Logo Przewdonik Katolicki

Demony przeszłości

Jacek Borkowicz
Protest przeciwko planom przesiedlenia mieszkańców Strefy Gazy do Afryki przed konsulatem Stanów Zjednoczonych w Stambule, 6 lutego 2025 r. | fot. Khalil Hamra/Associated Press/East News

Izrael i USA chcą przesiedlić Palestyńczyków ze Strefy Gazy do Afryki w tak egzotyczne miejsca jak Puntland i Somaliland. Nie są to uznawane państwa, ale jeśli wezmą udział w tym nieludzkim planie, może się to zmienić.

Najpierw chronologia. 4 lutego miało miejsce oświadczenie Donalda Trumpa, który zapowiedział, że przyczyni się do „dobrowolnego opuszczenia” Strefy Gazy przez dwa miliony jej mieszkańców – a przynajmniej przez ich zdecydowaną większość. Świat zaniemówił, gdyż językiem starożytnych despotów, jednym ruchem palca przesiedlających całe narody, nikt od dawna na arenie międzynarodowej nie przemawiał. Powątpiewano, czy nowo wybrany prezydent USA mówi serio, a w komentarzach dominowało poczucie, że cały pomysł z góry skazany jest na totalną klęskę. Odczucia obserwatorów chyba najtrafniej oddała Irena Lasota: „Patrząc na globus, Trump ma odruchy jak obżarciuch patrzący na fikające cielę: tu się wytnie sznycelek, z nóżek zrobimy galaretkę, a nerki oddamy kotu”.
Jednak już w dwa dni po wystąpieniu amerykańskiego prezydenta Israel Katz, minister obrony Izraela, nakazał armii przygotowanie planu, który umożliwi jej przesiedlenie mieszkańców Gazy. Dokąd? Izrael, z właściwym sobie wyczuciem taktu, wskazał m.in. na Hiszpanię, kraj, który w ubiegłym roku uznał państwo palestyńskie. Jednak rzecznik rządu tego kraju natychmiast odbił piłeczkę, zapowiadając, iż Hiszpania nikogo nie przyjmie, gdyż Gaza jest częścią suwerennej Palestyny.
Minęły kolejne dwa dni, i oto konsul generalny Izraela w USA ogłosił nowy plan. Palestyńczyków z Gazy przesiedlimy do Maroka, a także do Puntlandu i Somalilandu – powiedział. A nagrodą za ten transfer będzie dla Maroka – akceptacja ze strony Ameryki oraz Izraela przynależności do tego kraju Sahary Zachodniej, zaś dla Puntlandu i Somalilandu –uznanie ich niepodległości.
Olbrzymia większość odbiorców tego oświadczenia z pewnością po raz pierwszy w życiu usłyszała o tak egzotycznych krainach. Niezależnie od tego, jak potoczą się dalsze wypadki, warto jest zatem przybliżyć je Czytelnikowi.

Jedno wielkie pogranicze
Sahara Zachodnia to kraj prawie tak duży jak Polska. W tym miejscu pustynia dochodzi niemalże do atlantyckiego wybrzeża, domyślamy się zatem, że ludzi tam niewielu, a sam region ma wybitnie peryferyjny charakter. Bo to w istocie jedno wielkie pogranicze. Sąsiadujące z nią od północy królestwo Maroka zamieszkują Arabowie i zarabizowani Berberowie, z kolei Mauretanię, flankującą Saharę Zachodnią od południa, zaludnia populacja już czarna, choć jeszcze nie negrycka. Mieszkańcy Sahary Zachodniej reprezentują rasę pośrednią.
Do 1975 r. była to kolonia Hiszpanii. Ale gdy w listopadzie tamtego roku umarł dyktator Franco, demokratyczny Madryt, w geście dobrej woli, od razu zgodził się na referendum niepodległościowe. Ale na to, by mieszkańcy Sahary Zachodniej sami decydowali o swoim losie, nie chciał pozwolić król Maroka. W tzw. Zielonym Marszu wysłał na pustynię 300 tys. swoich poddanych, którzy entuzjastycznie przekroczyli południową granicę. Pokrzyczeli i wrócili do domów, a Saharę Zachodnią zajęły marokańskie czołgi.
Nie całą, gdyż południowy pas kraju zajęło wojsko Mauretanii. Nie na długo – silniejsze Maroko niebawem wyparło sąsiada na jego własne terytorium. Może i dobrze, zważywszy, że co piąty Marokańczyk, jawnie i w majestacie prawa, należy do dziedzicznej kasty niewolników. Ale w ten sposób ludność Sahary Zachodniej wbrew swej woli stała się poddanymi króla Maroka.
Odtąd, aż do tej pory, o wyzwolenie kraju walczy Front Polisario. Wspierane przez Algierię dobrze uzbrojone oddziały panują nad terenem wszędzie tam, gdzie daleko od Atlantyku i marokańskich baz. Powołali nawet własne państwo, Saharyjską Arabską Republikę Demokratyczną. Było nie było, trwa ona już kilkadziesiąt lat. Rząd cywilny zdominowali tam arabscy socjaliści, szefem państwa – na wzór demoludów – jest sekretarz generalny.
Lewicowa forma rządów nie może się podobać marokańskiej monarchii, jak również Ameryce Trumpa. Przy militarnym wsparciu USA Maroku łatwiej byłoby zgnieść saharyjską rebelię. A wtedy pustynia stanęłaby otworem dla palestyńskich wygnańców.

Chciwość wyparła biedę
Somaliland to nie to samo co Somalia – na tym polega regionalny problem. Somalię, ze stolicą w Mogadiszu, uznaje cały świat, choć w istocie nie jest to żadne państwo, lecz zlepek walczących ze sobą ugrupowań i band. Z kolei Somaliland, który się od Somalii oderwał, jest przez wspólnotę międzynarodową nieuznawany, jednak właśnie tam udało się zaprowadzić stabilny i sensowny rząd. I tak już trwa od ponad 30 lat.
W 1960 r. niepodległe państwo somalijskie powstało z połączenia byłych kolonii: włoskiej i brytyjskiej. W 1991 r. ta ostatnia, w toku wojny domowej, odłączyła się od Mogadiszu, i jest to właśnie dzisiejszy Somaliland. Somalia secesjonistów oczywiście nie uznaje, mimo że w referendum 2001 r. aż 97 proc. mieszkańców Somalilandu poparło niepodległość swojego kraju. Katastrofalny głód, jaki w latach 2010–2012 nawiedził ten region (tzw. Róg Afryki), wymusił jednak na somalijskim rządzie pewną akceptację dla buntowników z Hargejsy (stolica Somalilandu), którym wszak znacznie lepiej się powiodło w zarządzaniu.
Tymczasem Puntland, który rozdziela terytoria obu wyżej wzmiankowanych państw, to miejsce anarchii większej nawet niż Somalia. Rządzą tam islamscy integryści oraz piraci. Ci ostatni niepodzielnie panują nad wybrzeżem, ufortyfikowani w swoich portowych miasteczkach. Z tych baz atakują okręty na całym Oceanie Indyjskim.
Pierwsze pokolenie piratów to byli ubodzy rybacy, którzy rabowali, by utrzymać się przy życiu. Teraz chciwość już od dawna wyparła biedę. Łupież międzynarodowej floty na oceanicznych szlakach stała się lukratywnym procederem, opanowanym przez zorganizowane gangi, dozbrajane z Jemenu. Świat z nimi walczy w ramach programów „Tarcza Oceaniczna” (NATO) i „Atalanta” (Unia Europejska”), ale jak dotąd nikt plagi piractwa nie opanował.
Dżihadystyczna partyzantka chroni się w górach wnętrza Puntlandu oraz na pograniczu z Somalilandem, który sam nie może sobie z nią poradzić. 2 lutego siły powietrzne USA, na rozkaz Trumpa, zbombardowały te górskie kryjówki, ponoć zabijając tam całe szefostwo muzułmańskich radykałów. Czy jest to wstęp do długotrwałej akcji przejmowania wpływów w regionie, pokaże czas.

Birobidżan na odwyrtkę
Pomysł na „dobrowolne” przesiedlenie Palestyńczyków ma swój precedens: w latach 30. XX w., na rozkaz Stalina, powołano do życia nad Amurem, przy samej chińskiej granicy, republikę Birobidżanu. Tam mieli przesiedlać się Żydzi, którzy – jak wiemy – też są narodem wygnańców, od wieków prześladowanym przez inne narody. W ich własnej republice, na odległej Syberii, mieli wreszcie odnaleźć szczęście i możliwość swobodnego rozwoju.
Nie odnaleźli. Spośród dziesiątków tysięcy Żydów, jakie „dobrowolnie” przesiedlono nad Amur, dziś w Birobidżanie nie pozostał prawie nikt. Komu tylko udało się przeżyć w tych surowych warunkach, uciekał stąd, kiedy tylko mógł.
Teraz izraelscy Żydzi ten sam los planują zgotować swoim palestyńskim sąsiadom na afrykańskiej pustyni, z pomocą Waszyngtonu. Czy im się to uda? Historia lubi się powtarzać – jeśli ją do tego sprowokujemy.
 

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki