Byłem wtedy klerykiem
Adam Suwart
Z księdzem prałatem Janem Stanisławskim,
kanonikiem gremialnym Metropolitalnej Kapituły Katedralnej w Poznaniu,
rozmawia Adam Suwart
W 1956 roku był Ksiądz Prałat klerykiem Arcybiskupiego Seminarium Duchownego. Jak zapamiętał Ksiądz dzień 28 czerwca tamtego roku?
Seminarium było wtedy dość zamknięte, odizolowane. My, klerycy, żyliśmy w trochę innym świecie. Byliśmy...
Z księdzem prałatem Janem Stanisławskim,
kanonikiem gremialnym Metropolitalnej Kapituły Katedralnej w Poznaniu,
rozmawia Adam Suwart
W 1956 roku był Ksiądz Prałat klerykiem Arcybiskupiego Seminarium Duchownego. Jak zapamiętał Ksiądz dzień 28 czerwca tamtego roku?
– Seminarium było wtedy dość zamknięte, odizolowane. My, klerycy, żyliśmy w trochę innym świecie. Byliśmy raczej z dala od polityki, od bieżących wydarzeń. Wiadomo bowiem, że seminarium duchowne było pod ciągłą obserwacją władz komunistycznych i każdy nieopatrzny krok ze strony przełożonych seminarium lub alumnów mógł przynieść bardzo niekorzystne posunięcia władz. Wstępowałem do seminarium w momencie, kiedy władze państwowe nosiły się z zamiarem rozwiązania wszystkich seminariów diecezjalnych i stworzenia jednego centralnego dla całej Polski, które pozostawałoby pod ścisłą kontrolą komunistów. Nasi seminaryjni przełożeni byli bardzo ostrożni i czujni. Niemniej były wtedy tzw. wyjścia do miasta. Było to zawsze dość emocjonujące wydarzenie, bo nieczęsto wychodziliśmy poza Ostrów Tumski, choćby po zakupy… Pod koniec czerwca 1956 roku byliśmy jeszcze w seminarium. Zaczęły się szepty, że coś się w Poznaniu szykuje. Krążyła pogłoska, że na Targi ma przyjechać towarzysz Ochab, a wtedy robotnicy zamanifestują swoje niezadowolenie, wychodząc boso na ulice miasta. 28 czerwca całe seminarium poznańskie uczestniczyło w Sumie pontyfikalnej, podczas której otwarto i poświęcono katedrę, odbudowaną ze zniszczeń wojennych. Gdy szliśmy przedpołudniem na te uroczystości, nic jeszcze nie zapowiadało dramatycznych zdarzeń, które już wtedy, kilka kilometrów dalej, rozpoczęły się na placu Stalina, na lewym brzegu Warty. Gdy wychodziliśmy z katedry po tej niezwykłej Mszy św., docierały już do nas z kierunku centrum odgłosy wystrzałów, w powietrzu dało wyczuć się niepokój, w oddali, na horyzoncie zauważyłem jakiś dym. Nie kursowały też trolejbusy, których linia przebiegała przed 50 laty przy katedrze.
Czy dostaliście się wtedy do miasta?
– Nie, klerycy pozostali w seminarium. Pamiętam, że przez dwie kolejne noce docierały do nas niepokojące detonacje, dobywające się gdzieś z głębi miasta. Nie do końca wiedzieliśmy jednak, co się dzieje. W nocy z 29 na 30 czerwca dorocznym zwyczajem zgromadziliśmy się w kaplicy seminaryjnej, gdzie odbywała się adoracja Najświętszego Sakramentu. Była ona przerywana odgłosami strzałów. Nasuwało to skojarzenia z czasów wojny. W tych dniach widzieliśmy też jadące na Poznań od strony Warszawy czołgi.
Czy klerycy w seminarium dyskutowali na te tematy?
– Były to raczej jakieś pokątne rozmowy. Nie zdobywaliśmy się na jakieś odważne komentarze, wypowiadane publicznie. Niepokoili się szczególnie klerycy – poznaniacy, którzy mieli w mieście swoje rodziny i nie zawsze wiedzieli, czy coś im się nie stało. Przyglądaliśmy się więc temu wszystkiemu z pewnego oddalenia, jednak w głębokiej modlitwie. Zarówno nasi przełożeni seminaryjni z księdzem rektorem Aleksym Wietrzykowskim, jak i sam arcybiskup Walenty Dymek roztaczali nad nami niezwykłą opiekę. Ich zadaniem było strzec, aby w seminarium odbywała się przede wszystkim gruntowna formacja duchowa przyszłych kapłanów, abyśmy zdobywali potrzebne wykształcenie. Pamiętam szczególną troskę o kleryków ze strony wielkiego arcybiskupa Walentego Dymka. Odbywał z nami rekolekcje i konferencje w seminarium. Jeszcze 12 maja 1956 roku pojechaliśmy z księdzem arcybiskupem na seminaryjną pielgrzymkę na Jasną Górę. Arcybiskup zdawał już sobie zapewne sprawę ze swej śmiertelnej choroby. Nigdy nie zapomnę wyjątkowej chwili, gdy przed obrazem Matki Bożej Jasnogórskiej zawierzył seminarium poznańskie i jego kleryków opiece Maryi. Było to niezwykle przejmujące przeżycie.
Samego Czerwca 1956 roku arcybiskup Dymek nie mógł już jednak skomentować?
– Rzeczywiście. Był wtedy już poważnie chory. Do tego stopnia, że nie uczestniczył w uroczystościach poświęcenia odbudowanej katedry. Przewodniczył im w zastępstwie arcybiskupa sufragan poznański biskup Franciszek Jedwabski. Był to wielki osobisty dramat arcybiskupa Dymka, który po wojnie przeprowadził żmudny proces odbudowy Matki wszystkich kościołów w Polsce – milenijnej katedry na Ostrowie Tumskim. Gdy arcybiskup zmarł 22 października tego samego roku, mówiono, że ingres do katedry odbył w trumnie.
Minęły jednak ostatnie dni czerwca 1956 roku, skończył się kolejny rok pobytu w seminarium…
– Zakończyłem drugi rok. Na wakacje wracałem do rodziny. Przystanek na drodze do rodziców miałem jeszcze w Poznaniu. Przy ulicy Półwiejskiej, tam, gdzie dziś stoi kompleks budynków Starego Browaru, mieszkali moi wujostwo. Poszedłem do nich z Ostrowa Tumskiego wzdłuż koryta Warty, przez most Rocha i ulicę Krakowską, aby ominąć centrum miasta, w którym jeszcze kilka dni wcześniej rozgrywały się krwawe sceny. U rodziny poznałem szczegóły tych wydarzeń. Wybrałem się też z ciotką do miasta. Idąc ulicami, zauważyliśmy „gazik”, który przemierzał miasto w poszukiwaniu młodych ludzi, często nastoletnich, którzy następnie przez załogę tego samochodu byli zatrzymywani i odwożeni w nieznanym kierunku. Samochód ten zatrzymał się też przy ciotce i przy mnie, ale prawdopodobnie dlatego, że miałem koloratkę, pojechał dalej. Ja natomiast na całe lato wyjechałem z Poznania. Gdy wróciliśmy pod koniec wakacji, cały kraj żył już Polskim Październikiem, a nade wszystko wypuszczeniem z więzienia kardynała Prymasa Stefana Wyszyńskiego i jego sekretarza biskupa Baraniaka, który za rok został mianowany arcybiskupem poznańskim.
Jak Ksiądz Prałat po 50 latach postrzega Poznański Czerwiec 1956?
– W 1956 roku traktowałem powstanie poznańskie jako rozruchy o charakterze incydentalnym. Budowałem dopiero jako młody człowiek i kandydat do kapłaństwa swoją wizję świata i otaczającej mnie rzeczywistości i w niektórych zagadnieniach się nie orientowałem. Dopiero z czasem otwierałem się szerzej na świat dzięki moim wychowawcom i profesorom. Panowało wówczas dość powszechne przekonanie, że komuna trzyma się mocno i na pewno jest nam narzucona na całe dziesięciolecia. Dziś wiem, że cud, jaki przeżywałem po 25 latach i później, zaczął się tu, w Poznaniu, 28 czerwca 1956 roku i z tego wszyscy powinniśmy być naprawdę dumni!