Teoretycznie wiemy, że żadna modlitwa nie daje nam gwarancji spełnienia naszych życzeń. A jednak prędzej czy później łapiemy się na tym, że tego właśnie chcemy. Sięgamy po najróżniejsze narzędzia modlitwy, obliczając je „skutecznością”. Liczymy, że tym razem nie może się nie udać, że Bóg nie będzie już miał wyjścia. Że tym razem Jego wola przychyli się do naszej. W ten sposób modlitwa staje się magią.
Wszystko po coś
Skuteczność to jeden z paradygmatów XXI wieku. Wszystko, co robi człowiek, musi przynosić oczekiwany efekt. Nie chce marnować czasu i sił na coś, co nie doprowadzi go do określonego celu. Jego działania przynosić muszą spodziewane rezultaty, żeby warto było wkładać w nie wysiłek. Praca, jedzenie, uprawienie sportu, nawet hobby i spotkania z przyjaciółmi traktowane są coraz częściej w kategoriach użyteczności i skuteczności: wiemy, jak robić to prawidłowo, by było najbardziej efektywne i przynosiło wymierne korzyści dla naszego zdrowia fizycznego lub psychicznego.
Myślenie w tych właśnie kategoriach nie omija modlitwy. Grunt jest podatny, bo spotyka się na nim ogromne pragnienie człowieka bycia wysłuchanym z obietnicami, złożonymi często przez samego Jezusa.
Proście, otrzymacie
Nowenna pompejańska, która zyskuje coraz większą popularność, polega na odmawianiu przynajmniej trzech części różańca przez 72 dni – przy czym od połowy tego czasu odmawia się go już nie z modlitwą błagalną, ale dziękczynną za wysłuchanie prośby. Czy Bóg może być tak nieczuły, żeby odwrócić się od człowieka, który dziękuje, choć jeszcze nie otrzymał? Nowenna pompejańska nazywana jest zatem modlitwą nie do odparcia, a związana z nią obietnica Maryi, objawiającej się w sanktuarium w Pompejach, brzmi: „To, o co prosić będziecie przez mój różaniec, otrzymacie”.
Koronka do Miłosierdzia Bożego obiecuje, że nawet najzatwardzialszy grzesznik, jeśli tylko raz ją odmówi, dostąpi łaski z nieskończonego Miłosierdzia Boga, i że „przez koronkę uprosi wszystko, jeśli to, o co prosi, będzie zgodne z wolą Moją”. Noszący szkaplerz karmelitański znają związane z nim obietnice, że jeśli w nim umrą, nie zaznają ognia piekielnego, a Matka Boża zejdzie po nich do czyśćca w pierwszą sobotę po ich śmierci. Św. Małgorzata Alacoque w swoich objawieniach usłyszała, że ci, którzy w pierwsze piątki miesiąca przystępować będą do Komunii św. „nie umrą w stanie grzechu i bez sakramentów, zgoda i pokój będą panowały w ich rodzinach, znajdą pocieszenie w strapieniach, a kapłani będą mieli moc kruszenia najzatwardzialszych nawet serc”. Niejaki brat Stanisław ze Zgromadzenia Braci Szkolnych w Hiszpanii, zmarły w 1927 r. w opinii świętości, przekazał Jezusowe obietnice, związane z odprawianiem drogi krzyżowej: „wszystko, o co prosicie przy odmawianiu drogi krzyżowej, będzie wysłuchane. Uwolnię ich z ognia czyśćcowego, jeżeli się tam dostać powinni, i to w pierwszy wtorek albo piątek po ich śmierci”. Święte Brygida, Gertruda i Mechtylda w XIII w. otrzymały objawienie z modlitwą siedmiu „Ojcze nasz” i siedmiu „Zdrowaś Mario”, odmawianych codziennie przez dwanaście lat, na wypełnienie liczby kropli Krwi, przelanych przez Jezusa. Z modlitwą tą ma być związana obietnica „zaliczenia do grona największych świętych, jakoby przelewał krew za wiarę Chrystusową”, utrzymywania w rodzinie trzech dusz w stanie łaski uświęcającej i tego, że dusze krewnych tak się modlącego nie pójdą do piekła aż do czwartego pokolenia. W wielu objawieniach prywatnych takich modlitw i związanych z nimi obietnic, mniej lub bardziej kontrowersyjnych, można znaleźć dużo więcej.
Tymczasem na co dzień doświadczamy, że żadna nowenna pompejańska nie przywróci życia zmarłym, że niekoniecznie da zdrowie chorym, nie sprawi w cudowny sposób, że mąż z dnia na dzień zacznie znów kochać i przestanie pić. Czy to znaczy, że Bóg zwodzi nas obietnicami – skoro nie spełnia tego, o co go prosimy? Dlaczego z jednej strony rozumiemy, że Boża logika jest inna od ludzkiej, a mimo wszystko próbujemy Go w naszą logikę wciągnąć i według niej Go rozliczać?
Mam, czego chcę
Żeby zrozumieć, dlaczego tak się dzieje, wrócić trzeba do rzeczy bardzo pierwotnej, która wciąż, choć mimowolnie, jest w nas żywa: do magii. Jej najprostszej formy, czyli zabobonu, nikt dziś nie traktuje poważnie, choć nikt też nie wyprze się wiedzy na ten temat. Pecha przynosi czarny kot, rozsypana sól i zbite lustro. Szczęście przynosi znaleziona w trawie czterolistna koniczyna lub podkowa, a powodzenie na maturze zapewnia czerwona bielizna. Takie zabobony nie mają nic wspólnego z praktykami religijnymi i nawet do tego nie pretendują: ale wrosły w kulturę i są w niej obecne jako rodzaj folkloru.
Trochę bardziej skomplikowaną formą jest zabobon religijny, w którym magia spotyka się z sacrum. „Przepisz tę modlitwę piętnaście razy i zanieś do piętnastu kościołów: jeśli to zrobisz, twoja prośba zostanie wysłuchana”. „Dziecku nie daje się w prezencie krzyżyka”. „Zawieś w wózku święty medalik na czerwonej wstążeczce, żeby chronił dziecko przed zauroczeniem”. Z tych przesądów śmiać się będą już tylko bardziej zaawansowani katolicy: ale i oni niejeden raz w życiu usłyszeli od swoich bliskich, którym podarowali krzyżyk, że koniecznie muszą przyjąć za niego zapłatę, choćby grosz: „tak na wszelki wypadek”.
Istotą jednego i drugiego zabobonu jest to, że nie wymaga on wysiłku ani współpracy, a jedynie wypełnienia rytuału. Wystarcza konkretne słowo, przedmiot czy gest, żeby automatycznie zapewnić ten, a nie inny efekt: obrazek Żyda z pieniądzem ma gwarantować bogactwo, ale już nie zdrowie czy miłość, choćbyśmy ich bardziej potrzebowali. Myślenie magiczne, w najprostszej formie widoczne w zabobonach, w formie bardziej zaawansowanej dochodzić może do głosu również w modlitwie.
Sposób na Boga?
Magiczne myślenie nie polega jedynie na prostym i w oczywisty sposób pogańskim zawierzeniu wróżce, kartom tarota czy tajemnej mocy ziół. Magia może być również sposobem myślenia o Bogu. Pojawia się wówczas, gdy oczekujemy Jego skuteczności w takim sensie, w jakim my sami chcemy być skuteczni. Pojawia się, gdy szukamy sposobu na taką modlitwę, która złamie wolę Bożą i dopasuje ją do naszej.
Trzeba tu zaznaczyć, że pragnienie spełnienia naszych próśb nie jest niczym złym: człowiek w swoim cierpieniu ma prawo zwracać się do Ojca i liczyć na to, że zostanie przez Niego wysłuchany. Prawdziwa modlitwa od magicznej różnić się jednak będzie zgodą na to, że Bóg może mieć inny plan. Bóg będzie w niej obecny jako partner i opiekun, a nie jako anonimowa, zewnętrzna siła, zdolna pokierować zdarzeniami losu w takich przestrzeniach, w których człowiek sam tego zrobić nie może i po to, żeby doprowadzić do celu, jaki człowiek sobie założył. Taki Bóg nie różniłby się niczym od czerwonej wstążeczki czy podkowy na szczęście: traktowany byłyby jak ktoś (coś?), kto nie ma własnej woli, a jedynie jako moc, która działa automatycznie po odprawieniu stosownych rytuałów.
W tym kontekście można zrozumieć tezę, że przy odrobinie nieuwagi nawet stare, mądre modlitwy czy obietnice Jezusa łatwo potraktować w sposób magiczny. Jeśli nie zgodzimy się, że wola Boga może być inna, jeśli modlitwa nie będzie się łączyć z nawróceniem i przemianą życia, jeśli recytować będziemy kolejne różańce z przekonaniem, że Bóg nie będzie miał wyjścia i zrealizuje nasze plany – i jeśli tej realizacji będziemy oczekiwać jako niezbędnego skutku zanoszonych próśb – w gruncie rzeczy nie będzie to modlitwa, tylko magiczny rytuał, który nie ma nic wspólnego z prawdziwą pobożnością.
Skuteczność, czyli co?
Jeśli przyjmiemy, że Bóg nie spełnia w prosty sposób dokładnie tego, o co Go prosimy – i że nie możemy tego oczekiwać, żeby nie popaść w magię – to na czym zatem polega prawdziwa skuteczność modlitwy?
Skuteczność w życiu duchowym oznaczać będzie co innego niż to, do czego jesteśmy dziś przyzwyczajeni. Bóg jest skuteczny zawsze. Jest również większy od człowieka, ma o nim wiedzę większą niż on sam o sobie. Myśli o człowieku nie tylko w krótkiej perspektywie ziemskiej, ale w perspektywie wieczności. Owszem, chce jego szczęścia na ziemi, ale jeśli trzeba wybierać, to choć to dla nas trudne do przyjęcia, troszczyć się będzie bardziej o szczęście wieczne niż doczesne. To pierwsze założenie, które musimy przyjąć, jeśli chcemy mówić o modlitwie prawdziwie skutecznej: Bóg nie wysłucha żadnej prośby, która choćby w dalekiej perspektywie może być zagrożeniem dla naszego zbawienia.
Drugie, być może jeszcze ważniejsze założenie jest takie: Bóg jest wszechwiedzący. Prosząc Go, zwykle najpierw sami diagnozujemy swój problem i przedstawiamy Bogu rozwiązanie: „Ktoś bliski choruje, ocal jego życie, tak bardzo go kocham!”. Bóg wie więcej i widzi głębiej. Odpowiadając, sięga do naszych najgłębszych potrzeb i sam znajduje lepsze rozwiązanie. „Ktoś bliski choruje. Widzisz, że cierpi, ale nie chcesz się zgodzić na jego odejście, bo boisz się samotności, nie wyobrażasz sobie życia bez niego. Nie bój się, Ja sprawię, że nie będziesz samotny. Pomogę ci żyć dalej i nie będzie to życie puste”. W skutecznej modlitwie Bóg odpowiada zatem zawsze, ale nie na naszą bezpośrednio sformułowaną prośbę, która może być po ludzku nieudolna – ale na naszą najgłębszą potrzebę, z której owa prośba wynika. Jak widać, nie ma to nic wspólnego z magicznym oczekiwaniem, czy modlitwa „się spełni”.
Ufność na sto procent
Według kryteriów ziemskich nie ma zatem modlitwy w stu procentach skutecznej: takiej, która sprawi, że każda nasza prośba zostanie spełniona tak, jak tego oczekujemy. Nie powinniśmy jej nawet szukać ani oczekiwać takich rezultatów.
Według kryteriów Bożych skuteczna jednak jest każda modlitwa. Jeśli szukamy w Bogu Ojca, który wie lepiej i jeśli ufamy w Jego wszechwiedzę, On znajdzie lepszy sposób na rozwiązanie naszych problemów. Znajdzie go na pewno, nawet jeśli efekt modlitwy nie będzie spektakularny i dopiero po latach zorientujemy się, co było dla nas dobre.
Nie ma nic złego w ludzkim poszukiwaniu modlitwy skutecznej: dopóki pamiętać chrześcijańską definicję skuteczności. Jeśli myślenie magiczne wciąż w nas pokutuje, to dlatego, że nosimy w sobie znamię pogaństwa: przekonanie, że muszę Bogu coś dać, by coś otrzymać w zamian. Jak w starożytności ludzie składali bożkom ofiary, oczekując odpowiedzi na błagania, jak odprawiali magiczne rytuały, by przymusić do działania tajemnicze siły, tak dziś mogą odmawiać godzinami długie modlitwy i obwieszać się religijnymi symbolami w przekonaniu, że Bóg przyjmie ich ofiarę i wprost zrealizuje ich oczekiwania.
W chrześcijaństwie nie potrzeba już ofiar błagalnych. Tę jedyną i najdoskonalszą złożył Jezus na krzyżu i człowieka w nią włączył. Teraz Bóg może dać nam wszystko: nie wtedy, gdy spełnimy wymagania czy wypowiemy określone słowa, ale kiedy przylgniemy do Jezusa i zaufamy, że Bóg naprawdę wie lepiej. Gdy to zrozumiemy, zaczniemy z Bogiem naprawdę rozmawiać, zamiast Go czarować.