Logo Przewdonik Katolicki

Tylko nie przez próg!

Łukasz Łukasiewicz
Fot.

W najbliższym czasie czeka nas sporo nieszczęść: i w lutym, i w marcu 13 wypada w piątek! Czy w związku z tym, na przestrzeni tego miesiąca, nie lepiej będzie unikać wychodzenia z domu? W końcu dwa razy więcej pecha to rzadkość, nawet jak na nasz kraj…

 

 

 

 

W najbliższym czasie czeka nas sporo nieszczęść: i w lutym, i w marcu 13 wypada w piątek! Czy w związku z tym, na przestrzeni tego miesiąca, nie lepiej będzie unikać wychodzenia z domu? W końcu dwa razy więcej pecha to rzadkość, nawet jak na nasz kraj…

 

Impulsem do przyjrzenia się zagadnieniu zabobonów i przesądów była jedna z homilii, podczas której usłyszałem, że ksiądz celebrujący Mszę św., chodząc w tym roku po kolędzie, często spotykał się z dość dziwnym zdarzeniem: gospodarze domu nie chcieli podawać mu ręki w drzwiach mówiąc, że przez próg to nie można. Niewiarygodne? A jednak – statystyki pod tym względem są nieprzejednane. Zresztą wierzymy nie tylko w stare zabobony.

 

Zabobon, przesąd czy wiara?

Z badań przeprowadzonych w sierpniu ubiegłego roku przez OBOP wynika, że ponad połowa Polaków jest przesądna. Ponad dwie trzecie kobiet i więcej niż połowa mężczyzn wierzy, że coś może przynieść im pecha. Co ciekawe, respondenci częściej zdradzali wiarę w pozytywne znaki niż te przynoszące nieszczęście. Czy jest to zwyczajny brak głębszej refleksji, czy jednak jest w tym jakieś drugie dno?

Co oznacza słowo „przesąd”? Pod tym hasłem w Słowniku języka polskiego (PWN) znajdziemy dwa znaczenia: po pierwsze, jest to „wiara w tajemnicze, nadprzyrodzone związki między zjawiskami, w fatalną moc słów, rzeczy i znaków oraz praktyki wynikające z tej wiary”, po drugie, jest to po prostu „mocno zakorzenione, błędne przekonanie”. Nieco bardziej precyzyjny jest Słownik socjologiczny, który w swym opisie skupia się oczywiście bardziej na aspekcie społecznym. Dorzuca więc, że przesąd jest to irracjonalne przekonanie czy jakaś ocena lub wyobrażenie bezkrytycznie przyjmowane w danej grupie, niemające uzasadnionego wytłumaczenia lub opierające się na jakichś niejasno sprecyzowanych i nieokreślonych czynnikach ponadnaturalnych. Socjologia ostrzega też przed możliwością różnych form dyskryminacji, które bazują właśnie na przesądach.

Czy w świetle wyżej wymienionych definicji każda wiara w coś niewytłumaczalnego racjonalnie jest już przesądem? Gdzie leży granica? Przecież z jednej perspektywy przesądem będzie wiara w piątek trzynastego czy rozsypaną sól, z drugiej w pierścienie atlantów, a z jeszcze innej w realne istnienie aniołów…

 

Średniowieczne rozdroże

Z problemem przesądów czy zabobonów Kościół boryka się od wieków. Krótko mówiąc: oficjalne nauczanie swoje, a praktyka wiernych swoje. Ciekawym przykładem z zamierzchłych już czasów (kultura średniowiecza, która wciąż – głównie za sprawą książek Arona Guriewicza – mnie fascynuje) jest sposób pojmowania przestrzeni. Zamieszkiwany i znany człowiekowi obszar był mu poddany, natomiast obca przestrzeń była we władaniu jakichś nieprzyjaznych mu sił. Szczególną rolę w tym systemie odgrywały skrzyżowania dróg. Miejsca te wywoływały często grozę, niepewność czy bezradność. Zmuszały do stanięcia przed nieznanym. Poza murami okalającymi miejsce zamieszkania człowieka panowały moce, które starano się w najprzeróżniejszy sposób przejednać.

Jeden z głównych polskich mediewistów Stanisław Bylina zauważył, że „otwarta przestrzeń przyrody była opozycyjna wobec chrześcijańskiej przestrzeni sakralnej”. Na potwierdzenie można przytoczyć dzieło z przełomu VIII i IX wieku „O dyscyplinie kościelnej i religii chrześcijańskiej”, w którym to udzielano reprymendy wieśniakom wypasającym swoje zwierzęta oraz myśliwym. Wykonywali oni różne magiczne obrzędy na rozwidleniu dróg, by uwolnić swój dobytek od nieszczęść. Ich praktyki często sprowadzały się do rozrzucenia w dwie lub trzy strony chleba, ziół lub przepasek, odpędzając w ten sposób zagrożenie czyhające z zewnątrz poza granice styczności z człowiekiem. Zabieg ten miał przynosić też pomyślność. Wszystko, co złe wyrzucano w ten sposób poza granice ludzkiego działania.

Nie były to jedyne praktyki czynione na rozdrożu: przynoszono w to miejsce także chleb, składano ofiary, zapalano świece, a nawet ogniska – te dwa ostatnie miały na celu wszechstronne oczyszczenie świata żywych z możliwych naleciałości zła. Świece przynoszono jeszcze do XV wieku (w celu uzdrowienia oczu, zębów i innych części ciała). Na świecach tych często umieszczano chrześcijański znak krzyża, jako że religia ta miała w odczuciu ludowym większą moc niż pozostałe. Na rozdrożach wylewano też wodę, którą potem obmywano chorego człowieka. Niektórych dolegliwości można było pozbyć się poprzez swoiste „strząśnięcie” jej na skrzyżowaniu dróg.

 

Historia dziwnych wierzeń

Z zabobonami próbowano walczyć od niemal niepamiętnych czasów. Spisywano je i analizowano. Wiara w szczęśliwe i pechowe dni była obecna już przed tysiącami lat u Chaldejczyków. Samo określenie „dzień feralny” pochodzi od Rzymian, którzy mieli dies ferales (poświęcone zmarłym), kiedy to powstrzymywano się od pewnych zajęć. Już Hezjod wymieniał dni odpowiednie do zawarcia małżeństwa i te bardzo złe.

Kalendarz krakowski z 1857 r. przytacza wiele zwyczajów z Wielkopolski: kobieta po porodzie wraz ze swoim dzieckiem musi przejść wywód w kościele. Do tego czasu pozostaje pod wpływem biesa, a jeśli nie zrobi tego do 6. tygodnia po porodzie, najprawdopodobniej sprowadzi suszę na całą okolicę. Jeśli ojciec dziecka kupi małemu grzechotkę jako pierwszą zabawkę, to dziecko zawsze „wygada przed matką to wszystko, co by ojciec chciał przed nią ukryć”. Na początku ubiegłego wieku mocno też wierzono, że najlepszą porą na poród jest ranek (jeszcze lepiej, żeby była to niedziela). Gorszym czasem jest noc, chociaż to może być zrównoważone przez pełnię Księżyca.

Oskar Kolberg żyjący pod koniec XIX wieku pisał, że w tamtym czasie w Wielkopolsce wierzono w zły omen urodzenia w piątek (niekoniecznie trzynastego – a kto by urodził się w Wielki Piątek, ten pochowa trzy żony lub mężów). Swego czasu funkcjonowało w Polsce przysłowie „piątek zły początek”, które ma swój odpowiednik u innych narodów europejskich: między innymi we Francji, w Niemczech, Anglii, Czechach. W piątek więc nie powinno się rozpoczynać żadnej nowej pracy, co podobno korzeniami sięga jeszcze czasów pogańskich, kiedy to w ten dzień oddawano cześć bóstwom pogańskim.

 

Feralny piątek

Najczęściej przyjmuje się, iż pech prześladujący człowieka w piątek trzynastego spadł nań z wielką siłą po raz pierwszy na początku XIV wieku, a dokładnie w 1307 roku. Ma to związek z wielkim zakonem końca średniowiecza – zakonem templariuszy.

Ci „Rycerze Świątyni” (templum – świątynia) w 1120 roku w Jerozolimie ślubowali czystość i ubóstwo oraz obronę ówczesnych pielgrzymów przed napaścią. Osiem lat później sławny Bernard z Clairvaux przygotował dla nich regułę i odtąd ich wpływy rozwijały się w błyskawicznym tempie. Kolejne zakony powstawały niczym grzyby po deszczu. Niejeden władca miał ochotę na pieniądze, jakimi dysponował zakon. Jednak swego dopiął dopiero Filip IV Piękny, kiedy to po sfingowanych zarzutach (oczywiście o nieprawdopodobne herezje) w piątek 13 października 1307 roku zaatakował templariuszy. Należy dodać, że nie był do tego upoważniony, gdyż zakonnicy podlegali bezpośrednio pod prawo papieskie. O torturach i wymuszonych tym sposobem zeznaniach nie będę tu pisał, odsyłając zainteresowanych czytelników do literatury, której w bibliotekach jest całkiem sporo. Proces miał różne etapy i odchylał się raz na stronę zakonu, raz Filipa IV. Trwał do marca 1312 r., kiedy to papież bullą „Vox in Excelso” oficjalnie rozwiązał zakon.

Dodam jeszcze, że ostatni mistrz templariuszy, Jakub z Molay, idąc na stos w 1314 roku, do końca wierzył w swoją niewinność i miał powiedzieć: „Tak więc wkrótce nieszczęścia spadną na tych, którzy skazali nas na śmierć. Bóg pomści naszą śmierć”. Miał rację: zarówno papież, jak i Filip IV jeszcze tego samego roku skończyli swoje życie. Pierwszego z nich pokonała choroba, drugi spadł z konia. Szczęścia nie mieli...

 

Człowiek – to brzmi przesądnie

Współcześnie wiele ludzi również wierzy w mnóstwo przesądów. Nie tylko w ów pechowy piątek czy nieszczęśliwe zbicie lustra. Niemal każda ważniejsza uroczystość w życiu człowieka ma swoje dobre i złe zwyczaje. Nie sposób tu wyliczyć pospolitych przesądów związanych z urodzinami (i późniejszymi ich jubileuszami, głównie tym pierwszym), chrzcinami, weselem (staropolskie przysłowie pouczało: „ślub majowy, grób gotowy”, co zresztą obecne było już w języku starożytnego Rzymu), pogrzebem, codziennym snem lub spotkaniem kogoś lub czegoś na ulicy (kominiarza, drabiny, czterolistnej koniczyny itp.).

 

 

Zabobon według katolików

Katechizm Kościoła Katolickiego bardzo poważnie traktuje wszelkie zaklinanie rzeczywistości. W numerze 2138 czytamy, że zabobon „jest wypaczeniem kultu, który oddajemy prawdziwemu Bogu. Przejawia się on w bałwochwalstwie, jak również w różnych formach wróżbiarstwa i magii". "Może on także dotyczyć kultu, który oddajemy prawdziwemu Bogu, na przykład, gdy przypisuje się jakieś magiczne znaczenie pewnym praktykom, nawet uprawnionym lub koniecznym. Popaść w zabobon (por. Mt 23, 16-22) - oznacza wiązać skuteczność modlitw lub znaków sakramentalnych jedynie z ich wymiarem materialnym, z pominięciem dyspozycji wewnętrznych, jakich one wymagają" (nr 2111).

Należy to wszystko dobrze rozumieć - tak wielki nacisk oficjalnego nauczania Kościoła wynika z troski o to, by wyznawcy Chrystusa nie zatracili fundamentalnego zaufania pokładanego w Bogu. Tylko On może kierować przyszłością, a wszelkie praktyki magiczne i chęć panowania nad przyszłością są próbą sytuowania się na Jego miejscu. „Należy odrzucić wszystkie formy wróżbiarstwa: odwoływanie się do Szatana lub demonów, przywoływanie zmarłych lub inne praktyki mające rzekomo odsłaniać przyszłość. Korzystanie z horoskopów, astrologia, chiromancja, wyjaśnianie przepowiedni i wróżb, zjawiska jasnowidztwa, posługiwanie się medium są przejawami chęci panowania nad czasem, nad historią i wreszcie nad ludźmi, a jednocześnie pragnieniem zjednania sobie ukrytych mocy” (nr 2116). W następnym punkcie noszenie amuletów nazwane jest „nagannym”.

 

 

Mój piątek

Z powyższego wynika jasno, że Kościół o zabobonach wypowiada się w sposób jednoznacznie negatywny. Są bowiem kwestie, które trzeba nazwać „igraniem z ogniem”: wywoływanie duchów czy inne tego typu praktyki są czymś po prostu niedopuszczalnym.

Na forum miłośników statystki (naprawdę coś takiego istnieje!) znalazłem zapewnienie, że według badań holenderskiego centrum statystycznego dla ubezpieczycieli CVS dni, w które przypada 13. dzień miesiąca i jest to piątek, zdarza się mniej wypadków, mniej pożarów i mniej kradzieży niż w „zwyczajne” piątki. Cóż to pokazuje? Warto być uważnym każdego dnia, a nie tylko wtedy, gdy za rogiem czyha na nas wyimaginowany pech. Moja bratowa zwykła w takich przypadkach przypominać staropolskie przysłowie o pewnej części ciała, która jakoby ma usychać tym, którzy wierzą w gusła.

Sam, chociaż nigdy nie byłem wystarczająco cierpliwy, by długo kucać poszukując czterolistnej koniczyny, uważam się za szczęśliwca. Osiem lat temu, dokładnie trzynastego, spotkało mnie wielkie szczęście - jak dotąd największe w moim życiu, więc z niecierpliwością czekam na najbliższe „pechowe trzynastki” w lutym i marcu, w fatum których absolutnie nie wierzę.

 

 

 

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki