Technicznie przygotowane było wszystko. Od kilku miesięcy szykowano wielką produkcję telewizyjną. Od miesiąca Urząd Miejski Częstochowy rozsyłał zaproszenia. Od tygodnia media donosiły, że w niedzielę 11 września o godz. 19, w ramach obchodów 350. rocznicy zwycięskiej obrony Jasnej Góry przed Szwedami w 1655 r., na murach klasztornych zostanie pokazane specjalne widowisko, utrzymane w konwencji "światło i dźwięk", a zatytułowane "Częstochowska Victoria".
A tu tymczasem, w dzień spektaklu, po kilkunastu upalnych dniach wrześniowych, około południa zaczęły nadciągać nad Częstochowę potężne, ciemne, burzowe chmury - zwane cumulonimbusami. Stacja meteo z Krakowa życzliwie ostrzegła klasztor przed starciem się w rejonie południowej Polski dwóch wielkich frontów atmosferycznych - ciepłego i zimnego powietrza, z potężną ulewą, burzą i wichurą.
I faktycznie, od południa słychać było co chwilę jakby pomruki. Najpierw z oddali, a z godziny na godzinę zaczęło grzmieć coraz bliżej i potężniej. Horyzont przeszywały błyskawice. Około godz. 15 rozpadało się na dobre.
Sytuacja stała się dramatyczna, groziła odwołaniem spektaklu - "Częstochowską Victorię" czekała... klęska!
Przeor klasztoru, o. Bogdan Waliczek, świadom powagi chwili, prosi ojców i braci o żarliwą modlitwę, pyta: "gdzie macie różaniec?". O godz. 18, jak co dzień na Anioł Pański, każe bić w jasnogórskie dzwony, ale tym razem bić długo - dłużej niż zwykle!
I stało się tak, że jeszcze głos dzwonów dobrze nie przebrzmiał, a potężne, złowrogie chmurzyska, gnane niewidzialnym wiatrem, zaczęły z wolna odstępować od Częstochowy ku zachodowi. Deszcz ustał, niebo przejaśniło się.
Spektakl odniósł sukces. Obejrzało go pod szczytem kilkadziesiąt tysięcy ludzi i miliony telewidzów TVP i TV Polonia.
Wszyscy, jak jeden mąż, mieliśmy jasno znów przed oczyma prawdę słów wypowiedzianych przed wiekami przez o. Kordeckiego: "Jeszcze Najświętsza Panna pokaże, że od kolubryn mocniejsza".