Logo Przewdonik Katolicki

Dyplomacja futbolowa

Jerzy Marek Nowakowski
Fot.

Kiedy w Cardiff Michel Platini wyciągnął z koperty kartkę: Polska i Ukraina, niemal wszyscy w Polsce, kibice i osoby kompletnie niezainteresowane futbolem, ucieszyli się. Mamy oto jedną z największych imprez sportowych. Komentatorzy zaczęli liczyć, ile kilometrów autostrad wybudujemy, i rozpływali się nad fotografiami stadionów. Biznesmeni zabrali się natychmiast do obliczeń: jak wiele...

Kiedy w Cardiff Michel Platini wyciągnął z koperty kartkę: Polska i Ukraina, niemal wszyscy w Polsce, kibice i osoby kompletnie niezainteresowane futbolem, ucieszyli się. Mamy oto jedną z największych imprez sportowych. Komentatorzy zaczęli liczyć, ile kilometrów autostrad wybudujemy, i rozpływali się nad fotografiami stadionów. Biznesmeni zabrali się natychmiast do obliczeń: jak wiele będzie można zarobić, a politycy do wygłaszania zwyczajowych formułek promujących ich własne zasługi.

Z punktu widzenia narodowego interesu najważniejsze jednak było to, że obok Polski mistrzostwa będzie organizowała także Ukraina.

O ile w Warszawie, Wrocławiu czy Poznaniu relacje telewizyjne pokazywały rozradowanych kibiców i poubieranych w piłkarskie szaliki samorządowców, o tyle z Kijowa równolegle docierały dwa przekazy. Tysiące demonstrantów, mniej więcej po połowie w niebieskich i pomarańczowych barwach, stały przed budynkiem Sądu Konstytucyjnego, starając się wywrzeć na sędziach nacisk, by zgodnie z ich oczekiwaniami odnieśli się do dekretu prezydenta Wiktora Juszczenki rozwiązującego parlament i zarządzającego nowe wybory. Kilka ulic dalej grupy entuzjastów piłki nożnej świętowały tymczasem sukces w walce o Euro 2012. Trudno jednak uznać, by radość z sukcesu, jakim stało się przyznanie Ukrainie prawa organizacji piłkarskich mistrzostw Europy, przyćmiła polityczny konflikt.

Smutek pomarańczy
Przed niespełna trzema laty wszyscy byliśmy kibicami. Cała Europa w listopadzie i grudniu 2004 roku przyglądała się z zapartym tchem, jak setki tysięcy demonstrantów zebranych na Majdanie Niepodległości w centrum Kijowa w pokojowy sposób zmusiły ówczesne władze Ukrainy do unieważnienia sfałszowanych wyborów prezydenckich. A potem z entuzjazmem witały wyborcze zwycięstwo kandydata sił demokratycznych Wiktora Juszczenki. Demonstracje nazwane „pomarańczową rewolucją” od koloru wyborczej symboliki Juszczenki dały nadzieję na to, że Ukraina szybko i sprawnie nadrobi dystans dzielący ją od świata zachodniego i już wkrótce razem z nami znajdzie się w kręgu NATO i Unii Europejskiej. Dla ekspertów nadzieja taka była troszeczkę naiwna. Ale i oni dali się ponieść fali entuzjazmu. Więcej, również politycy Zachodu, którzy wcześniej dogadali się, że zaakceptują fałszerstwa wyborcze, jeśli nie będą one zbyt jawne i bezczelne, musieli zmienić zdanie. Telewizyjne transmisje przekazujące rozśpiewaną i entuzjastyczną rewolucję z Kijowa sprawiły, iż obywatele Niemiec, Francji czy Holandii nagle zorientowali się, że Ukraina to nie przedmieście Moskwy, ale oddzielny i całkiem nam bliski kraj. Wbrew własnym sympatiom, pod naciskiem oczywistego entuzjazmu wyborców, przywódcy Europy poparli Juszczenkę. Co więcej, Ukraina znalazła się bliżej niż kiedykolwiek wejścia w struktury świata zachodniego. Bo na fali politycznego entuzjazmu zaczęto na serio rozważać stworzenie dla Kijowa szybkiej ścieżki wejścia do NATO, a liderzy UE, wcześniej uśmiechający się z uprzejmym politowaniem wobec polskich propozycji zaproszenia Ukrainy do Unii, zaczęli zadawać sobie pytanie: a może Polacy mają rację?

Najważniejszy efekt rewolucji miał jednak miejsce na Wschodzie. Rosjanie aktywnie pomagający w fałszowaniu wyborów ukraińskich i popierający ówczesnego kontrkandydata Juszczenki (i obecnego premiera) Wiktora Janukowycza wpadli w panikę. Uznali, że na obszarze byłego Związku Sowieckiego grozi powtórka z ukraińskiej rewolucji. O swoje prawa obywatelskie rzeczywiście zaczęli upominać się obywatele Kirgistanu i Uzbekistanu. Ale ich wystąpienia szybko zostały spacyfikowane. Natomiast sami Ukraińcy zyskali to, co Polacy po roku 1980 – poczucie siły obywatelskiego sprzeciwu. Aż tyle, i tylko tyle.

Tylko, bo już kilka miesięcy po „pomarańczowej rewolucji”, polityka ukraińska powróciła w utarte koleiny. Nadal na scenie politycznej panoszyli się oligarchowie, czyli niebywale bogaci ludzie działający na styku polityki i biznesu. A racją bytu oligarchów na Ukrainie jest bliska współpraca z Rosją. Większość z nich, nie wykluczając pięknej Julii Tymoszenko, dorobiła się gigantycznych majątków, handlując rosyjskimi surowcami energetycznymi. Gwarancją biznesowego powodzenia ludzi, którzy stanowią bazę wszystkich obozów politycznych, jest coś, co nazywano polityką wielowektorową, czyli funkcjonowanie na styku pomiędzy Rosją a światem zachodnim. W tej wielowektorowości, jak w dowcipie, są dwie strony: dobra i zła. Dobra, że całkowite podporządkowanie Rosji nie leży w interesie oligarchów. A zła, to to, że przyjęcie reguł uczciwej gospodarki wolnorynkowej jest dla tej grupy śmiertelnym zagrożeniem. Dlatego właśnie Juszczence nie udało się przeprowadzić reform ani wprowadzić Ukrainy do Światowej Organizacji Handlu.

Dwie Ukrainy
Siedzenie okrakiem na barykadzie nie może jednak trwać wiecznie. Bardzo czytelnym sygnałem dla oligarchów ukraińskich stały się podwyżki cen surowców energetycznych zafundowane Ukrainie przez Rosję, jako kara za nadmiernie prozachodnią politykę. A warto pamiętać, że potęga np. ukraińskiego hutnictwa została zbudowana na niezwykle niskich cenach energii. Kijów znowu zaczął skręcać na Wschód. I to, a nie stosunek do demokracji, było rzeczywistą przyczyną konfliktu, który zaowocował dekretem Juszczenki o rozwiązaniu parlamentu i ostrym sporem politycznym.

Anna Applebaum napisała w „Washington Post”, że „Ukraina, choć często krytykowana jako kraj zdezorganizowany, rozbity politycznie, powoli przekształca się w państwo, którego obywatele mogą przynajmniej – dzięki mniej lub bardziej otwartej debacie – wybrać między dwiema jasnymi opcjami politycznymi. Decyzja prezydenta Juszczenki o rozwiązaniu parlamentu jest z pewnością kontrowersyjna. Bada ją jednak Trybunał Konstytucyjny, do decyzji którego zgodziły się zastosować wszystkie strony sporu. Wzywając do demonstracji na placu Niepodległości, premier Janukowycz zachował się nierozsądnie. Jego nierozsądek był jednak zgodny z prawem, a ponadto obyło się bez użycia siły. Mówiąc brutalnie, prosto i zrozumiale, Ukraina, mimo swych licznych ułomności, jest wolnym krajem, w którym siły antydemokratyczne mogą manifestować swoje poglądy. Rosja pozostaje państwem autorytarnym, w którym zwolenników demokracji bije się i wsadza do więzienia”.

Uwagi laureatki Nagrody Pulitzera trzeba jednak uzupełnić jedną niezwykle ważną kwestią. Otóż Ukraina jest podzielona. Zwolennicy Janukowycza (niebiescy) dominują na wschodzie kraju, a zwolennicy Juszczenki, czy bardziej nawet Julii Tymoszenko, na zachodzie. I nie jest to tylko konflikt polityczny, a cywilizacyjny. Jak się wydaje, prezydent zrozumiał, iż Ukrainie nie na żarty może grozić rozpad. I próbuje załagodzić spór. Zwłaszcza że pomysł podziału Ukrainy coraz poważniej jest rozpatrywany na Kremlu. Wschód, prawosławny, ludny, bogaty i rosyjskojęzyczny jest dla Moskwy dużo cenniejszy niż grekokatolicki i nacjonalistyczny zachód. Ukraińscy politycy muszą więc lawirować. Skoro dwie trzecie obywateli uważa ciągle NATO za wroga, to trudno z akcesji do Sojuszu czynić program polityczny. Skoro Kijów jest uzależniony od Moskwy w energetyce i handlu, to trudno mówić, że Rosja jest wrogiem. W istocie dwaj rywale: Juszczenko i Janukowycz są skazani na porozumienie. Rzecz jasna, jeżeli choć trochę myślą o interesie swojego państwa, a nie wyłącznie o interesach swoich oligarchów.

Bez wątpienia przyznanie organizacji Euro 2012 stało się prezentem dla Ukrainy i dla Polski. Dla Polski, przede wszystkim, dlatego że zbliża Kijów do Zachodu, a dla Ukrainy, bo wymusza na ukraińskich politykach i oligarchach współdziałanie, dlatego że obywatelom daje poczucie przynależności do Europy, i dlatego że mecze rozgrywane w Doniecku i we Lwowie uświadamiają Ukraińcom potrzebę jedności, a nie podziału. Kiedyś, gdy USA próbowały podjąć dialog z komunistycznymi Chinami, uprawiały dyplomację pingpongową. Dziś jest szansa, że Ukraina zostanie wciągnięta do Europy przez mądrą dyplomację futbolową.

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki