Czy to możliwe, żeby Jezusowi zależało na ludzkiej wdzięczności? Trędowaci żyli z wyrokiem śmierci, w odosobnieniu. Mieli obowiązek sygnalizować swoje zbliżenie się do ludzi (np. wołając: nieczysty!) z obawy przed rozszerzeniem się tej śmiertelnej choroby.
Dziesięciu trędowatych zatrzymało się więc z dala od Jezusa i głośno wołali o cud uzdrowienia. Jezus polecił, aby udali się do Jerozolimy i pokazali się kapłanom, którzy po stwierdzeniu uzdrowienia włączali ich z powrotem do społeczeństwa, a uzdrowieni składali Bogu ofiarę dziękczynną. I stał się cud! Ale jeden spośród nich zawrócił, podszedł bardzo blisko Jezusa i upadł przed Nim na twarz. Uznał w Jezusie Boga. Samarytanin otrzymał coś jeszcze - nie tylko został uzdrowiony, ale przede wszystkim przyjął zbawienie.
A ja? Mogę być dzisiaj na Mszy św., głośno się modlić i śpiewać, a nie spotkać się z Jezusem. Mogę Go przyjąć w Komunii św., a nie popatrzeć Mu w oczy z wdzięcznością za otrzymane łaski, mogę bezmyślnie przejść obok i nawet nie zauważyć ich Dawcy. Potem wrócę do domu i wciąż będę się bać, że trąd mnie dopadnie.
A Jezus chce ze mną nawiązać osobistą, poufną znajomość. Ogromnie zależy Mu na mnie i na tym, abym przyjęła Go całego do swojego życia – Jego uzdrowienie tam, gdzie niszczy mnie trąd. On wie, że moja bliska z Nim relacja, wpatrywanie się w Niego, wsłuchiwanie się w bicie Jego Serca, uzdrowi mnie całą. Jest jak Boski Żebrak nalegający wręcz na spotkanie, rozmowę. Jemu nieskończenie bardziej zależy na mnie, niż mogę to sobie wyobrazić.
Maria Rzepczyk