2004 to był w Europie Wschodniej dziwny rok. Zaczął się zwycięstwem w Rosji "dobrego cara" Putina, a skończy najprawdopodobniej wygraną na Ukrainie prozachodniego Wiktora Juszczenki. Jesienią wybory parlamentarne i referendum konstytucyjne odbyły się także na Białorusi. Wszystkie te wydarzenie pozostają ze sobą w pewnym związku i być może zdecydują o przyszłości tej części świata. Zacznijmy od Rosji. Chociaż wybory prezydenckie przebiegły w zasadzie zgodnie z europejskimi standardami, ich wynik był z góry przesądzony. Putin nie wysilił się nawet na zorganizowanie normalnej kampanii. Zresztą po co? Większość Rosjan i tak na niego zagłosowała. Po raz kolejny zadziałał mit silnego cara, sprawiedliwie karzącego bogaczy z Jukosu czy czeczeńskich terrorystów, przywódcy, dla którego mit imperium jest równie ważny jak dla jego poddanych. Złudzenia ciągle silniejsze niż rzeczywistość sprawiły, że mitowi nie zaszkodziła nawet tragedia w Biesłanie. Posłuszna Duma przyjęła ustawy koncentrujące władzę w rękach Kremla, a walka z terroryzmem usprawiedliwia ograniczanie i tak już niewielkich swobód obywatelskich. Dla kogoś, kto obserwuje ostatnie lata w Rosji - żadna niespodzianka.
Niespodzianką nie były także wybory na Białorusi. Do parlamentu dostali się "ci, co powinni". Według oficjalnych danych, w referendum ponad 70 proc. obywateli zgodziło się na przedłużenie rządów Łukaszenki o następną kadencję. Wyniki oprotestował Zachód, zaakceptowała Rosja - coraz mocniej trzymająca białoruskiego prezydenta w uścisku. Nic nowego - tyle tylko, że tym razem zawsze "podrasowujący" wybory Łukaszenka, musiał je naprawdę sfałszować. Po raz pierwszy "Batkę" poparła mniej niż połowa Białrusinów, w dodatku według niezależnych badań 30 pro. zagłosowało na opozycyjne partie. To niewiele, ale jak na Białoruś - przełom.
Największą niespodziankę sprawiła jednak Ukraina. W ciągu ostatnich lat była rosyjską "perłą w koronie", wyraźnie zbliżała się do swego suwerena. Moskwa najwyraźniej postanowiła tę tendencję utrwalić, bezpośrednio wpływając na prezydenckie wybory "Małorusów". Kandydat władz, premier Janukowycz, został niemal oficjalnie namaszczony przez Putina, który tylko z nim się spotykał, tylko jego zapraszał, zupełnie ignorując lidera ukraińskiej opozycji, Juszczenkę. No i nagle okazało się, że "cały pogrzeb na nic". Janukowycz wygrał co prawda tak jak powinien, a Rosja szybciutko jego zwycięstwo przyklepała. Jednak tego, co bezkarnie uszło Łukaszence, Ukraińcy nie przepuścili. Dużą rolę odegrała silna i dobrze zorganizowana opozycja, ale to setki tysięcy tak zwanych zwykłych obywateli dzień i noc stało na kijowskim placu Niepodległości. To dzięki nim na nic poszły "cuda nad urną" i wytężona praca rosyjskich "politechnologów" ze sztabu Janukowycza. Ukraińscy sędziowie Sądu Najwyższego jednomyślnie uchwalili werdykt nakazujący powtórzenie drugiej, sfałszowanej tury głosowania, a nie jak chciał Kuczma i Kreml całych wyborów prezydenckich.
Napisałam, że to, co działo się w tym roku w Europie Wschodniej, będzie miało wpływ na naszą część świata. Już ma. Zwycięzca prezydenckich wyborów w Rosji "silny car" Putin na razie przegrywa na wszystkich frontach. Jego walka z terroryzmem owocuje nowymi zamachami i powolnym rozlewaniem czeczeńskiego konfliktu na cały Kaukaz Północny. Próby "scalania imperium " też ponoszą fiasko. Przechodzi do proamerykańskiego obozu Uzbekistan. Wyślizguje się Gruzja i autonomiczne pseudopaństewko na jej terenie, czyli Abchazja, gdzie Rosja ostatnio bezskutecznie usiłowała przeforsować swego kandydata na prezydenta. Największą porażką jest jednak Ukraina. Także z tego powodu, że jej wpływ może okazać się zaraźliwy. Nie wiem, czy dla Rosji, ale wśród demonstrantów na placu Niepodległości spotkałam wielu Białorusinów. Oczywiście białoruska opozycja jest dużo słabsza, a sami Białorusini mniej zdeterminowani i świadomi od swych ukraińskich sąsiadów, ale w końcu do prezydenckich wyborów pozostały im jeszcze dwa lata.
Oczywiście to, co się stało, to dopiero początek, nic nie jest jeszcze przesądzone. Ukrainę, jej obywateli i nowego prezydenta czeka długa droga. Ale jeżeli odniosą sukces, rok 2004 może okazać się dla Europy Wschodniej tym, czym jesień ludów '90 dla jej zachodnich sąsiadów.