Logo Przewdonik Katolicki

Przystanek „władza”

Michał Karnowski
Fot.

Dziś Jarosław i Lech Kaczyńscy znów mają siłę, by wzbudzać potężne polityczne fale. Ale w ich politycznej biografii dominują chwile, gdy z trudem ratowali się przed zatopieniem. I to one ukształtowały ich sposób myślenia. Ten telefon zmienił wszystko. Ósmego czerwca 2000 roku Lech Kaczyński, pracownik naukowy Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego w Warszawie, wsiadł...

Dziś Jarosław i Lech Kaczyńscy znów mają siłę, by wzbudzać potężne polityczne fale. Ale w ich politycznej biografii dominują chwile, gdy z trudem ratowali się przed zatopieniem. I to one ukształtowały ich sposób myślenia.

Ten telefon zmienił wszystko. Ósmego czerwca 2000 roku Lech Kaczyński, pracownik naukowy Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego w Warszawie, wsiadł do pociągu Gdynia-Warszawa. Jechał na zajęcia ze studentami. W okolicach Ciechanowa zabrzęczała komórka. To żona uprzedzała, że za chwilę zadzwoni premier Jerzy Buzek. I rzeczywiście – ówczesny szef rządu zaproponował, by Kaczyński został ministrem sprawiedliwości. Propozycja po krótkim wahaniu i obowiązkowej konsultacji z bratem bliźniakiem została przyjęta.

I choć szefowanie resortowi nie trwało nawet roku, dziś widać, jak przełomowy był to moment. Karta się odwróciła, a Kaczyńscy w ciągu pięciu lat od otrzymania oferty złożonej przez Buzka wspięli się na szczyt. Lech jest prezydentem, Jarosław szefem rządzącej partii. Nieliczna grupa pretorian, którzy wytrwali z nimi od czasów Porozumienia Centrum – Ludwik Dorn, Adam Lipiński, Krzysztof Jurgiel – odbiera polityczne nagrody. I oczywiście, można by powiedzieć, że tłuste i chude lata, fale wysokie i odpływy to w polityce rzecz normalna. Uważna analiza prowadzi jednak do wniosku, że w przypadku Kaczyńskich było to coś więcej niż wahania koniunktury. Siła oporu, jaki przez lata wywoływały stawiane przez nich tezy, brutalna agresja, jaką budzili w części mediów, a nawet zaangażowanie przeciw nim służb specjalnych w pierwszej połowie lat 90. zbudowały liderów „teflonowych” – odpornych na krytykę, ale i niezdolnych do większego kompromisu. Przekonanych, że silna wola polityczna pozwala przełamać każdy opór i przeszkodę, jednocześnie często demonizujących przeciwników. Świadomych siły mediów, ale też zapominających, że o przychylność dziennikarzy można zabiegać – choćby uśmiechem. Ten zestaw cech tworzy specyficzną mieszankę. I powoduje, że nie da się dostrzec kierunku, w jakim zmierzają Kaczyńscy, i zrozumieć metod, jakie przyjęli bez spojrzenia na ich działania w czasie ostatnich 20 lat. To także klucz do emocji, jakie zapanowały wśród dotychczas dominujących elit po wyborach 2005 roku.

„Drugoplanowe” role
Spójrzmy na przełomowe momenty najnowszej historii Polski. Komitet Obrony Robotników, wolne związki zawodowe „Solidarność” w Gdańsku. Stan wojenny i podziemie. Okrągły Stół, rząd Mazowieckiego, prezydent Wałęsa. Rząd Olszewskiego i czerwiec 1992 roku. Powrót postkomunistów do władzy, a potem AWS.

W każdym z tych momentów Kaczyńscy odgrywali ważne role drugoplanowe. W każdym z tych środowisk szybko zdobywali wysokie pozycje, ale często tuż po tym popadali w ostry konflikt. Nieprzychylna im interpretacja głosi, że z powodu wad charakterów. Kłótliwych i małostkowych. To teza tyleż efektowna i popularna, co nieprawdziwa. Po pierwsze, w polityce wbrew pozorom talenty towarzyskie nie są najistotniejsze – same z siebie nie dają sukcesu i nie niosą porażki. Po drugie, gdyby nie prezentowali sporych talentów, nie utrzymywaliby się tak długo w grze. I po trzecie, interpretacja ta pomija istotę sporów i wojen, w jakie wpadali Kaczyńscy. A tą istotą była przez lata polemika z ideowo-politycznym projektem środowiska uosabianego przez Adama Michnika.

Dwa obozy
Najpierw w „Solidarności” i podziemiu różnice były z trudem dostrzegalne. Miały charakter towarzyskich nieporozumień, rywalizacji o wpływy, najwyżej lekkiej polemiki co do metod i celów. Wszystko jednak nieistotne i niknące w kurzu łączącej wszystkich walki z komunizmem. I tak do 1989 roku. Od czerwcowych wyborów z każdym dniem było ostrzej. – Po stworzeniu rządu Mazowieckiego te relacje stały się bardzo nikłe. On przecież pokochał drugą stronę – mówi o kontaktach z naczelnym „Wyborczej” Lech Kaczyński. A Jarosław dodawał: – To człowiek przełamujący się w moich oczach na dwie postaci, bohatera do 1989 roku, a potem człowieka, który zawarł pakt z postkomunistami i wyrządził krajowi wiele złego.

Rzeczywiście, w opowieści braci Kaczyńskich nazwisko Michnika pojawia się wielokrotnie. Nie jest to jednak wynik jakiejś obsesji czy zazdrości. Wyjaśnienie jest proste: to naczelny „Wyborczej” i jego środowisko wywarło potężny wpływ na kształt III Rzeczypospolitej, nadało jej kształt instytucjonalny i ideowy. Określiło zakres kontynuacji PRL-u i granicę zmian, zatrzymało rozliczenia komunizmu. Narzuciło nawet język mówiący o dziwacznej „transformacji”, a nie rewolucji czy wielkiej zmianie, „zoologicznym” antykomunizmie, a nie chęci naprawienia krzywd i obraźliwym „oszołomstwie” prawicy zamiast po prostu odmiennego projektu politycznego.

Obaj Kaczyńscy, choć ton od początku nadawał Jarosław, w niemal każdym punkcie projektu Michnika mieli odmienne zdanie. Domagali się budowy nowego państwa, a nie kosmetyki peerelowskich instytucji. Chcieli przyspieszenia rewolucji – a nie trwania w umowie Okrągłego Stołu – którą traktowali jako zabieg taktyczny. Wskazywali na trwanie w gospodarce nomenklatury, przejmowanie przez nią majątku narodowego.

Rozłam
Ta polityka skazywała Kaczyńskich na lata marginalizacji. Jedną z zabawniejszych opowieści jest wspomnienie Jarosława, jak gdzieś około 1995 roku wyobrażali sobie zjazd ich partii za kolejne 20 lat: piętnaście osób debatujących nad kolejnym oświadczeniem. W tym czasie nie było to dalekie od prawdy – Dorn jeździł wtedy starym maluchem i był to jedyny transport, na jaki mogła liczyć partia. A nieliczne siedziby, jak te w Elblągu czy Białymstoku, utrzymywali z własnych pieniędzy ostatni wierni.

Ale właśnie wtedy dochodziły kolejne elementy sporu z dominującym na scenie politycznej przekazem: dekomunizacja, lustracja. Polityka karna i zagraniczna. Wreszcie stosunek do Kościoła, jawiącego się środowisku Unii Wolności jako zagrożenie, a Kaczyńskiemu jako gwarant systemu wartości chrześcijańskich. Potężny, przez lata zwycięski świat obozu Adama Michnika i malejąca w oczach grupa zwolenników Kaczyńskich oddalały się od siebie coraz bardziej.

Ale ten obraz nie jest prosty. Problem w tym, że także na prawicy Kaczyńskim nie wiodło się najlepiej. W miarę jasne dla opinii publicznej były jeszcze spory pierwszej połowy lat 90. Polacy byli rozpolitykowani, a dziesiątki małych partii można uznać za konieczną szkołę demokracji. Jednak kiedy Jarosław Kaczyński najpierw wspiera, a potem porzuca Wałęsę, a wkrótce po zwycięstwie AWS ogłasza, że w nowej formacji zaczyna się zachłanność i żądza stołków, nadchodzi kolejny trudny moment. Z i tak słabego PC odchodzi kolejna grupa działaczy – zakładając chrześcijańsko-demokratyczny nurt Akcji. I znowu – kłótliwość czy dalekowzroczność? Słabość charakteru czy przeciwnie – siła? A może coś pośrodku, czyli obrzydzenie połączone z pragmatycznym przekonaniem, że nie ma sensu godzić się na kompromisy, skoro i tak nie można grać o najwyższe stawki? Czy trzeba czekać na swoją szansę, którą dostanie się tylko trwając na wyznaczonym kursie? Czy lata sprzeciwu wobec III RP mogą dać silną legitymizację, gdy zacznie się ona chwiać?

Powrót na Wiejską
A jednak to też mogłoby być za mało. Jedną z ciekawszych opinii Jarosława Kaczyńskiego jest jego stwierdzenie, że gdyby nie ministerialna nominacja dla jego brata, nie byłoby szansy na uzyskanie przez jego środowisko znaczącej pozycji. AWS pewnie by jakoś przetrwała, nowo powstała Liga Polskich Rodzin i Platforma Obywatelska w całości wypełniłyby miejsce na prawicy. Oczywiście, jest jasne, że gdyby nie było wcześniejszych lat opozycji, istniejącego jednak szkieletu Porozumienia Centrum i w miarę spójnego programu, to samo ministrowanie też nic by nie przyniosło.

A tak krótki pokaz politycznej woli i determinacji w zwalczaniu przestępstw (nawet jeśli chwilami nadmiernie skupiony na efekcie medialnym) i załamanie się dotychczasowego modelu organizacyjnego na prawicy otworzyło PiS-owi drogę do sukcesu. Po niemal 8 latach wygnania (od 1993 roku) Kaczyńscy wrócili w 2001 roku na Wiejską. A kiedy po 2000 roku zbiegły się sukcesy Lecha w ministerstwie, powstanie Prawa i Sprawiedliwości, kryzys w SLD i afera Rywina, to całość w efekcie dała triumf Kaczyńskich w ubiegłym roku.

Przychylne wiatry
Ale znowu – jak przed laty – ich diagnozy są dla dużej części mediów i świata politycznego niemożliwe do zaakceptowania. Stąd nieumiarkowane oskarżenia – o dyktaturę czy faszyzację kraju; stąd rozejście się dróg PiS oraz PO, a w konsekwencji autoryzowanie watażki Leppera. Historia się powtarza? Nie tym razem. Era Michnika mija. Czy będzie era Kaczyńskich? Trochę niespodziewanie dla samego siebie, a na pewno dla większości Polaków dojechali do przystanku „władza”. Narzędzia mają, wieją przychylne wiatry. Reszta zależy od nich samych. Także od tego, czy będą w stanie na chwilę zapomnieć o swojej biografii i spojrzeć mocno wprzód. Bo ich satysfakcja historyczna nie oznacza jeszcze zadowolenia Polaków.

Współautorem wywiadu rzeki „O dwóch takich... czyli alfabet braci Kaczyńskich”, Kraków 2006 jest Michał Karnowski

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki