Słowo "reaktywacja" zrobiło znaczącą karierę od chwili emisji filmu "Matrix". Jego druga część oznaczona jest tym właśnie tytułem. O filmie pisać nie będę, gdyż go oczywiście nie oglądałem (jak już onegdaj pisałem, zagubiłem przed laty drogę do kina). Natomiast tytuł drugiej części jest nośny tak dalece, że został wykorzystany - podjęty błyskawicznie przez publicystów w związku z poczynaniami premiera Leszka M. Oto żyrardowski wielbiciel włókniarek trzymający się funkcji premiera wydawał się być w stanie cokolwiek krytycznym. W momencie niemal agonalnym wykonał kilka znaczących gestów świadczących jednak o żywotności i dokonała się reaktywacja.
Powtórny wybór na szefa partii nie zdziwił nikogo, tym bardziej, że Leszek M. był jedynym kandydatem na to stanowisko. Była to więc reaktywacja podwójna. Najpierw powtórne wybranie na szefa lewicy. Po wtóre, ponowne wybranie w stylu jak sprzed lat, kiedy szefem lewicy bywał tzw. "gensek" (generalny sekretarz), u nas, w republice polskiej zwany pierwszym sekretarzem.
Reaktywacja pociągnęła za sobą dalsze skutki. Oto apolityczny prezydent ujawnił swoje koneksje z lewicą, odwiedzając jej szeregi w czasie partyjnego zjazdu. Lewica odpowiedziała natychmiast poparciem oporu prezydenta wobec stawienia się przed komisją śledczą. Ten ostatni akapit wydarzeń jest zresztą sam w sobie znamienny. Biegli sądowi, konstytucjonaliści orzekli, że prezydent może stawać jako obywatel przed prokuratorem, ale nie może stawać przed komisją, która nie jest tworem konstytucyjnym. Komentatorzy przywołują przykłady europejskie, gdzie na ogół prezydent jest chroniony immunitetem i nie ma obowiązku zeznawać przed parlamentem czy innymi organami. Jednak każdy przykład kuleje i dobrze o tym wiedzą ci, co przykłady tworzą. Kraje Europy Zachodniej są już krajami utrwalonej demokracji. Sam fakt powołania komisji śledczej obok prokuratury w Polsce wskazuje, że ktoś komuś nie ufa. I że nie ufa się systemowi demokracji. Teraz ta nieufność ma prawo być pogłębiona. Bo prezydent nie stanie przed Komisją śledczą mocą nie tyle ekspertyzy prawników, co decyzją lewicy i jej popleczników. Cóż, po prostu - reaktywacja. Bez kina. Ale kino!