Na południowo-wschodnich krańcach dzisiejszej Turcji, tuż przy granicy z Syrią i Irakiem rozciąga się malowniczy płaskowyż o powierzchni około 30 tys. km kwadratowych. Jego nazwę - Turabdin - tłumaczy się jako: "Góra sług Bożych".
Już od pierwszych wieków rozwijało się tutaj chrześcijaństwo, a już w czwartym wieku zaczęły powstawać pierwsze klasztory, które odtąd stanowić będą na tym terenie centra życia duchowego. Dziś chrześcijanie stanowią tu mniejszość. Ich życie religijne i dbałość o miejsca kultu nie zamarły i nie roztopiły się w morzu islamu.
Historia chwalebna i tragiczna
Turabdin jest częścią dawnej Mezopotamii. Chrześcijanie asyryjscy chętnie odwołują się do dawnej historii swego narodu, choć stale - również wśród nich - toczą się dyskusje, czy naród asyryjski jeszcze istnieje, czy mogą w stosunku do siebie używać określenia Asyryjczycy. Stąd też część z nich nazywa siebie Aramejczykami, inni Chaldejczykami. Wszyscy jednak zgadzają się co do tego, iż są chrześcijanami i często można zobaczyć, jak z dumą noszą na piersiach krzyże - w kraju, w którym, bądź co bądź, przeważa islam. Poza tym wszyscy mówią aramejskim dialektem "Turoyo", a więc językiem bardzo zbliżonym do tego, którym posługiwał się Chrystus. Biorąc zaś pod uwagę wyznanie, to obecnie w Turabdinie pozostali prawie wyłącznie członkowie Kościoła syryjsko-ortodoksyjnego, czyli Kościoła, który w wyniku sporu o naturę Chrystusa odłączył się na soborze chalcedońskim w roku 451.
Chrześcijaństwo w Turabdinie przez wiele wieków przeżywało rozkwit: budowano kościoły, powstawały klasztory (tych ostatnich było tu ok. osiemdziesięciu). Dynamika ta uległa zahamowaniu, gdy pojawił się islam, a ostateczny cios nadszedł w latach pierwszej wojny światowej, gdy z inspiracji Turcji rozpoczęto prześladowanie chrześcijan. Głównymi wykonawcami zbrodni stali się muzułmańscy Kurdowie, którzy przelali wiele asyryjskiej krwi, zajmując jednocześnie dobytek wymordowanych właścicieli. Późniejsze lata to masowa emigracja chrześcijan do Europy Zachodniej, Australii, Ameryki, gdzie dziś żyje więcej Asyryjczyków, aniżeli w Turabdinie.
Powroty
Obecna sytuacja chrześcijan w Turabdinie znacznie się poprawiła. Rząd turecki patrzy na nich bardziej przychylnym okiem i wręcz zaprasza do powrotu do ojczyzny. Uspokoiła się również zbrojna działalność PKK (ugrupowanie separatystyczne), która wcześniej dezorganizowała życie w tym regionie. Dziś ugrupowanie to przeniosło się na teren Iraku. Ucichły także zamachy Hezbollahu na chrześcijan. Warunki te spowodowały, że już od kilku lat, po wielu latach spędzonych na obczyźnie, trwają powroty Asyryjczyków do swoich wsi i miast. W mieście Midyat spotykamy Jakopa Gabriela, który po dwudziestu dziewięciu latach spędzonych w Szwajcarii powrócił niespełna rok temu wraz z rodziną do Turabdinu. Założył sklep jubilerski i warsztat złotniczy. Nikt z członków jego rodziny nie żałuje decyzji o powrocie. Z kolei we wsi Kafro natrafiamy na wielki plac budowy. Okazuje się, że powstaje tutaj całe osiedle dla rodzin przygotowujących się do powrotu z Niemiec, Szwajcarii i Szwecji. Kafro było do tej pory wsią zupełnie pustą. Odwiedzamy jeszcze inne puste wsie, jak Hassana czy Kaynak, których mieszkańcy zostali bez żadnego odszkodowania wypędzeni przez wojsko tureckie w okresie wzmożonej działalności PKK. Wsie zamieniono na jednostki wojskowe, a po ich opuszczeniu przez żołnierzy zostały zupełnie puste.
Klasztory
Centra życia religijnego i kulturalnego stanowią do dziś turabdińskie klasztory, choć ogromna większość z nich popadła w ruinę, a czynnych jest zaledwie kilka. Najważniejszym jest Mor Gabriel położony niedaleko Midyat. Został on założony w roku 397 przez świętych Samuela i Symeona, a swe wezwanie zawdzięcza świętemu Gabrielowi - biskupowi, który w połowie VII w. mieszkał tam z licznymi mnichami. Dziś klasztor zamieszkuje dwóch mnichów wraz z biskupem. Oprócz nich mieszkają tu również siostry zakonne, nauczyciele i uczniowie, bowiem przy klasztorze działa szkoła, w której nauczana jest religia i język aramejski. Poza tym klasztor zawsze jest pełen gości i pielgrzymów z całego świata. Każdego dnia odbywają się w świątyni trzy nabożeństwa: rano o 5.30, w południe i wieczorem - uwagę zwracają piękne śpiewy w języku aramejskim. Ponadto w każdą środę, piątek i niedzielę sprawowana jest Msza.
Innym znanym klasztorem jest pięknie położony wśród gór Deyrulzafaran, czyli Klasztor Szafranowy. Tutaj mnich Gabriel Akkurt opowiada nam o swej drodze do kapłaństwa i o pragnieniu jedności chrześcijan. W ogóle można zauważyć, że mieszkańcy tego regionu posługują się pojęciem "chrześcijaństwo" na określenie wierzących w Chrystusa, mniej zaś ważne są dla nich różnice konfesyjne. Tak jak np. dla żony pewnego księdza z Midun (tutaj księża mogą się żenić), która ze czcią ucałowała podarowany przeze mnie obrazek przedstawiający Jana Pawła II.
Gościnna ziemia
To, co uderza przybysza z Europy, to niesłychana gościnność mieszkańców tych ziem. Poza tym charakterystyczne dla nich jest podejście do czasu - dość swobodne. Pierwotne plany mogą dość szybko ulec całkowitej zmianie, gdy np. spotka się swego znajomego. Być może jest tak, jak mówi mnich Akkurt, porównując podejście do czasu Europejczyków i ludzi z jego ojczyzny - w Europie funkcjonuje powiedzenie "Czas to pieniądz", w Turabdinie zaś "Czas to życie".
Mieszkańcy Turabdinu cieszą się, że mogą gościć chrześcijan z Europy. Jak mówił nam chrześcijański burmistrz wioski Anhel, tutejsi chrześcijanie czują się trochę opuszczeni przez Europę i takie wizyty sprawiają im radość. Być może warto by pomóc tamtejszym chrześcijanom modlitwą, pisaniem o nich, a nawet niosąc skromną pomoc materialną - chociażby w ramach Caritasu.
Wiele jeszcze by można napisać o pięknych zabytkach i krajobrazach - o wspaniałych kościołach w Hah, Inwardo i Nisibis, o skalnym mieście Hasankeyf, o urokliwych dolinach nad rzeką Tygrys. Wiele by można napisać o tej ziemi, której jednak najcenniejszym skarbem są zastępy męczenników poległych za chrześcijaństwo.
Tekst i zdjęcia: