O swojej wierze i doświadczeniu Kościoła opowiada Robert „Litza” Friedrich, gitarzysta, kompozytor, realizator dźwięku i producent muzyczny, pomysłodawca i szef Arki Noego oraz członek grup Luxtorpeda, 2Tm2,3, Kazik Na Żywo. Od 17 lat na Drodze Neoktachumenalnej.
Dlaczego jesteś w Kościele?
– Kiedy szukałem jakiegoś sensu życia i prawdy, okazało się, że tam, gdzie szukałem, ich nie ma. Natomiast był taki moment w moi życiu, że po operacji serca to pytanie wróciło do mnie z większą mocą – jaki jest sens życia, cierpienia, umierania? I właśnie wtedy trafiłem na katechezy neokatechumenalne w parafii Najświętszego Zbawiciela na ul. Fredry w Poznaniu. Na tych katechezach po raz pierwszy usłyszałem Dobrą Nowinę. Wcześniej miałem uszy zamknięte na to, co było mówione, a tutaj zostałem przygotowany i po raz pierwszy usłyszałem też kerygmat, czyli dobrą nowinę, że Chrystus umarł i zmartwychwstał dla mnie. Pierwszy raz ktoś mi powiedział, że Bóg jest dobrym i miłosiernym Ojcem.
Nie byłem wychowywany w duchu katolickim, w wierzącej rodzinie. Kościół to było dla mnie jakieś moralizowanie, wymagania, przepisy. Na katechezach spotkałem się z Dobrą Nowiną. Dzisiaj, po siedemnastu latach widzę, że w moim życiu są one wciąż skuteczne.
Rozumiesz tych, którzy od Kościoła są daleko i go negują?
– Bardzo dobrze rozumiem ludzi, którzy są daleko od Kościoła. Dla wielu w tym, co się głosi w kościołach, jest za mało Dobrej Nowiny. Za mało jest też pasterzy, którzy głoszą kerygmat i pokazują Boga jako Ojca Miłosiernego. Tego, który czeka i kocha. Jezus nie moralizuje, ale ratuje człowieka od śmierci gratis!
Dużo koncertuję w całej Polsce. Byłem na wielu Mszach św. w różnych miastach, w różnych parafiach. Wydaje mi się, że z tym przepowiadaniem jest czasem bardzo krucho. Nie tak dawno uczestniczyłem w Mszy w Krakowie, gdzie w niedzielę nie było homilii. Zaraz po Ewangelii było wyznanie wiary. Muszę powiedzieć, że wyszedłem bardzo przygnębiony z tej Mszy św. Ja potrzebuję dobrej homilii kerygmatycznej, która wchodzi konkretnie w moje życie. Myślę, że tak mało jest dziś ludzi w kościele i tak niewielu podejmuje nowe życie, bo jest to dla nich jakaś abstrakcja.
Bł. Jan Paweł II napisał w pierwszej encyklice, że „człowiek jest drogą Kościoła”, a potem jeszcze dodał, że jest „drogą jego codziennego życia i doświadczenia, posłannictwa i trudów – Kościół naszej epoki musi być wciąż na nowo świadomy jego «sytuacji»”. Przez swoją twórczość próbujesz dotykać tej „sytuacji” człowieka, jego problemów. Co według Ciebie sprawia, że niektórzy czują, że są tą drogą Kościoła – podmiotem jego zainteresowań i działalności?
– Papież w tych słowach mówi jedną, jak sądzę, bardzo ważną i fundamentalną rzecz: mówi o doświadczeniu. Teoria nikogo w życiu nie zbawiła. Podstawową rzeczą jest spotkanie z Panem Bogiem. Dopiero ono jest skuteczne. Kiedy wychodzę na scenę lub podejmuję się tworzenia nowych piosenek, zawsze dzielę się ze słuchaczem doświadczeniem spotkania Pana Boga w codziennym życiu. Nie wymagam od tego, który słucha, wiary i nie mówię mu o prawdach teologicznych, bo czasy są takie, że wywody teologiczne, nawet najmądrzejsze, są zupełnie nieczytelne dla współczesnego człowieka, który goni dziś za czymś zupełnie innym niż duch.
Papież mówi, że życie człowieka z Bogiem jest drogą. To znaczy, że nic nie dzieje się raz na zawsze. Nawrócenie nie dokonuje się tylko raz. Każdego dnia rano walczę, żeby chcieć pełnić wolę Boga, a nie swoją.
Co byś powiedział o Kościele tym, którzy są – jak to mówimy – letni w swojej wierze?
– Dzięki temu, że śpiewam z zespołem, który nie ma charakteru ewangelizacyjnego, z Luxtorpedą, mam mnóstwo spotkań z ludźmi, którzy dawno nie chodzili na moje koncerty, bo Arka Noego lub 2Tm2,3 śpiewały o Panu Bogu. To ich odstraszało. Teraz spotykam ludzi, którzy są daleko od Kościoła, dawno nie byli na Mszy św. Oni zadają mi właśnie tego typu pytania: Czemu jestem w Kościele? Co ja z tego mam? W odpowiedzi nie mam dla nich żadnych teorii. Mówię im po prostu o faktach z mojego życia i o tym, co dzieje się w życiu naszej wspólnoty. Opowiadam, co daje taka droga i co daje Kościół na podstawie faktów z mojego życia. To jest dla nich czytelne i zrozumiałe. Wielu z tego korzysta, ale oczywiście są i tacy, do których to nie dociera...
Chodzi więc „tylko” o świadectwo.
– Tak… Ktoś widzi, że wiara „działa” w moim życiu i że to jest ważne. Ale dopóki sam tego nie doświadczy na własnej skórze, to będzie to tylko czyjeś doświadczenie. Jedyne, co wtedy robię, to zapraszam na katechezę. Mówię: jeżeli chcecie głębiej przeżywać wiarę, zapraszam na katechezy, które uratowały moje powołanie. Jeśli ktoś naprawdę szuka, zależy mu na życiu, to szuka i trafia na katechezy. A potem, podobnie jak ja kiedyś, rusza drogą nawrócenia. Taka jest moja rada.