Od roku mam wspaniałego chłopaka, jesteśmy w sobie bardzo zakochani i planujemy wziąć ślub. […] Jestem wierząca, często chodzę do kościoła i chciałabym żyć zgodnie z zasadami nauki katolickiej. […] Moje pytanie dotyczy granicy grzechu, czy została ona przekroczona. Ponieważ rzadko się widujemy, bardzo za sobą tęsknimy, a każdy wie, że tęsknota potęguje pożądanie (chociaż nie wiem ,czy to właściwe słowo... nie chodzi o egoistyczne zaspokojenie, ale po prostu tęsknotę). Kiedy w końcu nastała długo wyczekiwana chwila i mój chłopak przyjechał na weekend, miała miejsce sytuacja, do której nie mam pewności, czy była grzechem i czy powinnam się z tego spowiadać (nie chcę spowiadać się z czegoś "na wszelki wypadek")...
Łucja
Fragmenty listu zacytowanego powyżej poruszają temat nienowy i mam wrażenie, konfrontowany z dość niewłaściwej pozycji. Pytanie bowiem o to, co przed małżeństwem wolno, a co jest grzechem, z góry redukuje całą przestrzeń kształtowania relacji między mężczyzną i kobietą do płaszczyzny technicznej. A przecież ma to być czas budowania miłości, która stawać się będzie miłością małżeńską. Innymi słowy: najważniejszym pytaniem kobiety i mężczyzny, których dotyka wzajemne zafascynowanie, potem doznają poruszenia uczuć – zakochują się, odkrywają stopniowo, jak bardzo są dla siebie ważni i niezastąpieni, aby wreszcie podjąć decyzję o miłości, która ma trwać na zawsze, nie jest wcale: co wolno, a czego nie, tylko pytanie: co jest dobre dla tej najważniejszej osoby. Bo przecież to nie przypadek, że najprostsza definicja miłości mówi o pragnieniu dobra drugiego.
Zauważmy, że z tej perspektywy o wiele łatwiejsza wydaje się być odpowiedź na ocenę moralną tych wszystkich zachowań, które wkraczają w przestrzeń intymności narzeczonych. Bo skoro jakieś zachowanie prowokuje niepokój, wyrzuty sumienia, żal, to oznacza, że owo dobro zostało naruszone, że miłość, choć deklarowana i nawet odczuwana, nie jest jeszcze tą, która staje się najwspanialszym darem. Nawet jeżeli to „złe samopoczucie” nie przybiera jakichś zewnętrznych form, ale chociażby, jak w tym wypadku, prowokuje wątpliwości, powinno prowadzić do zweryfikowania postaw.
W pierwszym rzędzie będzie chodziło o wyciąganie wniosków z sytuacji już zaistniałych. Nasza Czytelniczka kilkakrotnie zastrzega, że gdy mówi o pożądaniu, to „...nie chodzi o egoistyczne zaspokojenie, ale po prostu o tęsknotę” i szczerze mówiąc, nie mam ani cienia wątpliwości, że tak właśnie jest. Z wszystkich znanych mi przypadków par narzeczeńskich, które starają się budować swój związek, nie potrafiłbym wskazać ani jednej, która zredukowałaby swoje relacje do jakiegoś instynktu pożądania. Zawsze jest to pragnienie szczęścia, pytanie istotne to, czy podejmowane działania faktycznie do prawdziwego uszczęśliwienia (a zatem do dobra drugiej osoby) prowadzą. Czy też ograniczają się tylko do poczucia przyjemności.
Na etapie przedmałżeńskim odpowiedź na tak postawiony dylemat właściwie jest niemożliwa lub mówiąc precyzyjniej, w tym okresie nigdy nie można być pewnym, że jest autentyczna. Z prostego powodu, czas narzeczeństwa, czy szerzej, przygotowania się do małżeństwa, jest czasem precyzowania postaw i nawet jeżeli narzeczeni deklarują wzajemną miłość, jako decyzję nieodwracalną, to brak w tym jeszcze faktycznego zaistnienia tej rzeczywistości. Niektórzy błędnie mówią o ślubie jako formalności, potwierdzającej tylko to co zbudowali wcześniej. W rozumieniu sakramentu nie jest to prawda – to właśnie przysięga małżeńska sprawia, że od tej chwili kobieta i mężczyzna stają się mężem i żoną, a nie wcześniej. Dlatego też najwspanialszy znak miłości, jakim jest całkowite i dosłowne oddanie się sobie w akcie współżycia seksualnego, staje się prawdziwe dopiero po ślubie, a wcześniej jest znakiem kłamliwym i oszukańczym, nawet jeżeli sprawia przyjemność. A biorąc pod uwagę, jak bardzo wrażliwą jest dziedzina ludzkiej seksualności, wiele trudu narzeczeni muszą ponosić, aby niepotrzebnie nie utrudniać sobie czasu przedmałżeńskiego i przeżyć go w prawdzie, czystości i zgodnie z Bożą wolą (to właśnie jest czas dbania o to, aby poprzez nieprzemyślane gesty, zachowania, przekroczenie granic nie prowokować wrażliwości ukochanej osoby).
Na koniec odpowiadając wprost na pytanie pani Łucji, grzech zaczyna się tam, gdzie przez brak dobrej woli lub tylko nieroztropność naraża się wspaniały Boży plan, jaki wpisany został w wasze spotkanie, gdzie niepotrzebnie ryzykuje się odejście od prawdy, czystości i Bożej woli. Wtedy też należy jak najszybciej korzystać z przebaczenia Bożego, nie „na wszelki wypadek”, ale po to, aby umocnić w sobie pragnienie budowania takiej miłości, która nie będzie tylko ludzka, tylko piękna czy porywająca, ale stawać się będzie krok po kroku, również świętą miłością małżeńską.