Z pontyfikatem Jana Pawła II łączy się ściśle wyrażane wielokrotnie przez Papieża przekonanie, że Kościół "musi oddychać obydwoma płucami" - wschodnim i zachodnim. Sprawa "dwóch płuc" ma jednak jakby dwa aspekty, zresztą trudne do rozdzielenia. Gdy myślimy po prostu o Wschodzie i Zachodzie, może chodzić o dwie duchowości - różne, lecz świadczące wspólnie o tej samej wierze katolickiej. Gdy natomiast myślimy o katolickim Rzymie i o prawosławiu - chodzi o ranę podziału chrześcijan, oderwanie większości chrześcijaństwa wschodniego od Kościoła katolickiego i Papieża.
Każdy rzymski katolik, który zetknie się z liturgią, teologią i całą duchowością naszych braci katolików obrządków wschodnich (np. grekokatolików), dostrzega odmienność ich sposobu przeżywania więzi ze Zbawicielem. O jego bogactwach pisał Ojciec Święty Jan Paweł II w liście "Orientale lumen" z roku 1995. Papież zwracał uwagę na związek form głoszenia Ewangelii z kulturami ludów, na świadectwo wyjątkowego rozumienia wagi tradycji, na głęboką duchowość mniszą. Rozprawiając o wschodniej tradycji liturgii i kontemplacji, Jan Paweł II mówił: "Wszyscy potrzebujemy tego milczenia przenikniętego obecnością adorowanego Boga; potrzebuje go teologia, aby mogła w pełni rozwinąć swój charakter mądrościowy i duchowy; potrzebuje go modlitwa, aby nigdy nie zapominała, że oglądanie Boga oznacza zejście z góry z obliczem tak promieniującym, iż trzeba je przykryć zasłoną (por. Wj 34,33), i aby nasze zgromadzenia umiały uczynić miejsce dla obecności Boga, unikając wychwalania samych siebie; potrzebuje go kaznodziejstwo, aby uniknąć złudzenia, że wielomówstwo może przybliżyć do doświadczenia Boga; potrzebuje go ludzki wysiłek, aby zrezygnować z zamykania się w walce bez miłości i przebaczenia. Potrzebuje go wreszcie dzisiejszy, ogłuszony hałasem człowiek, który często nie umie milczeć, gdyż boi się spotkać samego siebie, odsłonić się, doświadczyć pustki, która staje się pytaniem o sens. Wszyscy, wierzący i niewierzący, muszą nauczyć się milczenia, które pozwoli Bogu mówić kiedy i jak zechce, a nam rozumieć Jego słowo".
…wewnątrz jedności katolickiej
Warto zaznaczyć, że nie chodzi tu o świadectwo pochodzące spoza granic widzialnej jedności Kościoła katolickiego. Te formy duchowe są żywe u naszych braci z katolickich kościołów wschodnich. Przypomniała o tym wizyta Ojca Świętego w warszawskim kościele Ojców Bazylianów w roku 1999 - w przemówieniu papieskim czytamy wezwanie do grekokatolików: "Zachowujcie gorliwie waszą tradycję jako szczególne dziedzictwo duchowe. (…) Pamiętajcie o wielkim świadectwie wierności Chrystusowi, Kościołowi i Następcy świętego Piotra, jakie złożyli wasi współbracia. Woleli oni raczej stracić swoje życie, niż odłączyć się od Stolicy Apostolskiej".
Przeciw zbyt uproszczonemu utożsamieniu bogatej tradycji wschodniego chrześcijaństwa z prawosławiem przemawia najgłośniej świadectwo wielu męczenników dwóch ostatnich stuleci - katolików obrządków wschodnich, którzy ginęli za wierność Papieżowi. "Swoją śmiercią potwierdzili oddanie Chrystusowi w Kościele katolickim tradycji wschodniej - mówił Papież w 1999 roku o unickich męczennikach z Pratulina.
Ta sama podwójna wierność (Następcy św. Piotra i tradycyjnej duchowości chrześcijańskiego Wschodu) dotyczy rzeszy męczenników grekokatolickich, ofiar prześladowań komunistycznych - o których Papież mówił osobno także w trakcie swej pielgrzymki na Ukrainę w roku 2001. Jednak wspomnienie tej pielgrzymki zbliża nas do drugiego aspektu prawdy o "dwóch płucach" - smutnej prawdy o rozłamie między Kościołem katolickim i prawosławiem.
Dialog z prawosławiem - niezbędny i trudny
Na Ukrainie - podobnie jak w niektórych innych odwiedzanych przez Jana Pawła II krajach o większości prawosławnej - byliśmy nieraz świadkami spontanicznej otwartości rzesz chrześcijan tego wyznania względem Ojca Świętego. Wielokrotnie odnosiło się wrażenie, że Biskup Rzymu zyskuje w sercach tych ludzi prawdziwy prymat miłości. Bywało, że - jak w Rumunii w 1999 roku - to tłumy prawosławnych wołały na widok Papieża: "Jedność! Jedność!".
Ojciec Święty wytrwale poszukiwał partnerów uczciwego dialogu ekumenicznego wśród hierarchii prawosławnej i - mimo wszystkich trudności - nieraz znajdował podstawy do nadziei. Wielkimi wydarzeniami na tej drodze były: Jubileusz Świętych Cyryla i Metodego (1984), Milenium Chrztu Rusi (1988) i wiele uroczystych spotkań ekumenicznych. Przejmująco brzmią dzisiaj słowa skierowane do rumuńskiego patriarchy Teoktysta: "Wielce Błogosławiony Patriarcho, drodzy bracia w biskupstwie, przywróćmy widzialną jedność Kościołowi, gdyż w przeciwnym razie nasz świat będzie pozbawiony świadectwa, jakie tylko uczniowie Syna Bożego, który z miłości umarł i zmartwychwstał, mogą mu dać, aby doprowadzić go do przyjęcia wiary (por. J 17, 21)".
W dialogu toczonym z przywódcami prawosławia Jan Paweł II dążył do spokojnego wyjaśniania wszystkich drażliwych kwestii, w atmosferze pokory i miłości przekraczającej suchy rachunek sprawiedliwości. Nie czekając na wzajemność, przepraszał za wszelkie winy rzymskich katolików względem prawosławnych. Wiele wskazuje na to, że ta postawa zyskała mu sympatię i zaufanie niektórych liczących się patriarchów Wschodu, także w samym Konstantynopolu.
Równocześnie Papież nie uciekał w swych dokumentach ekumenicznych od najtrudniejszego, teologicznego sedna rozłamu. Zawsze wyraźnie nauczał - także w swej encyklice ekumenicznej "Ut unum sint" z 1995 r. - że "łącznie i w całej pełni" Kościół Chrystusowy trwa w Kościele katolickim (a w innych wspólnotach chrześcijańskich "bez takiej pełni") i że jeden Kościół urzeczywistnia się dzięki misji Biskupa Rzymu - gdy "wszyscy Pasterze są w jedności z Piotrem, a tym samym w jedności Chrystusa". Zwierzchność Papieża nie może być więc pozorem czysto honorowego prymatu, lecz polega na faktycznej władzy i autorytecie nad wszystkimi częściami Kościoła powszechnego.
Rosyjskie "niet"
To wezwanie do dialogu napotkało jednak na opory, a prawdziwą rafą okazały się stosunki z Rosyjskim Kościołem Prawosławnym, od zawsze uwikłane także w dyplomatyczne relacje najpierw ze Związkiem Sowieckim, a potem z Rosją Jelcyna i Putina. Hierarchowie rosyjscy okazali się nieprzejednanymi przeciwnikami pielgrzymki papieskiej do Rosji, nieskorzy także do znacznie mniejszych gestów życzliwości i otwartości. Nieodmiennie oskarżali Kościół katolicki o "ekspansję" na terytoria prawosławia (tak określano budowę zwykłych struktur kościelnych w Rosji i na Ukrainie) oraz o "prozelityzm" (który w ich pojęciu utożsamił się z każdym nawróceniem Rosjanina czy Ukraińca do Kościoła katolickiego). W roku 2002, w odpowiedzi na ustanowienie diecezji katolickich na Ukrainie, nastąpiła fala realnych prześladowań administracyjnych Kościoła katolickiego w Rosji - wstrzymywano budowę kościołów, wydalano księży, inspirowano akty wandalizmu i profanacji. To wtedy abp Kondrusiewicz mówił o "szeroko zakrojonej kampanii antykatolickiej".
Wydarzenia te położyły się groźnym cieniem na wcześniejszych nadziejach, a negatywny wpływ patriarchatu moskiewskiego okazał się silniejszy niż otwartość innych stolic prawosławnych. Tym samym jedna z wielkich nadziei Jana Pawła II nie mogła się ziścić, przynajmniej za jego życia. Także jego śmierć, opłakiwana przez cały świat, nie skruszyła niektórych serc, skoro oświadczenia i gesty patriarchatu moskiewskiego towarzyszące tej śmierci i pogrzebowi świadczą najwyraźniej o lekceważeniu, jeśli nie wręcz o nienaruszonej wrogości.
Jednak historia biegnie dalej, a czuwa nad nią Pan dziejów. Jak wiadomo, dzieje pontyfikatu Jana Pawła II były mocno i wewnętrznie związane z objawieniami w Fatimie, gdzie Matka Boża obiecywała - pod pewnymi warunkami - nawrócenie Rosji. Cieszyliśmy się ze spełnienia tej zapowiedzi, gdy upadał zbrodniczy system komunistyczny i Związek Sowiecki. Czy jednak, jak to w każdym nawróceniu, także obiecane nawrócenie Rosji nie powinno znajdować swej naturalnej kontynuacji i pogłębienia?