zjedzeniu tego owocu zaraz się ubrała”.
Na umocnienie stereotypu „posępnego Kościoła” spory wpływ miała słynna powieść Imię róży włoskiego pisarza Umberto Eco, napisana w 1980 r. (po polsku wydana siedem lat później), a także głośny film w reżyserii Jeana-Jacques’a Annauda pod tym samym tytułem (1986). Przypomnijmy, że akcja została umiejscowiona w 1327 r. w opactwie benedyktynów, gdzie doszło do tajemniczej śmierci zakonnika, a potem kolejnych zabójstw. Poproszony o wyjaśnienie tej ponurej zagadki franciszkanin Wilhelm z Baskerville, wraz z nowicjuszem Adso, odkrył, że nagłe zgony wiążą się z księgą o groźnych właściwościach. Każda z ofiar miała czarne ślady na języku i palcach – od ich ślinienia w celu łatwiejszego odwracania kartek zabójczej księgi. Chodziło o drugi tom Poetyki Arystotelesa, którego stronice – jak się okazało – zostały podstępnie nasączone trucizną przez sędziwego i ślepego mnicha Jorge z Burgos, sprawującego pieczę nad biblioteką. Nie chciał on, aby ktokolwiek czytał dzieło starożytnego filozofa zawierające pochwałę śmiechu, gdyż – wbrew Arystotelesowi – uważał, że wesołość to uczucie zgubne, niedorzeczne i niegodne chrześcijanina, które może być wykorzystane do grzesznych drwin z rzeczy świętych.
Ksiądz dzwoni z zaświatów?
Jeden z księży ze zdumieniem, a właściwie z przerażeniem, przeczytał w codziennej gazecie swój oficjalny nekrolog. Natychmiast chwycił za telefon i zadzwonił do kurii biskupiej, aby wyjaśnić przykre nieporozumienie. Biskup nie ukrywał zaskoczenia pomyłką, ale zachował zimną krew i zapytał: „Dobrze, bracie, ale powiedz mi, skąd teraz dzwonisz”.
Źródło: Niebiańsko śmieszne
(„Heiter bis heilig”), Hinrich C.G. Westphal, niemiecki teolog i dziennikarz
Zakonnik Jorge z powieści Imię róży bał się, że pokusa ziemskich, doczesnych zabaw odciągnie braci benedyktynów od sfery duchowości i prawdziwej relacji z Bogiem. Ale jak ktoś trafnie zauważył: prawdą jest, że błogosławieni są ci, którzy płaczą, ale nigdzie nie zostało napisane, że przeklęci będą ci, którzy się śmieją. Przeciwnie, ks. James Martin SJ, znany amerykański jezuita, autor bestsellerowej książki Moje życie ze świętymi, ciągle podkreśla, że wiara nie może być ponura, gdyż religia ma prowadzić do radości. W swej książce z 2011 r. Między niebem a wesołością zakonnik i publicysta katolickiego magazynu „America” przekonuje, że wszyscy członkowie Kościoła mają nie tylko z humorem podchodzić do codziennych spraw, ale także powinni umieć śmiać się z samych siebie. – Bo radość to znak obecności Bożej – podkreśla ks. James Martin, ekspert w dziedzinie kościelnego humoru. To zdanie zdaje się podzielać niekwestionowany autorytet Kościoła, czyli papież Franciszek, który prawie na każdym zdjęciu jest uśmiechnięty i nie stroni od żartów, a nawet autoironii.
Ojciec Święty bawi kardynałów
Tuż po wyborze na papieża prymas Argentyny Jorge Mario Bergoglio (wtedy już papież Franciszek) powiedział z uśmiechem do kardynałów zebranych w Watykanie: „Niech Bóg wybaczy wam, coście uczynili”. Te słowa wywołały prawdziwy wybuch wesołości, która rozładowała napięcie po obradach dość nietypowego konklawe, które zwołano w związku z sensacyjną dla mediów rezygnacją papieża Benedykta XVI.
Franciszek zyskał od pierwszych dni pontyfikatu opinię papieża pogodnego i wesołego, ale nie da się ukryć, że za mistrza czy wręcz symbol humoru w Kościele uważany jest powszechnie papież z Polski, Jan Paweł II, który 27 kwietnia zostanie kanonizowany. Nie wystarczyłoby miejsca nawet w opasłym tomie, aby przedstawić choćby cząstkę dowcipów i anegdot papieża Polaka. To materiał na wiele odrębnych opowieści i książek.
Przystojny kardynał
Kiedyś Karol Wojtyła przyjechał z wizytacją do jednej z podhalańskich parafii. W progu kościoła przywitała go jakaś góralka: „Eminencjo, najprzystojniejszy Księże Kardynale”. A on na to: „No, coś w tym jest”.
Zdrowie papieża
Od pewnego czasu stanem zdrowia Jana Pawła II zaczęły bardzo interesować się media. Powtarzano każdą plotkę na ten temat. A sam papież, pytany o swoje zdrowie, odpowiadał: „Nie wiem, nie zdążyłem jeszcze przeczytać porannej prasy”.
Narty dla Jana Pawła II
Podczas pierwszej konferencji prasowej zadano mu [Janowi Pawłowi II – przyp. red.] pytanie, czy będzie jeździł na nartach. Powiedział wówczas: „Na to mi chyba nie pozwolą”.
Minęło kilka lat. Papież przyjmował akurat jednego z narciarskich mistrzów świata, który ofiarował mu…narty. „I nie wódź nas na pokuszenie – usłyszał wtedy ów sportowiec. – Bo jeszcze zjadę w dolinę i co będzie? Nowe konklawe”.
Źródło: Kwiatki Jana Pawła II,
red. Janusz Poniewierski, Kraków 2005
Dziś godzi się natomiast przypomnieć, że wraz z Janem Pawłem II tego samego dnia świętym Kościoła katolickiego zostanie ogłoszony papież Jan XXIII, który także bardzo lubił się śmiać i dowcipkować.
Papież śmieje się z... papiestwa
Jan XXIII otrzymał list od chłopca, który wyjawił, że nie potrafi zdecydować, kim lepiej zostać: policjantem czy papieżem. Ojciec Święty odpisał, że lepiej uczyć się na stróża prawa, bo to konkretny zawód, a papieżem może zostać każdy. – Świadczy o tym choćby fakt, że ja sam nim jestem – zażartował Jan XXIII. Równie humorystyczne podejście miał Jan Paweł II. W 1992 r. ojciec Leon Knabit został zaproszony na kolację do pałacu watykańskiego. W czasie posiłku papież nieoczekiwanie zapytał: – To ile ojciec ma właściwie lat? – Sześćdziesiąt trzy – odparł benedyktyn. – O, to ja w tym wieku byłem już papieżem – odrzekł Jan Paweł II. – Wiem o tym, bardzo mi wstyd – rzekł ojciec Leon. I obaj wybuchnęłi śmiechem.
Jeśli zatem święci papieże uwielbiali żarty i wielokrotnie dawali temu wyraz, ku uciesze swoich przyjaciół oraz rzesz wiernych, to kto jeszcze odważy się powiedzieć, że Kościół jest wspólnotą ludzi ponurych albo że śmiech to grzech?