Logo Przewdonik Katolicki

Boję się o Ukrainę

Piotr Zaremba
fot. Magdalena Bartkiewicz

Pamiętajmy, to dopiero początek rozgrywki z Putinem, który w epoce postnowoczesności zapragnął być nowym Piotrem Wielkim, a może nawet nowym Stalinem

Wyczytałem na podstawie kolejnego sondażu, czego najbardziej boją się Polacy w roku 2025. Podobno obniżenia naszego bezpieczeństwa i konfliktów międzynarodowych, wysokich cen energii i politycznej niestabilności w kraju, co wydaje się logiczne.
Ja ten pierwszy punkt uproszczę. Boję się o Ukrainę. Wszyscy mają poczucie, że jej los będzie w tym roku przedmiotem przetargu. Jan Rokita zauważa pewną prawidłowość. Pomimo wrogości europejskiego establishmentu wobec Donalda Trumpa wszyscy jakby się pogodzili, że jego prezydentura przyniesie jakieś zamrożenie wojny za naszą wschodnią granicą.
Zdają się z tym godzić nawet sami Ukraińcy, w każdym razie spora ich część. Wołodymyr Zełenski sugeruje jakieś ustępstwa wobec Kremla. Nie wiadomo do końca jakie, ale „proces pokojowy” będzie ich wymagał, to oczywiste.
Rokita trafnie zauważa, że Ukraina przegrywa wojnę. Ja bym dodał uwagę, że ten konflikt nie mógł mieć optymistycznego finału. Ukraińcy przy największych dostawach sprzętu wojennego ze strony Europy i Ameryki mieli zająć Moskwę? Wykurzyć z Kremla albo pojmać i skazać Putina? Tym zakończyła się II wojna światowa, ale tu taki scenariusz był niemożliwy. Kiedy dodać do tego równie oczywistą przewagę Rosji, choćby w liczbie ludności, wrażenie bezalternatywności rosyjskiego zwycięstwa staje się przemożne. A pamiętam zastępy ekspertów, polskich i niepolskich, rozprawiających o klęsce rosyjskich „orków”.
Można obwiniać Zachód, że nie wyposażył Ukraińców hojniej w instrumenty obrony, że zwlekał z tym. Ale czy istotnie byłaby to droga do „zwycięstwa”, gdy Putin zdaje się mieć we własnym narodzie nieograniczony mandat do posyłania dziesiątków tysięcy swoich rodaków na bezsensowną śmierć? Mam więcej niż wątpliwości. Choć zarazem uważam, że trzeba było próbować. Choćby po to, aby osłabiona kosztami wojny Rosja nie próbowała sięgać po kolejne zdobycze.
Nadal nie wiemy, co realnie zaproponuje Trump. Prawdę mówiąc, obawiam się jego nadmiernej hojności wobec Kremla. Ale prawda jest też taka, że znaczna część polityków zachodnich dojrzewa do mniej lub bardziej nikczemnego kompromisu. Tropimy, i słusznie, szczególne skłonności do kolaboracji z agresorem Węgra Orbána czy Słowaka Fico. Ale rzecz cała nie kończy się na nich.
W roku 1938 to zdaje się francuski pisarz Raymond Aron pisał, że odczuwa „nikczemną ulgę” na wieść o ograbieniu Czechosłowacji z części jej terytorium w Monachium na rzecz III Rzeszy. Możliwe, że czeka nas powtórka tego mechanizmu. Z całą konsekwencją, także w postaci obawy, że Putin „nie zatrzyma się”. Hitler w każdym razie się nie zatrzymał.
Część zachodnich przywódców szuka polityczno-moralnych rekompensat, choćby w postaci pomysłu francuskiego prezydenta Macrona na wprowadzenie na terytorium Ukrainy wojsk NATO, jak rozumiem już po zawarciu „nikczemnego pokoju”. Polski rząd nie chce nawet w czymś takim brać udziału. Skądinąd pomysł jest mętny.
Rząd Tuska wrzucił do priorytetów polskiej prezydencji w Unii Europejskiej zwiększenie pomocy dla Ukrainy. Nie ma na to większych szans, a sami Polacy ostygli w swoich sympatiach wobec wschodniego sąsiada. Koalicja rządząca i prawica okładają się oskarżeniami o prorosyjskość, ale proukraińskiego zapału nie ma po obu stronach.
Polacy ostygli, po części z winy prezydenta Zełenskiego, który zaczął się od nas niemądrze dystansować. Ten nasz chłód można nawet zrozumieć. Ale pamiętajmy, to dopiero początek rozgrywki z Putinem, który w epoce postnowoczesności zapragnął być nowym Piotrem Wielkim, a może nawet nowym Stalinem.
 

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki