Znikający Poznań: Bezdroża
Adam Suwart
Poznań jest miastem kontrastów. Obok blichtru pełnych blasku zabytków odnajdujemy w naszym mieście, w najmniej spodziewanym momencie, miejsca zaniedbane, przypominające staropolskie bezdroża i błota przedwiosenną porą. Na katedrę poznańską, Matkę wszystkich kościołów w Polsce, patrzymy na ogół z oficjalnej, śródmiejskiej perspektywy. Wieże najstarszej...
Poznań jest miastem kontrastów. Obok blichtru pełnych blasku zabytków odnajdujemy w naszym mieście, w najmniej spodziewanym momencie, miejsca zaniedbane, przypominające staropolskie bezdroża i błota przedwiosenną porą. Na katedrę poznańską, „Matkę wszystkich kościołów w Polsce”, patrzymy na ogół z „oficjalnej”, śródmiejskiej perspektywy. Wieże najstarszej polskiej świątyni biskupiej wznoszą się monumentalnie ponad horyzontem miasta, naznaczając jego krajobraz niezwykle wymownie. Nasz wzrok pada na milenijną katedrę na ogół podczas ważnych uroczystości: gdy odświętnie udekorowanymi ulicami miasta podążamy wraz z procesją Bożego Ciała; gdy w murach piastowskiej świątyni odbywają się ważne uroczystości religijne. Na co dzień zwracamy swą głowę już rzadziej w stronę bazyliki. Nie dostrzegamy jej dostojnego oblicza, odbijającego się w melancholijnie płynących wodach Warty. Gdy przemierzamy tramwajem lub pędzącym samochodem pobliską Trasę Chwaliszewską, monumentalna świątynia miga nam z boku niczym miraż. Katedra „od święta” to dla niejednego poznaniaka jedyna katedra, jaką zna.
Tymczasem ten niezwykły kościół w sercu miasta, więcej nawet – „pośrodku najstarszej z ziem piastowskich” – ma też całkiem inne oblicze. Widzieli go pasterze, jeszcze sto lat temu wypasający stada zwierząt na rozległych nadwarciańskich łąkach; widzieli flisacy, spławiający barkami do miasta jeszcze tuż po ostatniej wojnie rozmaite towary. Tych perspektyw nie zna dziś przeciętny poznaniak. Jeszcze tylko dzisiejsi mieszkańcy Śródki czy Zawad patrzą niekiedy na katedrę z zadziwiającej perspektywy – ponad błotami i bezdrożami kościół katedralny sprawia wrażenie, jakby wznosił się pośrodku pól. I choć niejednego taki widok mógłby zrazić, nie ma w nim nic nienaturalnego – pokazuje on metaforycznie, że Kościół jest dla wszystkich – zarówno dla tych, którzy zdążają do niego paradną aleją własnej chwały, jak i dla tych, którzy dostać się muszą do Kościoła poprzez błota własnych grzechów.