Logo Przewdonik Katolicki

Byliśmy powojennymi ministrantami...

PK
Fot.

Co zostaje w pamięci po kilkudziesięciu latach? Bardzo mało. Czasem zaledwie drobne okruchy. Najtrwalsze są w pamięci ślady tych zdarzeń, faktów, które subiektywnie były ważne, osobiście niezwykłe. Ważne, bo wzbudzały emocje. Pamiętam zatem byłem ministrantem Miejscem mojego urodzenia była stolica Wielkopolski Poznań. Przyszedłem na świat 24 listopada 1936...

Co zostaje w pamięci po kilkudziesięciu latach? Bardzo mało. Czasem zaledwie drobne okruchy. Najtrwalsze są w pamięci ślady tych zdarzeń, faktów, które subiektywnie były ważne, osobiście niezwykłe. Ważne, bo wzbudzały emocje. Pamiętam zatem – byłem ministrantem…

Miejscem mojego urodzenia była stolica Wielkopolski – Poznań. Przyszedłem na świat 24 listopada 1936 roku. W grodzie Lecha otrzymałem chrzest. Ojciec służył w 3. Pułku Lotniczym (Poznań – Ławica), zaś mama pracowała w zakładach graficznych. Czarne chmury wojny 1939 roku zmusiły rodziców do zmiany adresu. Był styczeń 1940 roku, gdy trafiliśmy do Bydgoszczy. Mieszkaliśmy przy ul. Chojnickiej. Z tamtego czasu zapamiętałem kaplicę – „Świątynię Czyżkówka” na ul. Koronowskiej. Ona była naszym niedzielnym Domem Bożym. Niedaleko widać było mury kościoła, którego budowę rozpoczęto przed wojną, a który Niemcy przeznaczyli na magazyn.

Nauczyciele, którzy ocaleli
Naukę szkolną rozpocząłem jeszcze pod okupacją w roku 1943; w szkolnej ławie doczekałem końca europejskiej zawieruchy.

W Publicznej Szkole Powszechnej nr 17 mijał mi każdy dzień – dopiero później uświadomiłem sobie, jak uratowani w czasie wojny nauczyciele pragnęli nas uczyć miłości do Boga, patriotyzmu, prawdziwej historii. Kierownik, p. Kędzierski, był wzorem duchowego zaangażowania w Eucharystię – szkolne Msze św. sprawowano w wielkiej godności. Opiekunka mojej klasy, p. Schmelzowa, jako katechetka, prowadziła naszą edukację katechetyczną.

W roku 1948 przyjąłem I Komunię św. z rąk ks. kanonika Czesława Spychalskiego. To był wyjątkowy dzień. Radość z przyjęcia Chrystusa do serca łączyła się ze świadomością, iż mój ojciec w szpitalu walczy o życie. Po Mszy św. dotarliśmy do niego z mamą – czuwaliśmy. Kryzys minął!

W kościele i na boisku
Wszystkie te okoliczności i znaki sprawiły, że zacząłem odczuwać potrzebę zbliżenia się do ołtarza Pańskiego. W parafialnym kościele chciałem być obecny czynnie podczas Mszy św., nabożeństw – zostałem więc ministrantem. W służbę ołtarza wprowadził mnie mój rówieśnik – Alojzy Jakubowski. Ministrantów było wielu, zrzeszonych w Kole podzielonym na zastępy. Odbywały się liczne próby, przygotowania, podczas których stosowano motywujący system punktacji. Wiek chłopców wahał się od 8 do 17 lat.

Byliśmy razem nie tylko w murach kościoła – z księdzem opiekunem spotykaliśmy się również na boisku, na meczu. Były wycieczki, a także pielgrzymki do sanktuariów maryjnych.

A kolędowanie?! W mroźne dni saniami docieraliśmy z kapłanem na odległą Osową Górę lub do Opławca!

Przypominając – sobie i innym – losy naszej powojennej, ministranckiej rodziny, chciałbym na łamach naszego diecezjalnego tygodnika opublikować historyczne już zdjęcie parafialnego Koła Ministrantów, wykonane w dniu 5 maja 1949 roku.

Byliśmy powojennymi ministrantami…

Nadesłał Zenon Chwaliszewski
oprac. AG

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki