Padło tam pytanie – czy współcześni rodzice nie przesadzają z troską o dzieci? Czy za bardzo nie psychologizujemy? Czy wyrażanie zrozumienia dla uczuć dziecka, pozytywna dyscyplina, różne metody motywowania dzieci są rzeczywiście potrzebne? Jeszcze nasi dziadkowie stosowali przecież z reguły uniwersalną metodę: „Rób, co każę, bo inaczej pas pójdzie w ruch” i nikt zbytnio nie przejmował się możliwą traumą.
Odpowiedź brzmi – i tak, i nie. Rozwój nauk o człowieku pokazał nam, że dziecko funkcjonuje inaczej niż dorosły, np. musi nauczyć się zarządzania emocjami, a tresura bynajmniej w tym nie pomaga. Z drugiej strony rzeczywiście część rodziców nadmiernie koncentruje się na dziecku i zaspokajaniu jego potrzeb, nawet jeśli ceną ma być wychowanie go na „ofiarę losu”. Jak zatem odnaleźć „złoty środek”?
Mówienie o swoich uczuciach – skuteczną metodą wychowawczą?
W każdej współczesnej metodzie wychowawczej doradza się, by nie etykietować dziecka, a mówić o uczuciach, które budzi w nas jego niewłaściwe zachowanie. Jeżeli zatem dziecko śmieci, nie należy go nazywać bałaganiarzem, lecz mówić: „Jestem zła, gdy robisz bałagan. Wiesz, że zależy mi na porządku”.
I tu pojawia się wątpliwość, o której pisze na forum Agnieszka63: "Nie bądźmy naiwni; czy myślicie, że nasze cudowne, wspaniałe dzieci będą wzruszać się naszymi uczuciami i z tego powodu będą postępować dobrze, aby nie ranić naszych uczuć? Czy mówienie im o naszych uczuciach wywołanych ich zachowaniem ma ich zmobilizować do właściwego postępowania?".
Za bardzo trafną uważam odpowiedź forumowiczki Agatki: „Nie wiem, czy wiedząc, że ranią nasze uczucia, będą postępować dobrze, ale będą wiedzieć, że takie czy inne bardziej lub mniej bezmyślne zachowanie może kogoś ranić. Nawet jeśli one nie widzą w tym nic złego. To uczy tego, że inny człowiek może czuć inaczej niż ja”.
Mówiąc o uczuciach, jakie w nas wywołuje niewłaściwe zachowanie, uczymy dzieci umiejętności patrzenia z perspektywy drugiej osoby. Co więcej – nazywając uczucia, uczymy dziecko tego samego. Warto pamiętać, że nawet wielu dorosłych ma problem z nazwaniem doświadczanych uczuć. Potrafimy nazwać uczucia intensywne, np. złość czy strach, jednak cała gama subtelniejszych emocji umyka nam. Umiejętność trafnego rozpoznawania i nazywania emocji to właśnie podstawa inteligencji emocjonalnej. Ważna przy tym jest... szczerość.
Forumowiczka szczurzysko pisze: „Ja nie mogę powiedzieć dziecku: <>. Bo to nieprawda. Jak bym miała mówić o uczuciach, to kłamałabym, gdybym powiedziała, że mi smutno, przykro itp. To, co bym powiedziała, nie nadaje się na opublikowanie, a tym bardziej powiedzenie dziecku”.
Z kolei Małgorzata ironizuje w internetowej dyskusji: „No wiesz syneczku, mamusia bardzo Cię kocha i prosi, czy mógłbyś ewentualnie te zabaweczki sprzątnąć; bardzo Cię proszę, bo ranisz moje uczucie do Ciebie, i mamusia się źle czuje, bo widzi bałagan”.
O uczuciach mówmy prosto, krótko, konkretnie. W jednym z kolejnych postów właśnie Małgorzata pisze: „Jak widzę bałagan, to budzi się we mnie demon wściekłości”. Być może brzmi to śmiesznie czy brutalnie, ale właśnie o takie – proste i szczere – wypowiedzi chodzi: „Jestem wściekła, gdy znów widzę, że nie włożyłaś kurtki, mimo że jest zimno. Irytuje mnie, jestem zła…”. Mamy prawo do takich uczuć i nie powinniśmy używać eufemizmów. Ważne jest jednak, by te uczucia nie przekładały się na agresywne działania. Trzeba też zwrócić uwagę, że mówienie o własnych uczuciach nie jest metodą wychowawczą. Może być najwyżej wstępem do metody.
A zatem, co dalej?
Krótka informacja o emocjach to dobry początek wypowiedzi. Sednem skutecznej metody wychowawczej jest odwołanie się do obowiązujących w domu zasad. Dzieci (także nastolatki) potrzebują określonych granic – co wolno, czego nie wolno. Bez tego nie czują się bezpiecznie.
Maluchom zasady po prostu oznajmiamy. Dzieciom przedszkolnym – tłumaczymy sens. Ze starszymi dziećmi niektóre zasady możemy ustalać wspólnie. Zatem dwulatkowi powiemy: „Wkładamy czapkę”, przedszkolakowi: „Wkładamy czapkę, żeby nie zachorować, bo jest zimno”. Z nastolatkiem możemy negocjować: „Skoro nie będziesz spacerować, a tylko dotrzesz do samochodu, możesz po prostu zasłonić głowę kapturem”.
Dyskusja, negocjacje, tłumaczenie – na to wszystko musimy wygospodarować czas. A zatem warto z dziećmi rozmawiać na temat obowiązujących w domu zasad... w odpowiednim momencie. Niektóre rodziny mają zwyczaj prowadzenia cotygodniowych „dyskusji rodzinnych”, np. w sobotę po obiedzie. Wtedy mamy czas na dokładne wyjaśnienia i odpowiadanie na pytania.
Na wyjaśnianie, rozmowy i opowiadanie o uczuciach nie jest dobry moment, kiedy gdzieś się spieszymy i zależy nam na punktualności, a dzieci zaczynają narzekać na konieczność włożenia kurtek. W takich sytuacjach rodzic musi wykazać się opanowaniem i stanowczością. Bez wchodzenia w dyskusje odwołujemy się do zasady, ucinamy wszelkie próby negocjacji i wymuszania. Jak zdarta płyta powtarzamy polecenie, aż dzieci zrozumieją, że nie zmienimy zdania: „Wkładacie kurtki, nie będę tego negocjować”.
Jeżeli któreś dziecko nadal się opiera, konieczne może być ostrzeżenie o konsekwencjach zachowania: „Możesz włożyć kurtkę od razu albo ja ci pomogę ją włożyć, a wieczorem nie wyjdziesz z kolegami. Tak czy inaczej, pójdziesz w kurtce, wybór należy do ciebie – z własnej woli czy pod przymusem”.
O swoich doświadczeniach z wprowadzania i egzekwowania zasad pisze forumowiczka AB:
„Chwilę bolało, bo miałam momentami wrażenie, że <>. Ale po ustaleniu zasad nie ma dyskusji! Naprawdę nie widzę żadnego powodu, żeby tłumaczyć po raz kolejny siedmiolatkowi, dlaczego ma zmienić skarpety, posprzątać pokój albo się kłaść”.
Oznacza to, że wprowadzanie zasad, rozmowa o nich, a potem ich egzekwowanie z reguły nie przychodzą łatwo i naturalnie. Wymaga to pracy, spokoju, konsekwencji. Jeśli jednak odpuścimy to sobie... Scenka rodzajowa z domu znajomych. Rozmawiamy w salonie. Wchodzi 13-letni syn, nie witając się, przerywa nam rozmowę i z pretensją w głosie zwraca się do mamy: „Gdzie są moje komiksy? Jak sprzątałaś mi pokój, gdzieś je schowałaś, a ja chcę teraz czytać!”. Na to dictum pani domu zerwała się ze słowami: „Zaraz wracam, jak ja się cieszę, kiedy on chce czytać, a nie siedzi przy komputerze” i pobiegła szukać synkowi komiksów.
W trudnych momentach relacji z dziećmi warto zadawać sobie pytanie: „Kogo chcę wychować – zaradnego, odpowiedzialnego dorosłego czy wiecznie niezadowolonego egoistę, przyzwyczajonego, że zawsze postawi na swoim?”.