Logo Przewdonik Katolicki

Nie było powodu, żeby odmawiać

PK
Fot.

W Poznaniu Fundacja Głos dla Życia we współpracy z Urzędem Marszałkowskim realizuje kampanią społeczną Rodzina wielodzietna dobry wybór! W ramach tej kampanii publikujemy artykuł - świadectwo na temat życia rodziny wielodzietnej.

 

W Poznaniu Fundacja “Głos dla Życia” we współpracy z Urzędem Marszałkowskim realizuje kampanią społeczną Rodzina  wielodzietna – dobry wybór!  W ramach tej kampanii publikujemy artykuł - świadectwo na temat życia rodziny wielodzietnej.

 

 

Henryk i Małgorzata


 

Jesteśmy rodziną zastępczą dla nie­pełnosprawnego chłopca. Jest to tzw. ro­dzina terapeutyczna. Chcemy bardzo krót­ko podzielić się świadectwem, również ze strony naszych starszych dzieci, jak to się dzieje, że nagle rodzina zostaje “rodziną zastępczą”. Bo przecież rodzina to nie tyl­ko małżonkowie. W momencie przyspo­sobienia Łukasza mieliśmy już czworo własnych dzieci, dwie dziewczynki i dwóch chłopców, prawie nastoletnich. Oni również zostali przez nas poproszeni, aby napisali coś od siebie.

 

Świadectwo Henryka

Rodziną zastęp­czą zostaliśmy nagle. Na jednym ze spotkań kręgu rodzin Ruchu Domowego Kościoła, w czasie tzw. dzie­lenia się życiem, jedna z uczestniczek, pracująca w ośrodku adopcyjnym, po­dzieliła się swoim problemem: „Jest chło­piec. Wspaniały. Siostra zakonna z domu, w którym do tej pory przebywał, poszu­kuje dla niego rodziny! Niestety - nikt go nie chce! A przecież, dla jego rozwoju zmiana środowiska jest konieczna!”

W czym problem? Czy rzeczywiście tak trudno znaleźć opiekę dla dziecka wy­magającego troski? - padają pytania (na spotkania naszego “kręgu rodzin" przy­chodzą 4 małżeństwa).

Koleżanka szerzej zarysowała sytuację takich dzieci: „Chłopiec jest dzieckiem specjalnej troski. Do dziesiątego roku życia nie słyszał. W kon­sekwencji również nie mówił. Powodem było niewykształcenie się małżowin usznych i części ucha wewnętrznego. Do tego - deformacje czaszki i inne braki „urody”. Po zabiegach chirurgicz­nych mających na celu rekonstrukcję ucha zaczyna słyszeć, a wraz z tym rów­nież mówić i rozwijać się. Startuje z 10 letnim opóźnieniem! Nikt go jednak nie chce wziąć, bo... jest brzydki”.

Cała sprawa dociera do mojej świa­domości. Kilka myśli, w sumie dość pro­stych. Wydaje mi się, że chyba poradzili­byśmy sobie; mamy odpowiednie wy­kształcenie, ja nawet jestem fizjoterapeu­tą, a więc nie byłoby problemów z wyko­nywaniem ćwiczeń. Małgosia nie pracuje poza domem, a więc jest możliwość opieki. Mamy czworo dzieci, ale począwszy od trzeciego wydaje nam się, że z każ­dym następnym jest jakoś łatwiej... Przy ostatnim mieliśmy już sporo pomocy ze strony najstarszych córek. A poza tym - i ta myśl wydała się być dziwnie wyraźna - rodzina z natury jest otwarta na każde życie. To ostatnie zdanie wróciło do świa­domości jako treść, z jaką spotkaliśmy się w czasie formacji w kręgu. „Rodzina - z istoty swej otwarta na życie...” W sumie tych kilka myśli ważyło się we mnie dość krótko. Widziałem, że nie znajduję żad­nych argumentów przeciwko, a wszystko przemawia za tym, aby brać poważnie taką właśnie perspektywę: moglibyśmy go przyjąć!

Nie wiem, co wówczas działo się w sercu mojej żony. O tym musi powiedzieć sama. Tym niemniej chcę to jakoś podkre­ślić: ta sprawa mnie zaskoczyła. Ale - by­łem wewnętrznie przygotowany do tego, aby się nie sprzeciwić. Nigdy nie szukałem takiej drogi, nigdy poważnie o tym nie myślałem. Ale kiedy taka per­spektywa stanęła realnie przede mną, widziałem, że to „moja” droga.

Wracam do tego momentu zawsze wtedy, kiedy słyszę zdania w rodzaju: „jacy jesteście wspaniali; czworo własnych dzie­ci i jeszcze wzięliście dziecko niepełno­sprawne!” Otóż to nie było tak! Po prostu - nie odmówiliśmy. Tylko tyle.

Muszę przy­znać, że pierwsze spotkanie z Łukaszem wiązało się z jakimś „skurczem” serca. Miał na sobie aparat do korekty kości twarzy i wyglądał dość okropnie. To działa na uczu­cia. Nie dopuszczam jednak w sobie „estetycznej” oceny spraw i ludzi. Co innego przecież widzieć i przeżywać emocjonalnie, a co innego kierować się tymi przeżyciami. Czy kiedy sam będę brzydko wyglądał, to moi bliscy odsuną się ode mnie?

 

Świadectwo Małgosi

Decyzja, że nasza rodzina się powiększy - zapadła. Naturalne burze niepokoju, wątpliwości, oporów i... jakiś wewnętrzny, nie podlegający dyskusji i emocjom spokój. Głębokie przekonanie, że ten młody, chory człowiek - dziecko, znaj­dzie się wśród nas, bo tak musi być. Tak w niewytłumaczalny sposób realizować się będzie jakiś plan, Boży plan miłości. Do­magający się otwarcia na życie.

Przyszedł i wszystko stało się jasne i proste zarazem. Znalazło się miejsce, nie tylko przy stole. Pojawiła się nowa prze­strzeń; nowe relacje, wsłuchanie w inny świat. Świat dziecka, które słysząc niewie­le, nie mówiąc, zaczęło nas uwrażliwiać na słowo, jego znaczenie, zawartość. Trzeba się było nauczyć języka migowego, ale też nieźle pogimnastykować głowę, aby wy­tłumaczyć mu, co to znaczy: “popatrzył głęboko w oczy", bo jego wersja brzmi: “wpadł w dół" - tylko dół jest głęboki.

Ta sytuacja pozwoliła na nowo, w innym świetle przyj­rzeć się domowym zwyczajom, relacjom. Wszyscy stali się bardziej so­bie potrzebni. Najmłodsi znaleźli dodatko­we oparcie, starsi mogli dzielić się swoim doświadczeniem i dodawać sobie otuchy.

Poruszona została wyobraźnia. Jak pokazać złożone zjawiska, cały świat przeżyć i wzruszeń, wyjaśnić i ponazy­wać rzeczy obce „przybyszowi”? Kalec­two i kilkanaście lat w domu dla dzieci specjalnej troski w konfrontacji z naszym życiem było również dla niego wyzwa­niem. Po latach przyszedł czas na dysku­sję. Zmieniły się odpowiedzi na trudne pytania. Kiedyś było: - Po co chodzisz do szkoły? - Nie wiadomo, różnie. Cze­mu piszesz w zeszytach? - Na pamiątkę. Dlaczego nie nosisz aparatu słuchowe­go do spowiedzi? - Bo nie będę podsłu­chiwać innych ludzi... Dzisiaj ze swoją konkretną pamięcią Łukasz jest nie­odzowną pomocą w budowaniu drzewa genealogicznego rodziny... właśnie rodzi­ny, w której zajął miejsce w sposób natu­ralny, acz w innym porządku.

 

Świadectwo Marty

Pamiętam, że po raz pierw­szy usłyszeliśmy o Łukaszu kilka lat temu, podczas Wigilii. Tamte święta spędzał w szpitalu, po kolejnej operacji. Bardzo nas to poruszyło, więc każdy ofiarował co miał najlepszego z tego, co znalazł pod choin­ką. Przygotowaliśmy dla nieznanego chłopca paczkę, która jednak nie zrobiła na nim większego wrażenia, gdyż takich rzeczy miał na co dzień aż za wiele. Dzi­wił się tylko, że Milky Way nie umie latać jak w reklamie, a normalne życie wyglą­da inaczej, niż w telewizji.

Początki były trochę trudne, zwłaszcza, że Łukasz nie­wyraźnie mówił. Poza tym przyniósł ze sobą wiele obcych nam przyzwyczajeń i zachowań. Z czasem jednak wszystko się dotarło.

Nie wyobrażam sobie już naszej rodziny bez niego.

 

Podsumowanie Henryka

Czasem słyszymy pytanie: Czy konsultowaliście to z własnymi dzieć­mi? Otóż odpowiadam, że nie konsulto­waliśmy. Ale też dopowiadam, że znamy swoje dzieci. Nie rozumiem częstej dziś tendencji „partnerskiej”, która skłania do konsultowania wszystkiego z dziećmi. Starsze dzieci uczestniczą w życiu rodzi­ców, młodsze uczestniczą w życiu rodzi­ców i starszego rodzeństwa, a te, które przychodzą na końcu, czy to własne, czy to przysposobione, zastają tych, którzy już są, jako otwartych i oczekujących. Nikomu tego uczestnictwa nie można od­mówić, a zatem: nie ma sensu pytać dzie­ci o zgodę. Wątpiącym zaś zostawię pyta­nie: a jeśli dzieci odmówiłyby? Powiem jednak też: liczymy się ze zdaniem dzieci i znamy je, znamy ich możliwości. Łukaszowi było potrzebne uczestnictwo i one były w sta­nie otworzyć się na niego.

Podam przykład. Siostry, od których przyszedł do nas wątpiły: Jak sobie pora­dzicie? Macie czworo dzieci, a my musi­my codziennie 3-4 godziny odrabiać z nim lekcje! Życie pokazało, że my nie “musie­liśmy". U nas wszyscy odrabiają lekcje w tym samym czasie, pomagając sobie jeśli jest potrzeba. Łukasz chodził do jednej klasy z naszym starszym chłopcem. Ale - nie od niego nauczył się najwięcej! Jego po­ziom umysłowy był porównywalny z roz­wojem naszego młodszego syna. I między nimi właśnie nawiązywały się żywe kon­wersacje prowadzące do nadrobienia bra­ków w rozumieniu świata. A było co nad­rabiać, bo nawet odczytanie godziny z zegara stanowiło problem... Zaobserwo­waliśmy, że dzieci są doskonałymi peda­gogami. Potrafią dostosować się do swe­go poziomu. Nasze do­świadczenie pokazuje, że do wychowa­nia potrzebna jest wspólnota, w której bracia i siostry stanowią naturalne śro­dowisko wzrostu.

Jest jednym z przesądów, które gnę­bią nasze myślenie, że tzw. rodzina wie­lodzietna musi być niewydolna wycho­wawczo, bo brak w niej czasu. Niby dla­czego? Inną sprawą jest natomiast czas po­trzebny na pielęgnację dziecka niepełno­sprawnego, a więc wyjazdy na zabiegi, dowożenie do szkoły, itd. Tych aspektów nie należy jednak ze sobą mieszać.

 

 


 


 

 

 

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki