Retorycznie brzmi już dzisiaj pytanie: „Co nas bawi, co nas śmieszy?”.
Nie mam się z czego cieszyć... A z czego tu się śmiać? Śmiejesz się jak głupi do sera... Coraz mniej nam do śmiechu. Przytłoczeni problemami, obciążeni kłopotami, napotykający coraz więcej trudności, zrezygnowani i znudzeni, postrzegający świat jako „dolinę płaczu”, zatraciliśmy gdzieś pierwotną dziecięcą radość.
Zaskakujące jest najbardziej to, że im więcej posiadamy dóbr, im wyższe jest nasze wykształcenie i większa życiowa mądrość, tym mniej w nas radości. A przecież jeszcze 20–30 lat temu, choć sytuacja polityczna nie była ku temu sprzyjająca, śmialiśmy się z Kabaretu Starszych Panów, kabaretu Dudek czy kabaretu Potem. Jak na drożdżach powstawały żarty o Wąchocku, anegdoty o milicjantach, o Polakach, Niemcach czy Rosjanach (choć o tych ostatnich nie wolno było głośno mówić nic złego).
Francuski minister Robert Schuman mawiał: „Nie mówcie mi o ludziach, którzy nigdy się nie śmieją. Są niepoważni”. A H. Hubbart przestrzegał: „Nie traktujcie życia nazbyt poważnie, ponieważ w żaden sposób nie uda się wam wyjść z niego żywo”.
Czy nie lepiej byłoby nam zatem, gdybyśmy od czasu do czasu dostrzegali w nas samych słabostki i po prostu zaczęli się z nich śmiać?
Poczucie humoru jest czymś uniwersalnym. Sprawdza się w każdym miejscu i czasie: u cioci na imieninach, w kolejce do kasy, w zabawie z dziećmi... Pomaga nawet wstać z łóżka i przetrwać najtrudniejszy dzień. Tak naprawdę nie ma godziny, w której nie można by powiedzieć czegoś adekwatnego do okoliczności i dowcipnego zarazem. Prawdą jest, że uśmiech uśmiechowi nierówny. Bywa sarkastyczny, szyderczy, ironiczni, kpiący, a nawet ocierający się o profanację.
Najlepiej wiedzą o tym celebryci i politycy prowadzący kampanię. Zadziwiające, ale w ankietach przeprowadzanych przed wyborami na ważne państwowe urzędy, na pytanie dlaczego pan/pani zagłosował (-a) na kandydata partii Y, widnieją odpowiedzi: bo dobrze wyglądał i ładnie się uśmiechał. Głośno jest o kimś, kto uśmiecha się szerzej, pełniej i bielej. To nowe prawo dżungli panuje też w mediach, reklamie i w świecie show-biznesu. Stąd tak wielką popularnością cieszą się gabinety stomatologiczne, w których dokonuje się niekiedy prawdziwych cudów na ludzkim uzębieniu. Chcesz zaistnieć, zrób sobie najpierw równy i bielszy niż śnieg 32-zębny uśmiech.
Pragnę się śmiać
Już Hipokrates twierdził, że humor jest podstawą zdrowia. Mądrość ludowa przekuła to w stwierdzenie: „Śmiech to zdrowie”.
Jeśli jesteśmy już w orbicie tematów medycznych, to może trochę o terapeutycznych efektach, jakie w naszych organizmach wywołuje śmiech. Kiedy się śmiejemy, na naszych twarzach pojawiają się skurcze mięśni, pracuje przepona, kąciki ust i nozdrza delikatnie się rozszerzają, podnoszą się brwi, drga żuchwa, a głowa odchylona jest nieco do tyłu. Tętnice rozszerzają się, co wywołuje zaczerwienienie twarzy i szyi, oczy robią się błyszczące, niekiedy napływają łzami.
Duża porcja śmiechoterapii wzmacnia także serce. Jak wynika z badań prowadzonych na Uniwersytecie w Stanford, jeśli śmiejemy się ok. 50 razy dziennie, to nasze zastawki serca doznają takiego dobrodziejstwa, jakbyśmy wiosłowali przez 10 minut. Bierzmy przykład z 4-, 5-letnich dzieci, które śmieją się co dzień nawet 200 razy. Poza tym śmiech rozładowuje stres i wzmacnia system immunologiczny.
Poczucie humoru jest czymś w rodzaju cnoty, bronią przeciwko tym wszystkim, którzy są zadufani w sobie, nadęci, pyszni. Człowiek na tyle jest wielki, na ile potrafi się śmiać z siebie samego. Jeśli ktoś nie umie się śmiać ze swoich ułomności, jest zbyt obciążony swoim „ja”. A przecież wystarczy mała szpilka ironii, by pękł balon naszej pychy i egoizmu. Ku przestrodze pesymistom: optymiści żyją znacznie dłużej!
To samo można odnieść do naszego ducha.
Nasza wiara paradoksalnie może być umocniona przez humor, który podnosi na duchu, dodaje odwagi, przełamuje lody... Jak zapewnia Sigismund von Radecki: „Śmiech to przebrana religijność. Śmiech pokazuje nasze szczęście. Tylko my możemy się śmiać, ponieważ mamy coś, ponad czym nie istnieje już nic, z czego można się śmiać”. Brak poczucia humoru zdradza brak powagi. Diabeł jest ponury. Już św. Franciszek głosił, że demon boi się ironii i kpiny. Śmiech, radość nie wykluczają bólu – przeciwnie – gromadzą go w sobie i uszlachetniają. To on jest „ostatnią bronią nadziei”, dodaje lekkości, demaskuje, działa uzdrawiająco i oczyszczająco. Ma moc wyzwalającą – uwalnia od obsesji, udręk, skrupułów, kompleksów. Pozwala spojrzeć na siebie z zewnątrz, zachować do siebie dystans.
Opowiedz Bogu o swoich planach
Zdaniem francuskiego pisarza André Malraux, XIII-wiecznym artystom udało się utrwalić w kamieniu jedną z ważniejszych cech duchowości chrześcijańskiej – możliwość koegzystencji cierpienia i radości i wyrażania jej na ustach. Ukazali wiarę w tajemnicę Odkupienia. Wyrzeźbione na portalach gotyckich katedr twarze naznaczone są cierpieniem, poorane trudnymi doświadczeniami, ale zawsze rozpromienione wiarą.
Wśród wspaniałych mozaik sycylijskiej katedry w Monreale wzrok zwiedzających przykuwa zwłaszcza ta przedstawiająca Stworzyciela, który, w pogodnym nastroju, wydaje się bawić ciałami niebieskimi wychodzącymi spod Jego ręki.
Biblia, mówiąc o radości i humorze, wiąże je z uosobioną Mądrością, która była towarzyszką Boga w dziele Stworzenia: „Byłam przy Nim jako [Jego] umiłowana, a byłam Mu radością na każdy dzień, pląsając przed Nim przez cały czas; igrając na okręgu Jego ziemi; i rozkoszą dla mnie przebywać wśród synów człowieczych” (Prz 8, 30–31).
Bóg jest wielkim humorystą, stąd jak mówi znane przysłowie: „Jeśli chcesz rozśmieszyć Pana Boga, opowiedz Mu o swoich planach”.
Bóg krzyżuje nasze plany, burzy koncepcje, łamie utarte schematy myślowe, miesza szyki, niweczy nasze intelektualne wysiłki. Śmieje się też z naszych słabostek i niepoważnych zachowań. Jest zupełnie nieprzewidywalny i nieodmiennie fascynujący w swych poczynaniach. Kiedy popadasz w smutek, pojawia się blisko ciebie i spieszy pocieszać. Kiedy wydaje ci się, że znalazłeś największy skarb, który może dać ci szczęście, On szybko odsuwa to od ciebie i spowija mgłą, tak by jawiło się przed tobą jako banalne i nic nieznaczące. Kiedy rozsadza cię duma z powodu jakiegoś osiągnięcia, On szybko sprowadza cię do pionu. Dał ludziom w zarządzanie cały świat, ale nie dopuści, by popadł on w ruinę. Wciąż stawia nas na rozdrożu i każe rozpoznawać Jego drogę spośród innych.
Lubi zaskakiwać. Wybiera osoby, które nie są oratorami, przywódcami z krwi i kości, których zdanie i pozycja nie liczą się w społeczeństwie. Powołuje niedoświadczonych, niemogących stanąć na wysokości zadania, tych, którzy po ludzku nie nadają się do pełnienia tych ważnych misji. Często stosuje „zasadę nieadekwatności”.
Czyż nie oznajmił swojego przyjścia prostym, niewykształconym pastuszkom, a nie poważnym władcom? Czyż nie ukrył wielu rzeczy przed „mądrymi i roztropnymi”, a objawił je prostaczkom?
Czyż nie wprowadza nas dzisiaj w zakłopotanie swoimi przypowieściami? Oszczędnych – o talentach, skrupulatnych – o robotnikach w winnicy, unikających podatków – słowami „oddajcie co Cezarowi”, bogaczów – o wielbłądzie i uchu igielnym, lekarzy – historią o niewidomych od urodzenia?
Choć Pismo Święte ani razu nie poświadcza, że Jezus się uśmiechał, to przecież jako Bóg i Człowiek nie mógł być pozbawiony tego daru. Nie przyciągałby dzieci, wdów i chorych, gdyby miał marsową minę. Nie mógł uczynić cudu zamiany wody w wino wobec nowożeńców w Kanie Galilejskiej ,będąc śmiertelnie poważny. Nie mógł mówić do apostołów, mając smutek na twarzy: „To wam powiedziałem, aby radość moja w was była i aby radość wasza była pełna” (J 15, 11).
Św. Bernard z Clairvaux sądził, że nawet w godzinach swej męki Jezus pozostawał do głębi szczęśliwy, ponieważ wiedział, że dokonywał działa zbawienia ludzkości. Dlatego też niektórzy artyści nie wahali się ukazywać uśmiechu na twarzy Ukrzyżowanego. Taki XII-wieczny wizerunek do dziś adorowany jest przez mnichów we francuskim opactwie w Leryn.
Każdy święty chodzi uśmiechnięty
G.K. Chesterton przekonywał: „Gdyby cały świat został nagle obdarzony poczuciem humoru, całkiem odruchowo zacząłby wypełniać przepowiadanie z Kazania na górze”.
Wiedzieli o tym już święci wyróżniający się radością i żartami.
Św. Wawrzyniec miał powiedzieć swoim oprawcom przypiekającym go na metalowej kracie: „Teraz z drugiej strony, bo z tej już wystarczy”. Skazany na śmierć przez króla Henryka VIII uczony humanista i kanclerz angielski św. Tomasz Morus w drodze na szafot poprosił o płaszcz, by – jak to ujął – nie przeziębił się przypadkiem...
Św. Ignacy Loyola, patrząc na swoich nowicjuszy, mawiał: „Jestem spokojny o wasze powołanie, bo widzę, że się śmiejecie”.
Św. Urszula Ledóchowska podkreślała: „Więcej czasem dobrego może zrobić jeden serdeczny uśmiech, dobre, wesołe słowo, aniżeli bogaty dar pochmurnego dawcy”. W innym miejscu zapisała, że uśmiech na ustach „rozjaśnia życie smutkiem zaciemnione, podnosi ku niebu, pociąga ku Bogu”. Bł. Matka Teresa powtarzała swoim siostrom: „Nawet gdybyście swe życie oddały ubogim, ale bez uśmiechu, niewiele byście dały”.
Kiedy św. Teresa z Avila, będąc w drodze, ugrzęzła w błocie, i żaliła
się Panu Bogu: „Panie, zachowujesz się wobec mnie w sposób nad wyraz
ekstrawagancki. Jeszcze chwila, a utopiłabym się wraz z moimi
zakonnicami”. W odpowiedzi usłyszała: „Tak traktuję moich przyjaciół”.
„Teraz rozumiem, dlaczego masz ich tak niewielu” – podsumowała święta.
Św. Jan Vianney, na pytanie zrozpaczonej wdowy, czy jej niedawno zmarły mąż jest w czyśćcu, miał odpowiedzieć: „Nie wiem, jeszcze tam nie byłem”.
Św. Tomasz z Akwinu był jednym z najbardziej otyłych świętych. Podczas jednej z kolacji przyjaciel, widząc go siedzącego przed talerzem mocno osolonych oliwek, wyraził dezaprobatę i niepokój o jego zdrowie. Przyszły święty, wskazując na swoje ciało, odpowiedział mu: „Widzisz, by przyprawić tyle mięsa, potrzeba wiele soli”.
Z humoru i dowcipów najbardziej znany był XVI-wieczny święty – Filip Nereusz, ale to już temat na osobny artykuł.
Czy wśród nas, ludzi żyjących w XXI stuleciu, nie ma żadnych potencjalnych świętych?
Mimo że dzieci z Arki Noego usilnie nam przypominają, że„każdy święty chodzi uśmiechnięty”.
Czy w Kościele humor stracił na wartości?
Mówiąc o żartach z religii, nie mam na myśli istoty prawd wiary, ale ich często niedoskonałe sformułowania i przeżywanie jej przez nas, ludzi. Wśród polskich „teologów uśmiechu” na pewno można wymienić nieżyjących już ks. prof. Józefa Tischnera z jego finezyjnym, niekiedy siarczystym dowcipem góralskim i zdecydowanie bardziej subtelnego ks. Jana Twardowskiego. Obaj mieli tę niezwykłą umiejętność ujmowania trudnych teorii w proste słowa, zrozumiałe dla przeciętnego człowieka.
Czyż ich działalność duszpasterska i literacka nie powinna być dzisiaj cenną wskazówką dla wszystkich, którzy głoszą światu Ewangelię? O tym, że humor nie jest przeszkodą na drodze do głoszenia Dobrej Nowiny wiedział bardzo dobrze m.in. bł. Jan Paweł II.
Najwięcej powodów do śmiechu dostarcza życie codzienne, tzw. humor sytuacyjny, kiedy możni tego świata, pod nienaganną marynarką, mundurem czy kostiumem, próbują ukryć własne braki i ułomności.
W naszych świątyniach też go nie brakuje, choć daleka jestem od wyśmiewania się z ludzkiej indolencji. W jednym z poznańskich kościołów do Mszy św. służyli kilkunastoletni kandydaci na ministrantów. Zirytowany nieco kapłan oczekujący na ampułki, które chłopcy mieli przynieść ze stolika, próbując pomóc zdezorientowanym ministrantom, wskazał na stolik ruchem głowy. I oto stała się rzecz najdziwniejsza: dzieci utwierdziwszy się, że chodzi o coś, co jest w pobliżu stolika, przeniosły pod tabernakulum... stojącą nieopodal palmę.
*
Już Michel Quoist przekonywał, że „Jezus Chrystus szczerze przyjęty do czystego serca oddaje nam do czystego serca pragnienie śmiechu”.
Jego zdaniem wielu uważa, że śmiech w Kościele oznacza brak poszanowania, płacz natomiast jest bardzo dobrze widziany. Nie chodzi o zagłuszający, nerwowy śmiech, który jest tylko ucieczką od siebie i od ważnych spraw, a o zdrową radość z bycia chrześcijaninem, która powinna być czasem manifestowana. Ze smutnego ponuraka nikt nie ma żadnego pożytku. Jesteśmy stworzeni ku radości. Może warto więc rozpowszechniać wśród wierzących w Jezusa nowe hasło: „Jestem chrześcijaninem, pragnę się więc śmiać!”.
Kodeński krucyfiks
Krucyfiks Chrystusa Uśmiechniętego w Kodniu pochodzi z przełomu XVII/XVIII wieku. Ufundowany przez infułata kodeńskiego, a później biskupa – Pawła Sapiehę, znajdował się pierwotnie w kościele św. Anny w kodeńskim rynku – gdzie króluje skradziona papieżowi w Rzymie przez Mikołaja Sapiehę – Madonna z Guadalupe. Obecnie łaciński barokowy krzyż wisi w prezbiterium kaplicy zamkowej pw. Ducha Świętego. Polichromowany krucyfiks o wysokości ok. 3 m i szerokości 1,60 m, ukazuje postać Zbawiciela w spokojnym zwisie. Najbardziej uderzający jest natomiast wyraz twarzy Chrystusa. Maluje się na niej spokój, a usta składają się w lekki uśmiech. Jak to tłumaczyć?
Chrystus oddał życie z miłości do każdego człowieka. Na Jego obliczu gości radość, że przywrócił nam życie, że znów jesteśmy wolni – Tak Bóg umiłował świat…
o. Paweł Gomulak OMI
Rzecznik Sanktuarium Maryjnego w Kodniu