Logo Przewdonik Katolicki

Nic nie będzie takie samo

Krzysztof Skórzyński
Fot.

Gdy w sobotę wieczorem zadzwonił do mnie wydawca, żebym dowiedział się, o której w Warszawie ląduje samolot z trumną Prezydenta, do głowy przyszedł mi tylko jeden adresat tego pytania.

Gdy zadzwoniłem do ministra Pawła Wypycha i gdy włączyła się poczta głosowa, nawet się nagrałem. Krótko: „Witam, Panie Ministrze, proszę o telefon”. Dopiero gdy odłożyłem słuchawkę, dotarło do mnie, że On też był na tej liście.

Gdy już w niedzielę wziąłem do ręki kilkustronicową książeczkę ze składem polskiej delegacji, zacząłem w myślach wyliczać, ile osób znałem. Z Władysławem Stasiakiem rozmawiałem dzień przed tragedią, z Grażyną Gęsicka, Sebastianem Karpiniukiem, Grzegorzem Dolniakiem kilka dni wcześniej. Z Marią Kaczyńska byłem umówiony na wywiad. Mieliśmy rozmawiać w czwartek. Wiem, że do ogromnej części naszego środowiska dziennikarzy do końca nie dotarł rozmiar tej tragedii. Jeszcze. Cały czas nie mam odwagi, i pewnie nie tylko ja, wykasować z książki telefonicznej co najmniej kilkunastu numerów.

Pierwszy raz miałem wrażenie, że wszystkie łzy, które widzowie widzieli na ekranach telewizorów, były autentyczne. To był i jest taki moment, w którym profesjonalizm przenika się ze współodczuwaniem. Ten miniony tydzień był pewnie dla zasadniczej części mojego środowiska najcięższym w karierze. I nie tylko dlatego, że trzeba było kryć własne emocje. Trzeba było pokazywać, opisywać emocje innych. Każdy musiał znaleźć sposób na to, żeby w tej tragedii, w której przeżywaniu to właśnie emocje były najsilniej odczuwalne, nie przekroczyć żadnej granicy, żeby nikt nie poczuł się urażony jakimś pytaniem. To była gigantyczna lekcja dla wszystkich dziennikarzy. Dyskrecji, empatii, tego, jak i o czym możemy mówić. Mam nadzieję, że ten egzamin zaliczyliśmy.

Przecież to także, a może przede wszystkim tragedia 96 rodzin, dla których dziennikarze byli momentami psychologami. Przecież my te rodziny też znaliśmy. Najtrudniej było nie wyjść ze swojej roli. To chyba też się udało.

Dla dziesiątek zagranicznych dziennikarzy, którzy ostatni tydzień spędzili w Polsce, momentami byliśmy tłumaczami, momentami „książkami telefonicznymi”, ale przede wszystkim przewodnikami po narodowej żałobie, którą oni, miałem nieodparte wrażenie, z każdą kolejną relacją rozumieli coraz bardziej.

Tłumy przed Pałacem Prezydenckim, tony kwiatów, tysiące zniczy, i tę kilkukilometrową kolejkę po to, żeby po kilkugodzinnym staniu, przez kilkanaście sekund przejść obok trumien Prezydenta i Pierwszej Damy… Nigdy nie zapomnę, jak jeden z rosyjskich dziennikarzy zapytał mnie: „To oni wszyscy na niego głosowali?”. „Nie wiem” - powiedziałem. Wiem, że polska polityka już nigdy nie będzie taka sama. Nie wiem tylko, jaka. Wiem, że dla dziennikarzy był to czas wyjątkowy, tylko nie wiem, co on przyniesie. Jeszcze długo wielu odpowiedzi na wiele pytań nie poznamy. Może to dziwne, ale ja od kilku dni stawiam sobie jedno: jak to możliwe, że z tej tragedii nienaruszony pozostał tylko wieniec, który Prezydent miał złożyć na katyńskich grobach…

 

 

 

 

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki