Logo Przewdonik Katolicki

Jak na dłoni

Weronika Stachura
Fot.

Obowiązująca od 1 stycznia unijna dyrektywa o retencji danych kładzie się cieniem na podstawowej dla człowieka wartości wolności.


Obowiązująca od 1 stycznia unijna dyrektywa o retencji danych kładzie się cieniem na podstawowej dla człowieka wartości – wolności.

 

W myśl nowego rozporządzenia do prawa telekomunikacyjnego operatorzy komórkowi i dostawcy internetu zobligowani będą do przechowywania danych o połączeniach użytkowników przez okres dwóch lat. Archiwizowanie obejmie informacje dotyczące szczegółowej daty i godziny wykonanego połączenia, numeru samego rozmówcy i jego interlokutora, a także ich lokalizacji. Nie dziwi więc fakt, że nowe prawo nastręcza wątpliwości. Takich jednak nie dostrzega Ministerstwo Infrastruktury. Na swojej stronie internetowej przypomina bowiem, że obowiązek zatrzymywania i przechowywania danych obowiązuje już od lipca 2009 r., kiedy to znowelizowano ustawę Prawo telekomunikacyjne. Wynika więc z tego, że w rzeczywistości jedyną nowością jest „szczegółowy wykaz zatrzymywanych danych, które są niezbędne do realizacji celu dyrektywy, jakim jest zapobieganie, dochodzenie, wykrywanie i ściganie poważnych przestępstw, zwłaszcza przestępczości zorganizowanej i terroryzmu” – jak czytamy na stronie.

Nasuwa się zatem jeden wniosek – tak naprawdę ma to służyć jedynie dla zwiększenia poczucia bezpieczeństwa obywateli. Ale czy na pewno? Czy aby nie następuje tu rozmycie granic między ochroną jednostki a jej ukrytą inwigilacją?

 

Odcisk palca i rentgen

Na domiar złego wchodząca w życie unijna dyrektywa nie jest bynajmniej odosobnionym przypadkiem. Innych sposobów kontrolowania społeczeństwa jest pod dostatkiem. Nawet instalowany dziś w wielu miastach i placówkach oświatowych monitoring dowodzi, że nierzadko w rękach człowieka staje się zwykłym nadużyciem. Dość wspomnieć, do jakich w istocie celów służyły kamery instalowane kilka lat temu w przymierzalniach sklepowych...

Kontrowersje budzi też projekt wprowadzenia od 2011 r. nowych dowodów osobistych zawierających także odciski palców i biometryczne zdjęcia. Choć w ostateczności rząd zrezygnował z pomysłu umieszczenia na dokumencie takich danych, tłumacząc się obawą przed gromadzeniem zbyt wielu informacji o obywatelach, trudno nie dojść do wniosku, że idea ta już w zarodku budziła wiele kontrowersji. Osobną, lecz nie mniej newralgiczną, kwestią pozostaje kontrola pasażerów na lotniskach. Obowiązujące dotychczas zaostrzone przepisy mogły nie tylko powodować niedogodności, ale i pewnego rodzaju sprzeciw. Długa lista dotycząca zakazanych przedmiotów sprowadzała się do prostego wniosku: w zasadzie prawie nic nie można wnieść na pokład samolotu.

Niedawne wydarzenia, zarówno kolejna próba zamachu terrorystycznego, jak i pojawiające się w prasie doniesienia o niefrasobliwości służb kontrolnych dowodzą, że w kwestii zapewnienia bezpieczeństwa podróżującym jest jeszcze wiele do zrobienia. Jednocześnie to właśnie tutaj doskonale widać, jak cienka jest granica między zapewnieniem bezpiecznego lotu a naruszaniem prywatności, przybierającej postać ukrytej inwigilacji. Bo tak właśnie można nazwać pomysł wprowadzenia rentgena na lotniskach. Jak udowodniła to ostatnia próba zamachu, niemalże niemożliwym zdaje się uniknięcie takiej sytuacji.

Czy zatem zastosowanie tak dalece kontrowersyjnych przecież metod zapewni  w stu procentach bezpieczną podróż? Nie trzeba dodawać, co oprócz potencjalnej broni, pokaże rentgen... Wystraszeni realnym zagrożeniem ataku terrorystycznego pasażerowie nie podnoszą sprzeciwu przeciwko zaostrzonym kontrolom na lotniskach. Czy jednak sparaliżowani strachem o własne życie i naszych bliskich nie dajemy tym samym zielonego światła do dalszych posunięć, które w gruncie rzeczy godzą w nasze prawo do prywatności i godności?

 

Ale to już było

Gdybyśmy zapomnieli: takie działania to w gruncie rzeczy żadna nowość. Każdorazowe połączenie zarejestrowane przez operatora przywodzi na myśl Orwellowską wizję z „Roku 84”. Co bardziej dociekliwi mogliby pójść o krok dalej i dopatrzyć się zbieżności wprowadzenia nowego rozporządzenia w miesiącu, w którym przypada 60. rocznica śmierci pisarza. Obnażając świat odwróconych wartości, Orwell wskazywał na przerażającą wizję władzy, która w imię rzekomego dobra obywatela, kontrolującego go na każdym kroku, sprowadza go do roli instrumentu. Także w oskarżanym o tkliwy sentymentalizm za wszelką ceną, dążący do „happy endu”, Hollywood, nieskory do podejmowania głębszych treści, ma w swym dorobku, za sprawą Stevena Spielberga, film podzielający obawy Orwella.  Niewątpliwie wyszukana oprawa wizualna, za sprawą której „Raport mniejszości” wpisał się w nurt typowych amerykańskich produkcji, jest jego silną stroną. To, co jednak frapuje tu najbardziej, to pytanie o właściwe użycie najnowszych technologii, od których aż roi się w produkcji. A to natomiast permanentną inwigilację czyni jednym ze współczesnych niebezpieczeństw. „Raport mniejszości” tylko z pozoru prezentuje futurystyczną wizję, bowiem technologie, np. skaner siatkówki oka, którymi posługują się w produkcji aktorzy, są już częścią naszej teraźniejszości.

 

Bomba z opóźnionym zapłonem

Zwolenników wykorzystywania najnowszych technologii w celu kontrolowania poczynań obywateli powinien studzić fakt, że w istocie stanowią one bombę z opóźnionym zapłonem i niewiele trzeba, by ostatecznie obróciły się przeciw człowiekowi, stając się narzędziem w ręku władzy w celu inwigilowania jednostki. Wspomniana retencja danych bezsprzecznie budzi szereg wątpliwości. Elementarnym prawem każdego obywatela jest prawo do zachowania prywatności. Na myśl przychodzi również obawa o możliwe nadużycia w przypadku przechowywania danych. Dla zwykłego obywatela są to niewątpliwie zrozumiałe obawy. Ministerstwo Infrastruktury odpiera jednak ten argument, stwierdzając: „Potencjalne zagrożenie nielegalnego udostępniania danych może dotyczyć każdego zbioru danych, niekoniecznie związanego z telekomunikacją. Jest to więc problem szerszy i dotyczący nie tylko danych zatrzymywanych na mocy ustawy – Prawo telekomunikacyjne i rozporządzenia ws. Retencji danych” – czytamy na stronie ministerstwa. Z drugiej zaś strony trudno nie zgodzić się, że tego rodzaju informacje mogą stanowić bezcenną pomoc w walce z przestępczością. Czy jednak cena bycia jak na dłoni nie jest aby zbyt wysoka, a wolność we właściwym rozumieniu pozostanie jedynie mrzonką?

Obyśmy nigdy nie musieli usłyszeć w słuchawce telefonu: „mamy cię”...

 

 

 

 

 

 

 

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki