Ks. Twardowski miał wyjątkowy dar dostrzegania ludzkich przywar i potrafił celnie je wyśmiać. Uwielbiam jego puenty. I fraszki, takie jak „Teoretyk”: „Tu leżą starego kawalera kości/ co za długo studiował traktat o miłości”.
Wspominam ks. Twardowskiego, bo 18 stycznia mija pierwsza rocznica jego śmierci. Ale choć nie ma go wśród nas, nie wszystek umarł. Odszedł bezpowrotnie, ale wciąż jest blisko. Wciąż żyje. Jest obecny w swoich wierszach. Bo, jak sam pisał, „można odejść na zawsze, by być stale blisko”.
Młodzi go kochają
Poezję ks. Jana kocha wielu, wśród nich spora rzesza ludzi młodych. To swoisty fenomen, że trafiają do nich wiersze tak proste w swym wyrazie i traktujące o tak przyziemnych rzeczach, o których – zdawać by się mogło – młodzi już nie pamiętają. A jednak. Młodzież doskonale wie, że miłość to nie tylko seks i pożądanie, że „nie jest tylko wzruszeniem, romansem, zakochaniem się; jest dojrzewaniem, troską i wzajemną odpowiedzialnością za siebie”. Cenią sposób, w jaki ks. Jan pisał o samotności, tej „podrapanej za nic”, uśmiechają się, czytając „Litanię do uśmiechu” i wzruszają przy wierszu „Łzy”. Wreszcie modlą się słowami poety: „Duchu Święty, ni z tego, ni z owego,/ tchnij na nas, chuchnij na całego”.
Widziałem to zafascynowanie podczas Wielkiej Gali Słowa Verba Sacra w Poznaniu, gdy wiersze poety recytowali: Krystyna Feldman, Anna Seniuk, Krzysztof Kolberger, Piotr Adamczyk, Marian Opania i Jan Matyjaszkiewicz. Do Auli poznańskiego uniwersytetu przyszło wiele młodych osób, także par, by trzymając się za rękę, słuchać i śmiać, i wielkiego poetę wspominać. To właśnie podczas tej gali wiele wierszy zrozumiałem i odkryłem na nowo. W interpretacji Kolbergera, Seniuk czy Adamczyka nabierały one nowej świeżości, nowej jakości, trafiały do słuchaczy jakby ze zdwojoną siłą.
Wiersze na łonie natury
Wiersze ks. Twardowskiego najlepiej czyta się na łonie natury, pośród biedronek, mrówek, niezapominajek, rumianków, o których pisał. Sam biorę czasem do ręki jego tomiki i idę do pobliskiego parku. Mam tam ulubioną ławkę. Całą zimę czekam na pierwszy podryg wiosny, na słońce, które jeszcze skromnie, ale już przygrzewa, na ptaki, które z dalekiej podróży powrócą tu, by rozsiąść się na gałęziach drzew i dać koncert, wreszcie na pierwsze kwiaty, które nieśmiało przebiją się przez resztki śniegu.
A gdy już pogoda pozwala, siadam na tej ławce i otoczony przyrodą czytam poezję księdza od biedronki, księdza od malwy, księdza od Bożych niezapominajek. I udziela mi się autentyczna chrześcijańska radość. To właśnie to, moim zdaniem, jest największym przesłaniem wszystkich jego wierszy: chrześcijanie to ludzie radośni, którzy potrafią i chcą się cieszyć otaczającym ich światem. Nie tym bijącym z telewizora, nie tym próbującym nas stłamsić, nie tym próbującym nas wciągnąć w sidła marazmu, pesymizmu, ale tym Bożym, radosnym światem śpiewających ptaków, kwitnących kwiatów, uśmiechniętych ludzi, dobrych serc.
Wierzyć – to znaczy nawet się nie pytać jak długo jeszcze mamy iść po ciemku
ks. Jan Twardowski
Ks. Jan o MIŁOŚCI
(fragment wywiadu dla „Tygodnika Powszechnego”, 25.01.2006)
Bóg kocha nas poprzez ludzi. Bóg nie chce być sam. Przyszedł na świat przez człowieka i szuka człowieka, żeby przez niego kochać. Zawsze mam świadomość, że jeśli ktoś mnie lubi, to jest w tym łaska Boska. A kiedy kocham, to pocieszam się, że Bóg przeze mnie kocha tego człowieka i wtedy miłość staje się piękniejsza. Nauczyłem się tego będąc księdzem, bo ksiądz stale słyszy o miłości. Ludzie do mnie tylko z tym przychodzą, a nie z grzechami. Mówią: jestem poraniony, rzuciła mnie, kocha kogoś innego… To są największe rany. Ksiądz wysłuchuje wciąż zwierzeń o nieszczęśliwej miłości.
Miłość sama w sobie jest nielogiczna. O człowieku, który się zakochał, mówi się, że zwariował, i to jest bardzo dobre określenie.
Z miłością łączy się cierpienie. Ktoś kocha i lęka się, bo drugi nie wraca: może wpadł pod samochód? Kochający się ludzie męczą się myśląc, że partner zachoruje albo umrze. Człowiek człowiekowi nie wystarcza. Tylko Bóg człowiekowi wystarcza. Kto to rozumie, lepiej znosi samotność w miłości.
ks. Jan Twardowski
Urodził się 1 czerwca 1915 r. w Warszawie. Studiował filologię polską i teologię w tajnym seminarium duchownym. Święcenia kapłańskie przyjął w 1948 r. Podczas wojny walczył w powstaniu warszawskim. Był żołnierzem Armii Krajowej. Debiutował w 1936 r. tomikiem wierszy „Powrót Andersena”. Po wojnie ponownie zaczął pisać i wydawać wiersze, m.in. na łamach „Tygodnika Powszechnego”. Przez wiele lat był rektorem kościoła ss. Wizytek w Warszawie. Głosił tam kazania dla dzieci, którym zadedykował dwa tomy wierszy: „Zeszyt w kratkę” oraz „Patyki i patyczki”. Sławę przyniósł mu tomik „Znaki ufności”. Wydał kilkanaście tomików. Był laureatem wielu nagród, m.in. Orderu Uśmiechu od dzieci i katolickiego Nobla – Nagrody Totus. Zmarł 18 stycznia 2006 r. Decyzją kard. Józefa Glempa został pochowany w krypcie zasłużonych Polaków w Świątyni Opatrzności Bożej w Warszawie; było to wbrew woli poety, który chciał, by pochowano go na Powązkach.