Logo Przewdonik Katolicki

Święty Mikołaj przyjechał w maju

Jerzy Marek Nowakowski
Fot.

No to będziemy jeździli do Ameryki bez wiz! Tak pomyślał niejeden z Polaków, ciesząc się z góry na to, że już podczas tegorocznych wakacji uniknie kolejki przed konsulatem USA oraz wypełniania obszernego i dość upokarzającego szczegółowością pytań wniosku. Wygląda na to, że ta radość była nieco przedwczesna. Zaaprobowanie poprawki trójki senatorów: Santoruma Mikulski...

No to będziemy jeździli do Ameryki bez wiz! Tak pomyślał niejeden z Polaków, ciesząc się z góry na to, że już podczas tegorocznych wakacji uniknie kolejki przed konsulatem USA oraz wypełniania obszernego i dość upokarzającego szczegółowością pytań wniosku. Wygląda na to, że ta radość była nieco przedwczesna.

Zaaprobowanie poprawki trójki senatorów: Santoruma – Mikulski – Firsta jest polskim sukcesem. A już sama formuła poprawki bez wymieniania nazwy, ale w sposób oczywisty skierowanej do Polaków, jest zdarzeniem bez precedensu. Pozostaje jednak jeszcze długa batalia w Izbie Reprezentantów, gdzie wobec potężnych nastrojów antyimigracyjnych w USA wcale nie będzie łatwo. A przede wszystkim pozostaje cały zestaw niemiłych niespodzianek, jaki czeka Polaków wyjeżdżających do Stanów, jeżeli projekt bezwizowy zostanie zaaprobowany.

Ekskluzywny klub
Tak zwany Visa Waiver Program, obejmujący dziś 27 najbogatszych państw świata, jest bowiem skrojony dla ludzi przyjeżdżających do USA z pełnym portfelem w interesach lub turystycznie. Dla Jana Gąsienicy, który jedzie do kuzyna w Chicago, aby zarobić parę dolarów, wprowadzenie ruchu bezwizowego jest wiadomością nienajlepszą. Przede wszystkim w ramach programu bezwizowego można przebywać na terenie USA do 60 dni, podczas kiedy z wizą jest to dni 90. Nie oszukujmy się – w dwa miesiące nie da się odpracować nawet kosztów wyprawy, a co dopiero zarobić na następne parę miesięcy w Polsce. Bo – to znowu zła wiadomość dla naszego górala – pobyt turystów bezwizowych będzie bardzo dokładnie monitorowany przez amerykańskie służby imigracyjne. Dla studentów bezwizowa wyprawa także może być nie tak atrakcyjna, jakby się wydawało, bo Visa Waiver uniemożliwia staranie się przez beneficjentów programu o wizę studencką (dającą prawo do pracy) już na terenie USA. Krótko mówiąc, wprowadzenie tego programu jest dobrą wiadomością dla tych, którzy i tak większych problemów z uzyskaniem wizy nie mieli, dla pozostałych może oznaczać kłopoty i konieczność przyzwyczajania się do statusu obywatela bogatego kraju.

Rzecz jasna, z punktu widzenia interesów i statusu Polski jako państwa decyzja Senatu USA jest niezwykle korzystna. Kolejny już raz dzięki sojusznikom z Waszyngtonu i zdecydowanie na wyrost wobec naszych realnych możliwości zostajemy włączeni do jednego z najbardziej ekskluzywnych klubów świata. Wcześniej było to OECD, NATO i Unia Europejska, także, a może nawet przede wszystkim, Irak, z rolą jednego z trójki mocarstwowych współokupantów.

Ale udział w klubie wymaga ponoszenia kosztów. Kiedy zostajemy zaproszeni na superekskluzywne przyjęcie, to musimy wykosztować się i kupić smoking. Podobnie musimy wydać spore pieniądze jako państwo na koszty Iraku, a choćby i OECD, która jako organizacja zrzeszająca najbogatszych ma w swoim statucie obowiązek przeznaczania określonego procentu budżetu na pomoc rozwojową dla krajów biednych. Polacy przyzwyczajeni w czasach stanu wojennego do roli biorców „zrzutów” z trudem przestawiają się mentalnie. Ciągle, także na poziomie politycznym, nasza argumentacja przypomina zachowania bohatera opowiadania „Moniza Clavier” Sławomira Mrożka, który pokazując na ubytki w uzębieniu, wykrzykiwał: „wybili, Panie, za wolność wybili”.

Egzamin politycznej dorosłości
Polska od siedemnastu lat jest niepodległa, komunizm jest skansenem na Kubie czy w Korei i nasze historyczne zasługi nie mogą być zasadniczym argumentem w politycznej debacie. Dlatego też prawdziwym testem stanie się dwuletni okres próbny, jaki mamy zaliczyć w amerykańskim systemie ruchu bezwizowego. Jeśli nasi rodacy dalej będą traktować prawo amerykańskie jako uciążliwą przeszkodę w zarabianiu pieniędzy i, łamiąc tamtejsze ustawodawstwo, będą pracowali na czarno i przedłużali swoje pobyty ponad zadekretowane dwa miesiące, to zostaniemy z programu brutalnie wyrzuceni. Nie pierwsi, bo spotkało to kilka lat temu np. Argentynę. Ale bez wątpienia utrata przywilejów, a zwłaszcza utrata zaufania jedynego supermocarstwa, może być rzeczą bardzo kosztowną politycznie. Bo i tak raz po raz udowadniamy, że nie potrafimy skonsumować tych prezentów, które z Waszyngtonu dostaliśmy.

Nieustanna debata o kosztach misji w Iraku jest wręcz irytująca. Efektem naszego udziału w tej misji jest niebotyczny wzrost pozycji międzynarodowej Polski. W chwili, gdy zostaliśmy zaproszeni do zarządzania strefą okupacyjną (czy, jak kto woli, stabilizacyjną), Polska otrzymała nominację na mocarstwo. Rzecz dla kolejnych pokoleń od kilku stuleci niewyobrażalna. I z dużym wysiłkiem, solidarnie z lewicy i z prawicy, usiłowaliśmy się (dość skutecznie) tego statusu pozbyć, już to żałośliwe żądając, by nam naszą mocarstwowość opłacali Amerykanie, już to debatując nad tym, jak z Iraku się wycofać. Kiedy pojawiła się propozycja, by Polacy przejęli dowództwo sił międzynarodowych w Afganistanie, kombinowaliśmy tylko, jak się owego uciążliwego obowiązku pozbyć.

Gaz made in USA
W ostatnich tygodniach dostaliśmy z Waszyngtonu worek politycznych prezentów. Wizy to jeden i wcale nie najważniejszy. Równocześnie Amerykanie oprotestowali budowę rosyjsko-niemieckiego gazociągu pod Bałtykiem i wsparli Polaków w walce o zakup rafinerii naftowej w litewskich Możejkach. Nie jest też tajemnicą dyskretne poparcie rządu USA dla naszych negocjatorów, prowadzących rozmowy z Norwegią o budowie gazociągu łączącego złoża z Morza Północnego z Polską. Sprawy energetyczne słusznie były stawiane przez rząd premiera Marcinkiewicza na pierwszym miejscu wśród priorytetów w polityce zagranicznej. I okazuje się, że bez pomocy amerykańskiego sojusznika nie potrafimy załatwić żadnej ze spraw życiowo ważnych dla Polski. To smutne, bo ambicje polskich obywateli zdają się być takie, że dodatkowy wysiłek i dodatkowe koszty włożone w budowanie silnej pozycji Polski na świecie zostałyby zaakceptowane.

Tyle że ciągle nie ma pomysłu na to, jak nasze ambicje realizować własnymi siłami. Polityka zagraniczna Polski leży. Ostatni wywiad pani minister Fotygi dla „Gazety Wyborczej” pokazał żenujący brak myśli szefowej dyplomacji, a o braku tak zwanych think tanków pisałem już po wielokroć. Najmądrzejsze nawet publikacje prasowe nie zastąpią realnego myślenia o polityce państwa. A na razie muszą. Zaś w praktycznym działaniu bez pomocy amerykańskiej bylibyśmy jak dzieci we mgle. I kiedy mówimy o tym, że nasi politycy zachowują się wobec Amerykanów niczym wodzowie republiki bananowej, to trzeba z żalem powiedzieć, iż płacą po prostu za to, że to Waszyngton jest stolicą polskiej polityki zagranicznej.
Autor był dyrektorem Ośrodka Studiów Międzynarodowych Senatu. W latach 1997–2001 podsekretarz stanu i główny doradca premiera ds. zagranicznych, obecnie zastępca redaktora naczelnego tygodnika „Wprost”

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki