Logo Przewdonik Katolicki

Kaprale demokracji

Jerzy Marek Nowakowski
Fot.

Esencją demokracji jest debata publiczna o najważniejszych sprawach. Jeżeli nie ma tej debaty albo jest debatą pozorną to i demokracja staje się demokracją pozorną. "Dziennikarze szkodzą demokracji" oznajmił były minister zdrowia i jedna ze wschodzących gwiazd SLD. Gdyby takie twierdzenie padło z ust polityka w Stanach Zjednoczonych lub Europie Zachodniej, to byłby to zapewne ostatni...

Esencją demokracji jest debata publiczna o najważniejszych sprawach. Jeżeli nie ma tej debaty albo jest debatą pozorną to i demokracja staje się demokracją pozorną.


"Dziennikarze szkodzą demokracji" oznajmił były minister zdrowia i jedna ze wschodzących gwiazd SLD. Gdyby takie twierdzenie padło z ust polityka w Stanach Zjednoczonych lub Europie Zachodniej, to byłby to zapewne ostatni dzień jego publicznej aktywności. Wcale nie dlatego, że dziennikarze stanowią jakąś solidarną mafię zwalczającą polityków. Po prostu takie sformułowanie dowodzi kompletnego niezrozumienia mechanizmów demokratycznych i dyskwalifikuje polityka dowolnego szczebla.
Wyskok byłego ministra zdrowia nie byłby godny uwagi, gdyby nie ilustrował szerszej tendencji dotyczącej tak lewicy, jak większości całej klasy politycznej w Polsce. Mechanizmy demokratyczne są bowiem postrzegane przez zdecydowaną większość polityków jako szkodliwe i uwierające ograniczenie, uniemożliwiające zaprowadzenie powszechnej szczęśliwości. Co gorsza, rosnąca grupa obywateli zdaje się taki pogląd podzielać. Kiedy słucham, że politykiem obdarzanym największym społecznym zaufaniem jest Andrzej Lepper, to włos mi się jeży na głowie, ale mniej lub bardziej takie stanowisko rozumiem. Lepper w odróżnieniu od większości politycznych konkurentów mówi językiem ulicy i wyraża te frustracje oraz przekonania, które są udziałem zwykłego obywatela. O człowieku, który jest absolutnym przeciwieństwem Leppera - Bronisławie Geremku mówiło się, że nawet kiedy porusza się po schodach, to nie wiadomo, czy wchodzi, czy schodzi. Elegancki i pełen eufemizmów język, owijanie w bawełnę każdego sądu doprowadziło do sytuacji, w której zgodna opinia o politykach brzmi: kłamliwi matacze dbający wyłącznie o własne interesy. Lepperowe hasło: "oni już byli" trafia na podatny grunt.

Uśmiech Kwaśniewskiego zamiast argumentów


Z drugiej strony, mamy kompletnie niezgodne z mechanizmem demokratycznym oczekiwanie obywateli, że polityka i rywalizacja o władzę będą wyprane z konfliktów i sporów. Uśmiechy i tzw. lanie wody znakomicie kształtowały pozytywny wizerunek prezydenta Kwaśniewskiego. Opinia polityka konfliktowego skutecznie eliminuje z życia publicznego.
Wzajemnie wykluczające się oczekiwania wobec polityków współgrają z niezdolnością klasy przywódczej do narzucenia swego zdania obywatelom. Istnieją dwa modele przywództwa politycznego: pierwszy - by użyć obrazowego porównania, polega na umiejętności określenia, w którą stronę podąży tłum na rozstaju dróg i sprytnym przyłączeniu się do większości. Model drugi to zdolność stanięcia na czele i poprowadzenia większości w stronę uważaną przez przywódcę za słuszną. Obawiam się, że ostatnim reprezentantem tego drugiego kierunku był w Polsce Lech Wałęsa.
Debata publiczna w Polsce stoi wobec kluczowych pytań. I jej nie ma. Przed referendum unijnym sprytnie reaktywowano ministerstwo informacji i propagandy. Informacji wszakże nie słyszymy. Obywateli bombarduje nachalna propaganda oparta na przekonaniu elit, że "głupiemu narodowi" należy wmówić, iż Unia Europejska to więcej kiełbasy, na dodatek fundowanej przez dobrego wuja z Brukseli. Informacje o kłopotach i trudnościach są ukrywane. Prawdziwe powody, dla których należy, zacisnąwszy zęby, powiedzieć "tak", zostały przesłonięte przez billboardy z portretem Aleksandra Kwaśniewskiego radośnie deklarującego "tak, jestem Europejczykiem". Szczerze mówiąc, widząc coś takiego, mam wielką ochotę powiedzieć: "no to ja nie - dziękuje". I obawiam się, że kampania propagandowa może mieć efekt odwrotny od zamierzonego. Skłonić Polaków do pozostania w domach albo głosowania przeciw. Co byłoby nieszczęściem. Skoro Unia się rozszerza w takiej skali i w takim tempie, nie pozostaje nam nic innego, jak być w środku. Być może przede wszystkim po to, by nie dopuścić do ewolucji Unii w kierunku wymarzonym przez lewicę, czyli federalnego superpaństwa zarządzanego przez biurokrację i oferującego wolność skrzętnie odseparowaną od odpowiedzialności.
W odróżnieniu od większości polityków III RP, jestem przekonany, iż obywatele są jako zbiorowość mądrzejsi od klasy politycznej. Boję się natomiast, że to, co dzieje się na styku mediów i polityki, może doprowadzić do odruchu obronnego i zafundowania nam prezydentury Andrzeja Leppera. No bo jeżeli Polacy dojdą do wniosku, że wszyscy ich okłamali, to zwrócą się do politycznego znachora. W rozpaczy robi się rzeczy racjonalnie niewytłumaczalne.

Wolność i pieniądze


Jedyną barierą chroniącą nas jeszcze przed triumfem Samoobrony (a to znaczy triumf najbardziej betonowego skrzydła SLD) jest właśnie wolna prasa. Wolna prasa (czy szerzej - media) jest natomiast solą w oku rządzących. Kolejne odsłony żałosnej afery Rywina pokazują, jakimi metodami "grupa trzymająca władzę" dąży do opanowania mediów. Mediów żałośnie słabych finansowo. Paradoksalnie bowiem, najcięższy cios wolności mediów w Polsce zadali ludzie działający w jak najlepszych intencjach. Zlikwidowanie reklam papierosów i alkoholu było rzeczą uzasadnioną i chwalebną. Tyle że na całym świecie wolne media urosły właśnie na reklamach tych używek. W Polsce, zanim zdołały okrzepnąć, zostały pozbawione najsilniejszego zaplecza finansowego. Na tej bazie urosła potęga mediów państwowych (niesłusznie zwanych publicznymi), żyjących z naszych podatków. Być może, podejmując decyzję o ograniczeniach rynku reklam, należało doprowadzić do tego, by z pieniędzy publicznych były finansowane wszelkie programy i publikacje realizujące misję publiczną - bez względu na to, gdzie się ukazały. Nie wiem. Wiem natomiast, że wolność publicznej debaty jest zabijana nie tylko przez polityków, ale też przez prywatny biznes. Krytyka któregokolwiek z polityczno-biznesowych oligarchów skutkuje natychmiast wycofaniem reklam związanych z nim firm, co - zwłaszcza mniejszym mediom - grozi ruiną. Podobnie jest z krytyką polityczną. Świat przygląda się temu z rosnącym niepokojem. Słyszymy głosy krytyki zarówno z Waszyngtonu, jak z Brukseli. Ale bać się powinniśmy przede wszystkim sami. Media są władzą. Esencją demokracji jest bowiem debata publiczna o najważniejszych sprawach. Jeżeli nie ma tej debaty albo jest debatą pozorną, to i demokracja staje się demokracją pozorną. Jeżeli debata jest sterowana przez biznes i szemraną politykę, to demokracja jest taka sama. Jest dokładnie odwrotnie, niż stwierdził cytowany na wstępie postkomunistyczny polityk. Dziennikarze są nadzieją demokracji. Pod jednym warunkiem, że są dziennikarzami wolnych mediów. Jako obywatele brońmy się przed propagandą i manipulacją, bo, koniec końców, zarówno łżepolitycy, jak i łżebiznesmeni uzależnieni są od naszych głosów.

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki