Pierwszy raz z brydżem zetknął się w wieku 10 lat. Podglądał wtedy grających rodziców. – Grywać z nimi zacząłem gdzieś na pograniczu 7 i 8 klasy szkoły podstawowej. Do dziś pamiętam pierwszy rozegrany przeze mnie kontrakt. Pełen emocji. To było trzy karo z jedną nadróbką – wspomina z nutką nostalgii w głosie Paweł Kolwicz. Później jako 15-latek, za namową męża kuzynki, trafił do klubu brydżowego mieszczącego się w kinie Olimpia. Od 10 lat gra w klubie, który dziś nosi nazwę Inea Poznań. Jest ich dziesięciu, ale regularnie grają tylko trzy pary. Z zespołem świętował pierwszoligowe awanse, ale przeżywał też gorycze spadków. Na szafie dumnie stoją też puchary zdobyte za indywidualne osiągnięcia. Wśród nich znajdziemy tegoroczne, m.in. ten za zwycięstwo w turnieju w Poznaniu oraz za drugie miejsce wywalczone w Gorzowie w ramach cyklu Grand Prix, składającego się z 14 zawodów rozgrywanych w różnych miastach Polski. – Każdemu z blisko dwóch tysięcy zawodników zalicza się siedem najlepszych wyników. Na tej podstawie 24 najlepszych awansuje do ścisłego finału, który rozegrany zostanie w grudniu. Będę w nim grał, ponieważ w klasyfikacji długofalowej zająłem 20. miejsce – wyjaśnia dr Kolwicz.
Na czterdziestu stronach
Jaka jest zatem recepta na to, by dobrze grać? – Obok naturalnych zdolności logicznego myślenia, dobrej pamięci, niesłychanie ważna jest odporność na stres, która staje się nieodzowna przy morderczych godzinach spędzonych przy stole – przekonuje. O logiczne myślenie, szczególnie u tak utalentowanego matematyka, nietrudno. Z pamięcią wiąże się natomiast taktyka gry. – Wieloletnie doświadczenie powoduje, że grając w parze, mamy umówiony system licytacyjny. Spisaliśmy go na 40 stronach, które trzeba było sobie przyswoić. Dzięki niemu nawet w najbardziej subtelnych sytuacjach podczas gry wiemy, co zalicytować oraz potrafimy wyobrazić sobie, jakie partner ma karty. System musi być jednak na tyle prosty, by w długich rozgrywkach przy ekstremalnym zmęczeniu był dla nas naturalny. Tylko wtedy zapewnia sukces – wyjaśnia Kolwicz. Taktyka to jedno, a żywy człowiek to drugie. Dlatego tak ważne stają się też zagrania psychologiczne, stwarzające pozory sytuacji, które tak naprawdę w grze nie występują. – Bezmyślni blefują bez zastanowienia, co często kończy się porażką pary. Najwytrawniejsi znając rozdanie, blefując w licytacji czy na wiście zawsze asekurują się alternatywnym zagraniem – tłumaczy, dodając, że psychologia dotyczy też całej sfery zachowań, mimiki, gestów, namysłów. – To są zagrania nielegalne ostro karane przez sędziów, ale w większości przypadków nie są świadome. Wynikają raczej ze zmęczenia i emocji – zapewnia.
Narzeczona wybaczyła
Emocji jest faktycznie bardzo wiele, dotyczą one nie tylko samej gry, ale i związanych z nią wyrzeczeń, głównie rodzinnych. – Pamiętam jedną z moich najdłuższych sesji brydżowych. To było na studiach. Najpierw grałem turniej od 17.00 do 22.00, później grę przenieśliśmy do akademika, by tam skończyć o 13.00 następnego dnia. Spóźniłem się przez to na umówione spotkanie z narzeczoną, dziś żoną. Ale mi wybaczyła – wspomina ze śmiechem. Przez lata gry, choć – jak zaznacza – żona nie moczyła mu spodni i nie zabierała kluczy, by uniemożliwić mu pójście „na brydża”, nieraz były poważne rozmowy. Zapewnia jednak, że środek ciężkości pomiędzy rodziną a brydżem wciąż przesuwał się na rzecz tej pierwszej. – Od kilku lat, kiedy są dzieci, ograniczyłem liczbę rozdań do niezbędnego minimum – uspokaja, dodając, że choć było to wielkie wyrzeczenie, to jest świadomy, że brydża całkowicie wyeliminować się nie da. A jak będzie w przyszłości? – Dzieci podrosną, to może wrócę do większej aktywności. Chciałbym jeszcze wygrać kilka turniejów, może otrzeć się o reprezentację seniorów...
Dr hab. Paweł Kolwicz jest wykładowcą Instytutu Matematyki Wydziału Elektrycznego na Politechnice Poznańskiej, jego specjalnością jest analiza funkcjonalna, a w szczególności metryczna geometria przestrzeni Banacha. Działa również w Seminarium Środowiskowym na Uniwersytecie im. Adama Mickiewicza, prowadzonym przez prof. Piotra Chudzika i prof. Michała Płóciennika.