Coraz powszechniejsze staje się przekonanie, że wiara jest prywatną sprawą każdego człowieka. Tak nakazuje poprawność polityczna. Co na to Kościół?
Co do tego, że wiara jest sprawą prywatną, nie miał wątpliwości Lenin. Komunizm walczył z obecnością Kościoła w życiu publicznym, dążył do rozdzielenia życia religijnego od życia społecznego czy zawodowego. Na szczęście nie udało się. Jednak lata indoktrynacji wywarły pewne piętno. Władzy ludowej udało się zakorzenić u wielu ludzi przeświadczenie, że wiara jest sprawą prywatną, a Kościół – instytucją, a nie wspólnotą. Niestety, po 1989 r. nic w tej kwestii się nie zmieniło, a nawet ten szkodliwy sposób myślenia utrwalił się: Bóg jest OK, Kościół w zasadzie też, ale moje życie, moje wybory moralne, moja wiara – to wszystko moja prywatna sprawa.
Absurd! To przekonanie, coraz powszechniejsze także wśród młodych chrześcijan, nijak ma się do wiary katolickiej, która już ze swej nazwy jest powszechna. Nie ma takiej dziedziny życia, która mogłaby być wyłączona z życia religijnego. Wszystko w naszym życiu powinno mieć znaczenie religijne. Chrześcijanin jest zobowiązany do dawania świadectwa w każdym czasie, w każdej sytuacji, słowem i czynem. Choćby ze względu na nakaz głoszenia Ewangelii wszelkiemu stworzeniu, który Pan Jezus kieruje do każdego z nas. To jest właśnie misyjność Kościoła, o której, zdaje się, coraz mniej chrześcijan jeszcze pamięta.
Wiara jest nie tylko osobistym przeżywaniem Boga, ale także doświadczaniem Go we wspólnocie. Będzie ona zatem zawsze zjawiskiem głęboko indywidualnym, ale równocześnie bardzo publicznym. Boga nie da się poznać tylko własnymi siłami. Potrzebna jest jeszcze Jego łaska, której On udziela nam także przez innych ludzi – swoich świadków.
Wyobraźmy sobie, że odkryliśmy coś unikatowego, coś, czym moglibyśmy uszczęśliwić innych. Co byśmy z tym zrobili? Zachowalibyśmy tylko dla siebie czy raczej podzielilibyśmy się z innymi? A przecież Chrystus jest nieskończenie cenniejszy od najbardziej wartościowych przedmiotów, wynalazków i pomysłów na tym świecie. Mimo to niechętnie się Nim dzielimy. Chrystus ma wyjątkowo mało świadków, nawet wśród swych gorliwych wyznawców.
Gdy w 2004 r. kompletowano skład Komisji Europejskiej, rząd włoski zaproponował do niej prof. Rocco Buttiglionego. Spełniał on wszelkie wymogi formalne, znał kilka języków obcych. Komisarzem jednak nie został. Szanse na to stracił po wypowiedzi, w której przyznał, że uważa czyny homoseksualne za grzech. Powiedział też, że dla dzieci jest lepiej, gdy wychowują się w rodzinie złożonej z mężczyzny i kobiety. Wypowiedź włoskiego polityka, będąca świadectwem jego wiary, okazała się być niepoprawna politycznie. Wywołała burzę w europejskim establishmencie, a kandydaturę zaopiniowano negatywnie i w końcu wycofano. Był to konkretny przejaw dyskryminacji ze względu na wyznawaną wiarę. Poruszył chrześcijan we Włoszech i innych krajach, którzy zdecydowali się powołać ruch obrony wolności sumienia.
Mamy prawo do publicznego wyrażania naszej wiary i nikt z tego powodu nie może nas dyskryminować, a tym bardziej zmuszać, byśmy zamknęli się ze swoją wiarą w czterech ścianach naszych domów. Tu nie chodzi o to, byśmy zaczęli nagle na siłę manifestować naszą pobożność. Chodzi raczej o to, byśmy mogli żyć wiarą, wyrażać ją słowem, czynem, gestem, myślą. I by z powodu naszych poglądów nie odmawiano nam prawa do takiej czy innej pracy, jak to miało miejsce w przypadku prof. Buttiglionego. Chodzi tu też o naszą odwagę do dawania świadectwa. Byśmy nie bali się przeżegnać, przechodząc koło kościoła (ilu z nas pamięta jeszcze o tym zwyczaju?), nie bali się przyznać, że uczęszczamy na Mszę św., zgodnie z nauką Kościoła odrzucali antykoncepcję i byli przeciwko aborcji czy eutanazji. Mamy żyć godnie, w duchu Ewangelii.