Nadzieja rodzi się bowiem wtedy, gdy uświadamiamy sobie i doświadczamy, że żyjemy w obecności Tego, który nas umiłował i w Jezusie Chrystusie samego siebie wydał za nas. Dlatego wielką nadzieję może być jedynie Bóg, który ogarnia wszechświat, i który może nam zaproponować i dać to, czego sami nie możemy osiągnąć. On to – jak wskazuje nam dziś św. Łukasz – oczyszcza nasze myśli i pragnienia, rozszerza i przygotowuje ludzkie serce, a także uwalnia je – mówiąc słowami św. Augustyna – od zalegającego w nim octu, aby być wreszcie wolnym dla Boga i szczerze otwartym na innych.
Szczególnym adresatem tego wezwania Ewangelia dzisiejszej niedzieli czyni tych, „co ufają sobie, że są sprawiedliwi, a innymi gardzą”. Można ich niewątpliwie nazwać też ludźmi pełnymi pychy. Przez przykład – przypowieść – o dwóch ludziach, którzy przyszli do świątyni, „aby się modlić”, sam Jezus jeszcze głębiej wskazuje, co powinno być sercem modlitwy rodzącej nadzieję. Autentyczna modlitwa nie może być bowiem nigdy jakimś rodzajem wykrętnego samousprawiedliwienia się przed Bogiem, ale – jak nas dalej poucza Benedykt XVI – „jest zawsze procesem oczyszczenia wewnętrznego, które czyni nas otwartymi na Boga i przez to właśnie otwartymi na ludzi”. Modlitwa nie jest przecież rodzajem ubezpieczenia na życie, ale szansą na jego przemianę. Podstawowa zatem różnica pomiędzy modlitwą faryzeusza i celnika polega właśnie na tym, że modlitwa pierwszego z nich, a więc faryzeusza, jest próbą zręcznego chowania się w prywatnym kącie własnego szczęścia i w zasadzie – jak to trafnie oddaje encyklika Spe salvi – próżnym „zatrzymaniem się na tym, co powierzchowne (…) ulegając małej, fałszywej nadziei, która odwodzi od Boga”. Dlatego w tak pobożnym głosie faryzeusza nieomal instynktownie wyczuwamy fałszywe tony. Modlitwa celnika jest natomiast prawdziwą modlitwą oczyszczenia wewnętrznego. Emanuje z niej autentyzm i głęboka świadomość, że jeśli jest Bóg nie muszę uciekać się do słownych forteli i wykrętnych usprawiedliwień. Nie muszę dowodzić Mu o mojej domniemanej niewinności. Jedynie prawda i szczerość, wypowiedziane niekiedy „aż do przysłowiowego bólu”, pozwalają ufać i mieć nadzieję, że tak uznane zło stanie się okazją do przebaczenia. „Jeśli nie ma Boga, być może muszę uciekać się do takiego zafałszowania” – pisał papież – „bo nie ma nikogo, kto mógłby mi przebaczyć, nikogo, kto byłby prawdziwą miarą”.
Okazuje się jednak, że to właśnie pogardzany przez innych celnik odnalazł w życiu „prawdziwą miarę”. Wskazał nam, że potrzeba „oczyszczającej mocy modlitwy”, potrzeba konfrontacji mojego „ja” z Bogiem, z Bogiem żywym. I potrzeba świadomości, że dopiero taka konfrontacja czyni nas prawdziwie sprawiedliwymi. „Ten bowiem odszedł do domu usprawiedliwiony, nie tamten”. I można chyba tutaj zakończyć jeszcze innym słowem Pana: „a zatem i Ty idź, i czyń podobnie”.