Logo Przewdonik Katolicki

W oczekiwaniu na konklawe

Krzysztof Bronk
Fot.

Debata nad przyszłością Kościoła i papiestwa przenosi się do mediów i przebiega pod ich dyktando, w stylu, do którego są najbardziej przyzwyczajone, czyli politycznym. Jak ustrzec się przed taką desakralizacją konklawe?

Próby wywierania nacisku na kardynałów przystępujących do wyboru nowego papieża nie są niczym nowym. Zmienia się jedynie zleceniodawca. Dawniej były to mocarstwa, dziś jest to anonimowa ręka mediów, powołująca się na autorytet opinii publicznej.Kościół  potrzebuje chyba śmierci papieża. Tylko ona potrafi naprawdę wstrząsnąć sumieniem, na kilka tygodni zatrzymać czas, ukazać prawdziwą pustkę sede vacante, zwrócić oczy ku niebu. Tak było po śmierci Jana Pawła II. Misterium śmierci i obecny w nim boży palec określały atmosferę oczekiwania na nowego papieża i samego konklawe. Tym razem jest inaczej. Spekulacje na temat konklawe i przyszłego papieża rozpoczęły się na długo przed nastaniem sede vacante, bo Benedykt XVI zapowiedział swą rezygnację z trzytygodniowym wyprzedzeniem. Nie pomogły pioruny bijące w kopułę bazyliki św. Piotra ani trzęsienie ziemi w pobliskim Frosinone. Te biblijne przejawy teofanii przeszły bez echa. Konklawe jest zagrożone sekularyzacją. Zdaniem kard. Kaspera już sama dymisja Benedykta XVI desakralizuje papiestwo. Teraz stawką jest wybór przyszłego papieża. Prymas Francji kard. Barbarin ostrzega, że będzie to czas duchowej próby.
 Oblężenie Rzymu
W ostatnich tygodniach Rzym, a w szczególności dzielnice przylegające do Watykanu, przeżył wyraźną metamorfozę. Po ulicach snują się monsiniorzy. Wśród nich najważniejsze postaci współczesnego Kościoła, nie tylko kardynałowie. Ewidentny znak, że konsultacje przed konklawe już się rozpoczęły. Tuż obok medialne wioski. Wyrosły jak grzyby po deszczu, zaraz po ogłoszeniu papieskiej dymisji. Wtedy rezygnacja Benedykta XVI dla wszystkich była tematem numer jeden. Teraz napięcie już osłabło, ale ekipy reporterskie pozostają na miejscu. Nie opłaca się powracać do domu, dopóki nie wybiorą papieża. Problem w tym, że po kilku dniach nie ma już o czym mówić, a do konklawe pozostało jeszcze parę tygodni. Zamiast faktów przedstawia się zatem domysły. Te z kolei już po chwili idą w świat jako najbardziej prawdopodobne wersje wydarzeń czy nawet niepodważalne fakty. W ten sposób powstaje nowy obraz Kościoła, do którego zaczynają się też ustosunkowywać sami purpuraci. Debata nad przyszłością Kościoła i papiestwa przenosi się do mediów i przebiega pod ich dyktando, w stylu, do którego są najbardziej przyzwyczajone, czyli politycznym. Czy uda nam się ustrzec przed taką mediatyzacją i desakralizacją konklawe? Watykan protestuje i apeluje o zachowanie umiaru. Ostrzega też sam papież. W swym ostatnim przemówieniu do rzymskich kapłanów mówił o posoborowej odnowie Kościoła, która została zniweczona właśnie za sprawą mediów, które skutecznie narzuciły katolikom własną wizję soborowych reform i wywierały silną presję na samych ojców soborowych. Już raz Kościół się sparzył. Czy teraz potrafi wyciągnąć z tego wnioski?
Lekcja historii
W ubiegłym tygodniu przypomniano w Watykanie historię samej instytucji konklawe. Pokazano, że jej stopniowe konstytuowanie się na przestrzeni wieków zawsze miało na celu zapewnienie jak najsprawniejszego i w pełni wolnego wyboru papieża. Niektóre zastosowane w tym celu środki mogą wydawać się śmieszne. Jak na przykład faktyczne trzymanie kardynałów pod kluczem, stopniowe ograniczanie racji pożywienia i wody czy pozbawianie ich dochodów na czas konklawe. Samo określenie daty jego rozpoczęcia, o czym tak dużo mówi się tym razem, miało zagwarantować, że wszyscy purpuraci zdążą dojechać. Okres ten trzeba było wydłużyć, kiedy pojawili się kardynałowie zamorscy. Dziś oczywiście w dobie podróży samolotowych i kiedy na dodatek dymisja została ogłoszona z trzytygodniowym uprzedzeniem, wymóg ten traci rację bytu.  Na marginesie warto zauważyć, że przy różnych okazjach przypominano w ubiegłym tygodniu interwencję polskiego kardynała Jana Puzyny, arcybiskupa Krakowa, na konklawe w 1903 r., które wybrało św. Piusa X. To właśnie arcybiskup Krakowa po raz ostatni zastosował, w imieniu cesarza Franciszka Józefa, prawo weta przysługujące monarchom katolickim. Była to ostatnia jawna ingerencja polityczna w przebieg konklawe, bo Pius X zaraz po swym wyborze definitywnie zniósł prawo weta. W watykańskich konferencjach prasowych o konklawe przytaczano ten przypadek, aby pokazać, że próby wywierania nacisku na kardynałów nie są niczym nowym. Zmienia się jedynie zleceniodawca. Dawniej były to mocarstwa, dziś jest to anonimowa ręka mediów, powołująca się na autorytet opinii publicznej.      Przepisy dotyczące konklawe zawsze były bardzo ścisłe i surowe. Tak jest do dzisiaj. Choć nie szafują one jak w przeszłości ekskomuniką za niemal każde wykroczenie, to i tak przewidują one więcej kar automatycznych, tzw. latae sententiae niż cały Kodeks Prawa Kanonicznego – ostrzegał w ubiegłym tygodniu ks. Juan Ignacio Arreta, sekretarz Papieskiej Rady ds. Tekstów Prawnych. Przybliżając dziennikarzom normy prawne, którymi po rezygnacji papieża będzie kierował się Kościół, a zwłaszcza konklawe, podkreślił, że są one sformułowane z wyjątkową precyzją, aby uniknąć wszelkich niejasności. A gdyby takie się pojawiły, interpretacja wątpliwego przepisu zależy od kardynałów i jest jednoznacznie rozstrzygana w głosowaniu, zwykłą większością głosów.
Kolegialność w praktyce
28 lutego o godz. 20.00 naczelna władza nad Kościołem przejdzie w ręce kardynałów. Nie wolno im zmieniać reguł dotyczących konklawe. Mają się skupić na sprawnym przygotowaniu wyboru nowego papieża. Z wyjątkiem nadzwyczajnych okoliczności powinni też unikać podejmowania decyzji, które w normalnej sytuacji należą do kompetencji biskupa Rzymu. Wiadomo jednak, że zanim przystąpią do konklawe, purpuraci będą się chcieli zapoznać z aktualnym stanem Stolicy Apostolskiej i Kościoła na świecie. To pozwoli im bowiem lepiej zrozumieć, jakiego papieża dziś potrzebujemy. Kardynałowie będą się spotykać na tak zwanych kongregacjach generalnych. Pod przewodnictwem dziekana kolegium kardynalskiego będą obradować wszyscy jego członkowie, którzy są w stanie przybyć do Rzymu, również ci, którzy ukończyli już 80. rok życia i nie są elektorami. Udział w obradach jest obowiązkowy.            W ramach przygotowań do tego spotkania niektórzy kardynałowie, jak na przykład Schönborn czy Kasper, podnoszą w mediach postulat większej kolegialności w Kościele, kosztem jego decentralizacji i osłabienia kompetencji Kurii Rzymskiej i papieża. Obrady kolegium kardynalskiego będą dobrym sprawdzianem kolegialności. Purpuraci zostaną bowiem pozostawieni samym sobie. Nie będzie ich krępować ani obecność papieża, ani władza kurii. Sami się przekonają, jak wygląda kolegialność w praktyce. Nie wszyscy są jej entuzjastami. Abp Rino Fisichella, który trzy lata temu trafił do Kurii Rzymskiej jako przewodniczący Papieskiej Rady ds. Nowej Ewangelizacji, zdradził ostatnio, że to właśnie z kolegialności wynikają aktualne problemy kurii, jej dysfunkcjonalność. Benedykt XVI nie rządził bowiem kurią twardą ręką, tak jak na przykład Pius XII. Aktualny papież wprowadził do Kurii postulowaną przez sobór kolegialność, to znaczy respektuje kompetencje zwierzchników poszczególnych dykasterii, którym powierzył pieczę nad różnymi dziedzinami życia Kościoła. Jak widać, nie zdało to w pełni egzaminu. Kolegialność nie może być zatem magiczną receptą na reformę Kościoła i Watykanu. Widać to zwłaszcza w najbardziej wyemancypowanych Kościołach lokalnych (Holandia, Szwajcaria, Belgia, Niemcy), które przez lata nie liczyły się z opinią papieży, a dziś dogorywają.
Szansa kard. Ravasiego
Sam Benedykt XVI w ostatnich dniach pontyfikatu wyprowadził swą kurię na pustynię. Odbył wraz ze swymi współpracownikami tygodniowe rekolekcje. Wspólna liturgia godzin i trzy medytacje dziennie. Głoszenie kazań powierzył kard. Gianfrancu Ravasiemu, przewodniczącemu Papieskiej Rady ds. Kultury. Kiedy podejmował tę decyzję, wiedział już, w jakim, nadzwyczajnym kontekście będą się odbywać te rekolekcje. Wiedział, że te dni pozwolą kard. Ravasiemu zaistnieć, wykazać się swymi kaznodziejskimi umiejętnościami. I trzeba przyznać, że ten włoski purpurat przeszedł tę próbę doskonale, dał się poznać jako doskonały kaznodzieja, który na pewno potrafiłby swym słowem „umacniać braci w wierze”. Przy okazji kard. Ravasi mógł przypomnieć, że choć co prawda nigdy nie był duszpasterzem, to jednak ma duszpasterskie doświadczenie właśnie jako rekolekcjonista. Na marginesie rozważań pochwalił się także swymi niekwestionowanymi osiągnięciami na polu dialogu ze światem kultury i niewierzącymi. To bowiem on jest odpowiedzialny w Watykanie za realizację papieskiej inicjatywy Dziedzińca Pogan.
Dając się ponieść refleksjom nad „szansami” kard. Ravasiego, sami mogliśmy zobaczyć, jak łatwo jest ulec pokusie zeświecczenia konklawe. Jakby chodziło w nim o wybór najlepszego z naszego punktu widzenia. Kościół tymczasem nie jest ani nasz, ani kardynałów, lecz Chrystusa i to On decyduje, kogo uczynić skałą, fundamentem. Wiedział to Jan Paweł II, który przyszłym pokoleniom kardynałów pozostawił nie tylko konstytucję apostolską Universi Dominici Gregis, zawierającą normy prawne określające wybór papieża, ale również Tryptyk rzymski, w którym przypomina, że wyboru trzeba dokonywać w obliczu Sądu Ostatecznego Michała Anioła w Kaplicy Sykstyńskiej i dominującego na nim Chrystusa. On wskaże – zapewnia Jan Paweł II.
 
 

 

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki