Logo Przewdonik Katolicki

Ćwierć wieku w Poznaniu

Adam Suwart
Fot.

Z księdzem Zdzisławem Fortuniakiem, biskupem pomocniczym archidiecezji poznańskiej, rozmawia Adam Suwart 25 lat temu rozpoczął Ksiądz Biskup posługę biskupią. Najpierw była zapewne wieść o nominacji przez Ojca Świętego. Czy może Wasza Ekscelencja przypomnieć tamte chwile oraz opowiedzieć, jakie odczucia towarzyszyły ogłoszeniu tej nominacji? Pamiętam doskonale tamte...

Z księdzem Zdzisławem Fortuniakiem, biskupem pomocniczym archidiecezji poznańskiej, rozmawia Adam Suwart


25 lat temu rozpoczął Ksiądz Biskup posługę biskupią. Najpierw była zapewne wieść o nominacji przez Ojca Świętego. Czy może Wasza Ekscelencja przypomnieć tamte chwile oraz opowiedzieć, jakie odczucia towarzyszyły ogłoszeniu tej nominacji?
– Pamiętam doskonale tamte chwile. Pracowałem wówczas w Kurii Metropolitalnej w Poznaniu, w Wydziale Duszpasterskim. Byłem jednocześnie kapelanem Wojewódzkiego Szpitala Dziecięcego pw. św. Józefa (Szpital im. Krysiewicza) oraz kapelanem Domu Sióstr Szarytek przy ul. Szymańskiego w Poznaniu, w sąsiedztwie placu Wiosny Ludów. W sobotę przed Niedzielą Palmową poprosił mnie do siebie abp Jerzy Stroba i powiedział, że w Wielki Wtorek o godz. 12 mam się zgłosić do Księdza Prymasa. Nie tłumaczył, w jakim celu, ale zaznaczył, bym faktu wyjazdu do Warszawy nie rozgłaszał. Powiedziałem księdzu arcybiskupowi, że akurat w tym dniu, przed południem, zgodziłem się prowadzić godziny skupienia dla pracowników Drukarni i Księgarni Świętego Wojciecha (były takie!). Arcybiskup odpowiedział, że trzeba znaleźć zastępcę, a ja mam jednak pojechać do Warszawy. Poprosiłem o zastępstwo zawsze gotowego do pomocy ks. kanonika Zbigniewa Pawlaka, obecnego proboszcza w Kicinie, tegorocznego złotego jubilata w kapłaństwie, i pojechałem. W Wielki Wtorek 6 kwietnia 1982 roku o wyznaczonej godzinie, zgłosiłem się na audiencję u prymasa Józefa Glempa, który powiadomił mnie, że Ojciec Święty Jan Paweł II zamierza mianować mnie biskupem pomocniczym poznańskim i czeka na moją zgodę. Jaką miałem minę i co się we mnie wówczas działo, tego nie potrafię opowiedzieć. Zostawmy to.

Ostatecznie jednak zgodziłem się. Ksiądz Prymas wyjaśnił, że wiadomość o moim „tak” przekaże do Stolicy Apostolskiej i powiedział, że nominacja będzie ogłoszona publicznie po Wielkanocy. Do tego czasu miałem zachować tajemnicę. Komunikat Stolicy Apostolskiej ukazał się w czwartek po Wielkanocy, 15 kwietnia. Wspomniane tu daty odnotowałem w zachowanym dotąd kalendarzu, dlatego są one pewne. Należy jeszcze dodać, że w tym czasie w Polsce nie było nuncjusza apostolskiego, dlatego łącznikiem pomiędzy Stolicą Apostolską a Kościołem w Polsce był Ksiądz Prymas.

Zostać biskupem w okresie stanu wojennego zapewne nie było łatwo, tym bardziej w dużym mieście – stolicy najstarszej polskiej diecezji, gdzie tradycje robotniczych protestów były długie i kojarzą nam się choćby ze słynnym 1956 rokiem. Czy rozpoczęciu biskupiego posługiwania towarzyszył lęk, obawy?
– Lęk i obawy były, ale nie z tych powodów, na które wskazuje pan redaktor. Do ówczesnych warunków byliśmy poniekąd przyzwyczajeni. We wspomnianym przez pana 1956 roku, a więc roku Poznańskiego Czerwca, zdawałem maturę. Młodzi ludzie zdawali sobie sprawę z tego, co się dzieje i jakie są warunki, a mimo to zgłaszali się do seminariów duchownych. Jako alumni Arcybiskupiego Seminarium Duchownego w Poznaniu też przeżywaliśmy różne chwile i wiedzieliśmy, w jakich warunkach żyje naród, a razem z nim Kościół. W 1982 roku, w roku nominacji, miałem za sobą dziewiętnaście lat pracy kapłańskiej w warunkach Polski Ludowej. Pragnę więc podkreślić, że źródłem lęku i obaw nie były warunki społeczne czy polityczne, lecz to, co towarzyszy każdemu wezwanemu, niezależnie od zmieniających się okoliczności, gdy z poczuciem własnej słabości i ograniczoności staje się wobec wezwania do posługi biskupiej. Przekonany jestem, że tego rodzaju obawy i lęki w 1982 roku nie były większe od tych, jakie towarzyszą tym, którzy np. w roku 2007 stają przed wypowiedzeniem „tak” na przyjęcie święceń biskupich.

Czy napotykał Ksiądz Biskup na opór władz komunistycznych, próby inwigilacji czy nakłaniania do jakiejkolwiek współpracy?
– Jak przed chwilą wspomniałem, pracowałem w Kurii Metropolitalnej, co wiązało się z koniecznością załatwiania różnych spraw, zwłaszcza w Wydziale Wyznań Urzędu Wojewódzkiego oraz w Urzędzie Kontroli Prasy, Publikacji i Widowisk (był taki!). Uczestniczyłem też w Urzędach Wojewódzkich (Poznań, Gorzów, Zielona Góra, Kalisz Leszno) w rozmowach dotyczących starań o budowę kościołów, kaplic i domów parafialnych. Z ks. kanonikiem Stanisławem Sikorskim, który mieszka obecnie w Domu Księży Emerytów w Poznaniu, byłem oddelegowany przez abp. Antoniego Baraniaka do przejęcia na prywatne nazwisko domu ofiarowanego na cele kościelne (dzisiejsza parafia św. Józefa w Lesznie), gdyż inaczej sprawy nie można było załatwić. Jako kapelan Wojewódzkiego Szpitala Dziecięcego też wiedziałem, jakie są ograniczenia w spełnianiu posługi religijnej, i gdyby nie rozumna postawa zarówno lekarzy, jak i pielęgniarek (zdali egzamin!) praktycznie posługa kapłańska wobec dzieci byłaby prawie niemożliwa.

Wiedziałem też, że jako biskup jestem inwigilowany, czego potwierdzenie można znaleźć np. w jednym z niedawnych numerów Kroniki Miasta Poznania, gdzie na podstawie zachowanych archiwaliów służb specjalnych podano streszczenie jednego z moich kazań, wygłoszonego zdaje się w czasie uroczystości Bożego Ciała na osiedlu Rusa, gdzie zaczynał budowę kościoła i tworzenie parafii ksiądz kanonik Jan Twardy, z którym przez rok „dzieliłem wikariuszowski chleb” w Owińskach (ks. kanonik zawsze był rzeczowy i pracowity – jak obecnie). W czasie wizytacji księża dyskretnie wskazywali mi uczestniczących w nabożeństwach „opiekunów”, których oni znali na własnym terenie. By jednak w tych warunkach w miarę normalnie żyć i funkcjonować, trzeba było przyjąć to po prostu do wiadomości i nie przejmując się, „robić swoje”.

Jako biskup już tam, gdzie obecnie mieszkam, miałem zdarzenie, jednoznacznie interpretowane przeze mnie jako próba założenia podsłuchu w mieszkaniu przez pana, który przedstawił się jako pracownik biura napraw telefonów. Wtedy temu zapobiegłem, czy jednak nie posłużono się inną metodą – tego dotąd nie wiem. Muszę jednak powiedzieć, że nie spotkałem się z jawnym namawianiem do współpracy z wiadomymi służbami. Nie starałem się o paszport, miałem prawo jazdy, ale nie miałem samochodu, gdyż uważałem, że w moich warunkach jest on mi niepotrzebny. Zatem może było w stosunku do mojej osoby mniej formalnych punktów zaczepienia – ewentualne wykroczenia, wypadki. Co i w jaki sposób odnotowano w mojej teczce – nie wiem. Podobnie jak wszyscy biskupi, poprosiłem Kościelną Komisję Historyczną o sprawdzenie, ale nie otrzymałem jeszcze odpowiedzi. Bywa, że jestem tego ciekawy, a innym razem myślę, że szkoda na to czasu. Życie ucieka i szkoda je marnować na byle co. Są sprawy ważniejsze, którym należy poświęcić ofiarowany nam przez Pana Boga dar czasu.

Pierwsze lata posługi pasterskiej w Poznaniu to jednak także czas szczęśliwy. Po upływie roku był Ksiądz Biskup jednym z pasterzy witających „pośrodku najstarszej z ziem piastowskich” Papieża Jana Pawła II...
– Tak, to było niezwykłe. Muszę jednak zauważyć, że w jakiejś mierze, w drobny sposób, uczestniczyłem już w organizacji pierwszej pielgrzymki Ojca Świętego do Polski w 1979 roku. Byłem wtedy łącznikiem między Kurią Metropolitalną w Poznaniu, a więc praktycznie archidiecezją poznańską, a komitetem przyjęcia Ojca Świętego w Gnieźnie i na lotnisku w Gębarzewie. Porównując prace organizacyjne związane z pierwszą i drugą pielgrzymką, widzę, że znacznie trudniej było przy pierwszej wizycie Papieża w ojczyźnie. Najtrudniejsza w spotkaniu Ojca Świętego w Poznaniu była sprawa wywalczenia odpowiedniego miejsca. Pierwotnie chciano bowiem, by odbyło się ono poza miastem, na lotnisku aeroklubu w Ligowcu, ale wszystko udało się ostatecznie szczęśliwie pokonać. Na czele komitetu organizacyjnego ze strony kościelnej stał wówczas bp Stanisław Napierała, obecny biskup kaliski, a ja byłem Jego zastępcą. Patrząc z perspektywy minionego czasu, trzeba też powiedzieć, że ówczesne władze wojewódzkie i miejskie w Poznaniu, na miarę swoich możliwości, okazywały zrozumienie i pomoc. Ojciec Święty nie mógł jednak uklęknąć przed Poznańskimi Krzyżami. Uczynił to dopiero w 1997 roku, podczas spotkania z młodzieżą na placu Mickiewicza. Wtedy nie było już w Poznaniu bp. Napierały i mnie przypadł zaszczyt przewodniczenia komitetowi organizacyjnemu.

Myślę dziś, ile wzniosłych chwil i radości Pan Bóg pozwala nam przeżyć. Dobrze, że są jubileusze, które pomagają zebrać to, o czym się zwykle nie myśli...

Dewiza biskupia Jego Ekscelencji, podobnie jak to było u Karola Wojtyły – Jana Pawła II, jest bardzo maryjna. Co zdecydowało o jej wyborze?
– Po wspomnianej rozmowie z księdzem prymasem Glempem poszedłem do warszawskiej katedry i nawiedziłem grób Sługi Bożego kard. Stefana Wyszyńskiego. Na jego sarkofagu, który wtedy znajdował się jeszcze w podziemiach katedry, zauważyłem bardzo prostą, plastikową plakietkę z zarysem wizerunku Matki Bożej z Dzieciątkiem, jak na obrazie jasnogórskim, ale bez sukienek i bez koron. Na plakietce był też napis: „Zawsze z Tobą”. Ponieważ wiedziałem, że jest zwyczajem, iż biskupi obierają sobie jakiś herb i zawołanie, pomyślałem, że to jest chyba to. Przyznaję, że nie zastanawiałem się wówczas nad zasadami heraldyki, ale przyjąłem taki właśnie herb i zawołanie, prosząc o dopracowanie graficzne księdza kanonika Mariana Cynkę, obecnego proboszcza w Dalewie k. Śremu. Należę do pokolenia, które zostało ukształtowane w światłach nauczania Prymasa Tysiąclecia, a następnie Jana Pawła II, więc droga maryjna Kościoła była i jest mi bliska.

25 lat to już długi czas we współczesnych dziejach archidiecezji. Czy Kościół poznański bardzo się zmienił przez te lata? Na ile zmieniły się cele biskupiej misji w Polsce?
– Biskupi powoływani są w Kościele, który istnieje po to, by Chrystus mógł iść z każdym człowiekiem po drogach naszego życia. Tak pojęta biskupia posługa nie zmienia swego celu, który jest wspólny dla pasterzy Kościoła, gdziekolwiek i w jakimkolwiek czasie pełnią swoją misję. Zmieniają się natomiast warunki, okoliczności pełnienia tej misji. Czy zmieniła się archidiecezja? – Tak, zmieniła się i zmienia podobnie jak cała Polska. Mam tu na myśli ludzi, ich myślenie i życiowe postawy. Nie chcę w tej chwili wartościować i twierdzić, że jest lepiej lub gorzej. Ocena nie jest jednoznaczna, ponieważ łatwo dostrzec fakty i zjawiska, które wskazują na zmiany w kierunku dobra, ale też bez trudu, niestety, można zauważyć, że nie wszystko, co się zmieniło i zmienia, prawdziwie służy człowiekowi, do którego – jak nas uczył Jan Paweł II – prowadzą wszystkie drogi Kościoła.

Co Księdza Biskupa najbardziej niepokoi, a co najbardziej cieszy w tak szybko zmieniającym się świecie, patrząc z perspektywy 25 lat biskupstwa?
– Gdy w latach 70. i na początku lat 80. prawdziwie walczyliśmy o możliwość budowy nowych świątyń, mówiono nam w urzędach, że nie ma sensu budować kościołów, bo za pięć lat (!) nikt nie będzie ich już potrzebował. Minęło znacznie więcej czasu i świątynie są wciąż potrzebne, bo człowiek bez Boga nie wie skąd jest ani dokąd ostatecznie zdąża, ani jaki jest sens jego życia. Mimo niejednokrotnie krytycznej oceny bywa, że nie bez słuszności, ludzie wciąż cieszą się swymi kapłanami. Coraz też więcej ludzi świeckich odnajduje swoje miejsce i angażuje się w życie parafii.

Niepokoi natomiast sposób, w jaki pewna część społeczeństwa pojmuje wolność i jaki czyni z niej użytek. Egzamin z naszej wolności jest wciąż przed nami i wciąż go zdajemy. Z jakim wynikiem?

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki