Kilka dni temu moja żona wybrała się z dziećmi na wycieczkę kolejką do Warszawy. Miała dwie przygody. Pierwszą, przykrą: w restauracji została zaatakowana niewybrednymi słowami przez parę (!) młodzieńców, którzy poczuli się "sterroryzowani" przez sam widok nieco liczniejszego potomstwa. Druga przygoda była kontrastowo przyjemniejsza: na peronie podszedł elegancki Turek i zapytał uprzejmie, czy będzie mógł pomóc mojej żonie przy wsiadaniu do pociągu. W tej mikroskali zaprezentowały się dwa różne światy. Z którym z nich mamy czuć się związani? Tylko z pozoru odpowiedź jest tak prosta jak różnica między zblazowanymi zwolennikami "zachodniego stylu życia" i uprzejmym przybyszem z "innego świata".
Żyjemy w czasach wielkiego zderzenia cywilizacyjnego Zachodu ze światem islamu. Tu nie chodzi tylko o "wojnę z terroryzmem". "To nie islamski fundamentalizm stanowi problem dla Zachodu - pisał jeszcze przed 11 września Samuel Huntington - lecz islam, odmienna cywilizacja, której przedstawiciele są przekonani o wyższości swojej kultury i mają obsesję na punkcie własnej słabości. Dla islamu problemem nie jest CIA ani amerykański Departament Obrony, lecz Zachód, odmienna cywilizacja, przekonana o wyższości swojej kultury i o tym, że jej przeważająca, choć słabnąca potęga zobowiązuje ją do szerzenia tej kultury na całym świecie". Oto jeden z podstawowych problemów naszych czasów.
Problem ten nie jest na pewno abstrakcyjny dla chrześcijan mordowanych w Sudanie przez bojówki islamskie, dla ofiar zamachów terrorystycznych czy dla bezpośrednich uczestników "wojny z terroryzmem" w Afganistanie i Iraku. Ale nie jest też abstrakcyjny dla mieszkańców wielu krajów zachodnioeuropejskich, w których kolejne dzielnice wielkich miast zapełniają się arabskimi imigrantami, a muzułmanie - jak w Amsterdamie - stają się pierwszą pod względem liczby i gorliwości grupą wyznaniową. W Polsce daleko do takiej sytuacji. Co prawda, nasi żołnierze są w Iraku, lecz mało kto myśli o tym w kategoriach szerszego zderzenia cywilizacyjnego. Arabów znamy dziś jako sympatycznych właścicieli tureckich barów z kebabem, a także z pięknej historii o saudyjskim księciu, który sfinansował trudną operację rozdzielenia polskich bliźniaczek. O saudyjskim księciu, w którego państwie - chyba o tym nie pamiętamy - za posiadanie Biblii grozi ciężka kara, a za nawrócenie na chrześcijaństwo karze się po prostu śmiercią.
Jednak niezależnie od tego, czy zdajemy sobie z tego sprawę, faktem jest, że żyjemy w czasach zaostrzonego zderzenia cywilizacyjnego na linii islam-Zachód. Faktem jest i to, że chrześcijanie ustosunkowują się do niego rozmaicie.
Bojownicy, "dialogowcy" i integryści
Są więc wśród chrześcijan "krzyżowcy", którzy uważają, że islamiści zaatakowali Zachód ze względu na jego chrześcijaństwo - i chcący wierzyć, że Zachód będzie walczył z islamem właśnie w obronie chrześcijańskiego charakteru swej cywilizacji. Postawa "krzyżowców" w jakimś stopniu zakłada, że można i należy rechrystianizować Zachód, a konflikt z islamem jest być może ostatnią okazją, by ludzie Zachodu przypomnieli sobie, o co walczyli ich przodkowie pod Poitiers, Warną, Lepanto i Wiedniem.
Postawy i oceny "krzyżowców" całkowicie odrzucają "dialogowcy", którzy zresztą uważają próby odbudowy chrześcijańskiej cywilizacji za kompletnie nierealistyczne lub wręcz niebezpieczne. "Dialogowcy" obawiają się bowiem nie tyle o rechrystianizację Zachodu (i nie o nawracanie muzułmanów na prawdziwą wiarę), lecz o bezkonfliktową obecność chrześcijan wewnątrz zachodnich społeczeństw liberalnych i w kontakcie z innymi religiami. Próbują więc budować międzyświatopoglądową koalicję "w obronie tolerancji", zwróconą przeciw fanatyzmowi terrorystów, wojennej polityce Ameryki - i oczywiście przeciw "krzyżowcom".
Istnieją też oczywiście mutacje tych dwu wyrazistych postaw. Niedawno amerykański publicysta katolicki Peter Kreeft, skądinąd autor godny uwagi, wystąpił z projektem "ekumenicznego dżihadu", czyli wspólnej walki ludzi religijnych - chrześcijan różnych wyznań i muzułmanów (oraz żydów) - ze zdziczeniem cywilizacji śmierci. Kreeft wierzy w istnienie jakiejś wspólnoty opartej na zgodzie chrześcijan, żydów i muzułmanów co do wiary w jednego Boga.
Z pozoru istnienie takiej wspólnoty wydaje się oczywiste. Czyż nie o to chodziło Papieżowi w Asyżu, gdzie po kolei modlili się w jednym miejscu (choć nie wspólnie) przedstawiciele różnych religii? I czy nie jest czymś najjaśniejszym na świecie, że wszystkie wspomniane religie łączy monoteizm, czyli wiara w jednego Boga?
To nie takie proste
Francuski historyk idei Alain Besançon ostrzega, żeby nie łudzić się abstrakcyjnymi porównaniami prowadzącymi do określenia "wspólnej części" wierzeń chrześcijaństwa i islamu. Wiara chrześcijan i muzułmanów w jednego Boga jest podobna, ale nawet na tym ograniczonym polu monoteizmu nie jest taka sama. Monoteizm muzułmanów jest tak ukształtowany, by dosłownie wykluczyć to, że jeden Bóg jest Trzema Osobami, i to, że Syn Boży wcielił się w człowieka, aby nas odkupić. Stosunek islamu do najważniejszych tajemnic wiary chrześcijańskiej nie polega na powstrzymaniu się od wyrokowania na ich temat - lecz na ich konsekwentnym zanegowaniu. Jan Paweł II mówił o tym następująco w książce "Przekroczyć próg nadziei":
"Dla każdego, kto znając Stary i Nowy Testament, czyta z kolei Koran, staje się rzeczą jasną, że dokonał się w nim jakiś proces redukcji Bożego Objawienia. Nie można nie dostrzec odejścia od tego, co Bóg sam o sobie powiedział, naprzód w Starym Testamencie przez proroków, a ostatecznie w Nowym Testamencie przez swojego Syna. Całe to bogactwo samoobjawienia się Boga, które stanowi dziedzictwo Starego i Nowego Przymierza, zostało w jakiś sposób w islamie odsunięte na bok. Bóg Koranu, obdarzany zostaje najpiękniejszymi imionami, jakie zna ludzki język, ale ostatecznie jest to Bóg poza-światowy, Bóg, który pozostaje "tylko Majestatem, a nie jest nigdy Emmanuelem, Bogiem-z-nami. Islam nie jest religią odkupienia". Nie ma w nim miejsca dla krzyża i zmartwychwstania, chociaż wspomniany jest Jezus, ale jedynie jako prorok przygotowujący na przyjście ostatecznego proroka Mahometa. Wspomniana jest Maryja, Jego dziewicza Matka. Ale tylko tyle. Nie ma całego dramatu odkupienia. Dla-tego nie tylko teologia, ale także i antropologia islamu tak bardzo różni się od antropologii chrześcijańskiej".
Obie religie nie tylko różnią się gruntownie w swym credo, ale i wytworzyły odmienne cywilizacje. Chrześcijaństwo i islam zupełnie inaczej podchodzą do tego, co świeckie.
Krzyż, półksiężyc i Bóg
Islam odrzuca sam podział na religijne i świeckie. W pewnym sensie wszystko ma stać się religijne. Cywilizacje islamskie są dogłębnie sakralne - dążą do opisania wszystkich działań człowieka w kategoriach podległości Prawu Boskiemu, niezależnie czy chodzi o modlitwę, sposób prowadzenia wojny czy o dietę.
Takiego "teokratycznego" ideału cywilizacji sakralnej ortodoksyjne chrześcijaństwo głoszone przez Kościół katolicki nigdy nie uznało za swój. Kościół zawsze głosił swoją zwierzchność duchową także nad sferą polityki, ale z drugiej strony pilnował zasady odrębności duchowego i świeckiego, a obok prawa religijnego uznawał obowiązywalność praw naturalnych i praw stanowionych. Na tym fundamencie wyrosła cywilizacja chrześcijańska, starająca się "oddać Bogu to, co boskie, a cesarzowi to, co cesarskie" - z papieżem w Rzymie i książętami na czele państw, z chrześcijanami mającymi zmierzać do ojczyzny niebieskiej i wypełniać swe obowiązki wobec swych ojczyzn ziemskich.
Oczywiście, mimo tych fundamentalnych różnic, podobieństwo monoteizmu chrześcijan i muzułmanów - przekładające się na przekonanie o pierwszeństwie Boga - sprawia, że mogą zdarzać się pozytywne wspólne działania. Nie należy jednak z tego wyciągać zbyt daleko idących wniosków.
Może się zdarzyć, że chrześcijanie i muzułmanie będą protestowali przeciw tym samym decyzjom władz laickich państw, tym samym ustawom i tym samym dewiacjom - ale ich motywacje będą w istocie różne, a ostateczne oczekiwania rozbieżne. Dla gorliwego muzułmanina bezbożnością są nie tylko patologie dzisiejszego Zachodu, lecz i wiele zwykłych składników cywilizacji zachodniej. Sprzeciwia się on - powtórzmy za Janem Pawłem II - nie tylko teologii "niewiernych", lecz także ich antropologii, podejściu do człowieka i społeczeństwa.
Obrona konieczna
Jak jednak mają się odnosić do dzisiejszego Zachodu zachodni chrześcijanie? Co ma myśleć katolicki ksiądz we Francji, któremu szkolne kuratorium zakazuje chodzenia po szkole w sutannie - tak jak muzułmankom zakazuje noszenia ich chust? Do jakich wniosków ma dojść niemiecki chrześcijanin porównujący perwersyjne rozpasanie love parade lub zimny antykoncepcyjny komfort związków partnerskich - z pączkującymi, solidarnymi rodzinami i rodami Turków zasiedlających jego miasta?
Gdy nasz świat karleje z powodu bezbożności i odrzucenia nawet najbardziej fundamentalnych norm moralnych - "ich" świat staje się, mimo wszystko, jakiś bliższy, może budzić podziw i zazdrość. A jednak nie poddawajmy się złudzeniom - jest to bowiem świat zupełnie innej religii i zupełnie innego stosunku do życia. Przed wiekami, gdy Zachód był chrześcijaństwem, chrześcijanie misjonarze wędrowali do tego obcego świata, by go nawrócić do Chrystusa, a chrześcijanie wojownicy bronili Europy przed inwazją islamu. Dziś chrześcijanie misjonarze muszą ponadto rechrystianizować Zachód, a chrześcijanie politycy obronić go przed rozkładem jego ładu moralno-prawnego i przed samobójstwem demograficznym. Stare wyzwania i misje nie wyparowały - a doszły nowe. Ciekawe, ilu jest dziś sprawiedliwych w "starej" i "nowej" Europie oraz w Ameryce - i czy ich liczba wystarczy, by Zachód nie podzielił losu Sodomy i Gomory.