Logo Przewdonik Katolicki

Sezon ogórkowy, czyli sposób na nudę w mieście

Łukasz Łukasiewicz
Fot.

Póki co, pogoda nas nie rozpieszcza. Nie owijajmy w bawełnę: prawie ciągle leje. W dodatku dla wielu rozpoczęły się już wakacje. Proponuję kilka niecodziennych sposobów na walkę z nudą. Co ważne, by je wypróbować, prawie nie potrzebujemy pieniędzy.

Rusz się z domu tramwajem

 

Miasto to miejsce naprawdę fantastyczne! Urodziłem się w mieście i jak dotąd spędzam w nim całe życie. Mogę śmiało przyznać – jestem mieszczuchem. Jednak nie oznacza to, że nie doceniam zacisznych wiejskich zakątków, które także mają swój wieli urok. Doceniam. Naprawdę. Ale tylko przez kilka dni. Nie czas i miejsce na argumentację. Podam jedynie wielką zaletę miast: komunikacja publiczna, szczególnie tramwaje. Nie chodzi mi jednak o możliwość przemieszczania się z jednego miejsca w drugie, ile raczej o to, co czasem dzieje się w takich tramwajach. Jakich ludzi tam można spotkać! Ile doświadczyć! Ot, prosty przykład: niedawno byłem świadkiem sceny, w której jeden z pasażerów próbował pomóc osobie o kulach wejść po stopniach do tramwaju starego typu (schody, bardzo wąskie wejścia, słowem – kompletnie nieprzystosowany dla osób niepełnosprawnych). Pomyślałem sobie, że są jeszcze uczynni ludzie, chcący nieść pomoc bez żadnej prośby ze strony osoby potrzebującej takowej pomocy. Jednak w momencie, gdy pasażer ten podszedł do kobiety z kulami, ta zamiast skorzystać lub choćby podziękować za ludzki odruch z jego strony, podniosła raban niemal na cały tramwaj, że sobie poradzi, że co on sobie wyobraża itp. Pomyślałem jedno: bądź tu człowieku dobry… To oczywiście jedna z wielu dziwnych historii, jakie przydarzyły mi się w ciągu studiów, kiedy to kilka razy dziennie jeździłem tramwajami. Uwierzcie mi, mam ich całe tuziny.

Podsumowując, koszt:  w zależności od długości przejazdu i konkretnego miasta (ok. 2-3 złotych), szczerze polecam zakupienie jakiegoś biletu całodziennego – wtedy będziemy mogli doświadczyć kilku zaskakujących sytuacji; ryzyko: jeżdżąc za dnia raczej nie mamy się czego obawiać; atrakcyjność: 4/5 – można przeżyć naprawdę „miejską przygodę”.

 

Pospaceruj po świątyniach konsumpcji

Innym sposobem walki z nudą są tzw. galerie handlowe, które nie są tylko skupiskiem sklepów pod jednym dachem. To także miejsce wielu – również niespodziewanych – spotkań. Dla przykładu: kiedy ostatnio byłem na zakupach, spotkałem tam znajomą ze studiów (której od tamtej pory nie widziałem), a chwilę później dobrego znajomego, którego ostatnio widziałem w ubiegłym roku. Wątek pałętania się bez wyraźnego celu po tych „galeriach” jest ulubionym zajęciem mojej nastoletniej siostrzenicy. Nie mogłem nigdy zrozumieć, co ona całymi godzinami tam robi. I teraz wiem: po prostu zabija nudę i korzysta z darmowych atrakcji. Mówiąc zupełnie poważnie, to w takich miejscach często dzieją się całkiem ciekawe rzeczy: pamiętam, jak przy okazji przedświątecznej gorączki zakupów, która nie omija i mojego domostwa, wybraliśmy się do tzw. galerii handlowej. I tam, poza standardowym w tamtym okresie oszalałym tłumem zakupoholików (który to termin nie doczekał się jeszcze jednoznacznej medycznej definicji i jest określany po prostu jako „uzależnienie od zakupów”, ale już można spotkać ją w wersji opisowej, gdzie na przykład na jednym z portali medycznych zajmuje prawie 4 tysiące znaków ze spacjami, co dla porównania stanowi ponad połowę prezentowanego tutaj artykułu), czekały niecodzienne atrakcje. Nie staram się nawet wyliczyć przepięknych śnieżynek, mikołajów czy innych elfów. Pamiętam bardzo dobrze zawody dla dzieci polegające na skokach narciarskich przeprowadzanych na ich komputerowej symulacji. Powiem jedno: tylko olbrzymia kolejka powstrzymała mnie przed spróbowaniem swoich sił.

Na obecne wakacje właściciele lub prowadzący owe „galerie” handlowe przygotowali też sporo ciekawych imprez: są koncerty, spotkania ze sławnymi ludźmi, wystawy najdroższych samochodów i oczywiście nieustanne wyprzedaże (z logicznego punktu widzenia wiem, że to bez sensu, jednak przecież w marketingu ostatnią rzeczą, o jaką chodzi, jest zdrowy rozsądek). To już temat na inne opowiadanie.

Podsumowując, koszt: warto jedynie zaopatrzyć się w coś do picia (woda ok. 2-3 zł); ryzyko: znacznie się zmniejsza, jeśli zajrzymy do jakichś gazet lub harmonogramów „galerii”; atrakcyjność: 3/5.

 

Zadzwoń do konsultanta

Jeśli jednak nie mamy ochoty wychodzić z domu, proponuję skorzystać z telefonu. W moim przypadku rzecz zdarzyła się kilka dni temu, kiedy to musiałem zgłosić usterkę w działaniu internetu. Wykręciłem więc numer na odpowiednią linię, przeszedłem wszystkie poziomy automatycznego menu i wreszcie usłyszałem od pani, że dodzwoniłem się pod zły numer. Pod tym rzekomo dobrym dowiedziałem się, że jednak ten pierwszy był właściwy. Zadzwoniłem więc ponownie. Jeden poziom: cel wykonywanego telefonu, drugi: wybór tematu rozmowy; trzeci: kilkuminutowe oczekiwanie na zgłoszenie się konsultanta. Zapomniałbym wspomnieć o jeszcze dwóch rzeczach: po każdej odsłuchanej melodyjce byłem przekonywany, iż mój telefon odebrany będzie jako następny oraz, że jest dla operatora bardzo ważny. I jeszcze hit: dzwoniący zawsze staje przed „wyborem”: albo zgadza się na nagrywanie rozmowy, albo można odłożyć słuchawkę i zakończyć rozmowę… To bawi mnie za każdym razem! W rozmowach telefonicznych z biurem obsługi klienta dodatkowego dreszczyku emocji dodaje fakt, że nigdy nie wiadomo, kto odbierze nasz telefon: zmęczony pan, który zaraz kończy swoją zmianę, przemiła dziewczyna, która dorabia sobie do studiów, kompetentny trzydziestokilkulatek, a może absolutnie niedoinformowany gość, który przy każdym naszym pytaniu kieruje je do siedzącego obok kolegi? Możliwości jest naprawdę sporo. Mnie na szczęście już kilka razy zdarzyło się trafić na bardzo sympatyczne osoby, z którymi rozmowy były tak miłe, że chciałem zadzwonić do nich ponownie.

Podsumowując – koszt: jeśli jest to nasz operator, rozmowy zazwyczaj są darmowe; ryzyko: jak wyżej; atrakcyjność: 4/5 (dodatkowym plusem jest fakt dostępu 24 godziny na dobę do tej formy zabicia nudy).

 

Zaprojektuj wygraną

Inną możliwością radzenia sobie z nudą bez wychodzenia z domu jest wirtualna wygrana. Już wyjaśniam: zdarza mi się grywać w totka, czasem nawet wierzę, że mogę wygrać – przecież ktoś musi wygrać, więc czemu nie ja? Nie zniechęca mnie nawet fakt, że jeszcze nigdy nie wygrałem żadnych pieniędzy i na każdą sumę w życiu musiałem zarobić. Mało tego! Skuszony kumulacją zazwyczaj puszczam swoje liczby i te na tak zwany chybił – trafił. Zawsze, podkreślam, zawsze komputer ma więcej szczęścia niż ja (więc wygląda to tak, że moje trafienia to zero, a losowe to jeden/dwa). Jednak rzecz nie w tym, żeby rzeczywiście wygrać, lecz w tym, by jeszcze przed losowaniem zaplanować wygraną! Oczywiście warto założyć, że nie będziemy jedynymi szczęśliwcami z „szóstką”. Popuśćmy więc na chwilę wodze fantazji…  Niech nas nie zniechęci fakt, że szansa najwyższej wygranej to 1 do ponad 13 milionów. Pamiętajmy raczej o farciarzu z Olsztyna, który w 1995 roku w odstępie dwóch tygodni trafił dwie główne wygrane!

Podsumowując, koszt: 2 złote za jeden zakład; ryzyko: w przypadku rzeczywistej chęci na wygraną olbrzymie, w przypadku jedynie rozmyślań nad wygraną – niewielkie; atrakcyjność: 3/5 (dzięki temu możemy wyklarować nasze marzenia i odkładać do skarbony realne pieniądze na nasz wymarzony wyjazd.

Wszystkie powyższe wątki są sprawdzonymi sposobami na małą dawkę adrenaliny w życiu. Nie mają stanowić reklamy, a jedynie pokazać, że nawet w czasie deszczu można się nie nudzić. Moim faworytem jest przejazd tramwajem. Tam naprawdę każdy może znaleźć coś dla siebie: socjolog kultury, nastolatek czy zupełnie przypadkowy pasażer. Gorąco zachęcam do wypróbowania.

 

 

 

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki