I wszystkie trzy mogą zostać radykalnie zmienione pod względem ich politycznego kierunku. Radykalnie, to znaczy – o 180 stopni. Teoretycznie może się to wydarzyć w każdej chwili. Wyjaśnijmy: patrząc osobno, nie wygląda na to, aby w najbliższych tygodniach poważnie zmieniła się czy to sytuacja na froncie, czy tym bardziej potencjał gospodarczy, czy wreszcie sama osoba prezydenta. Jednak pamiętajmy, że wszystkie trzy czynniki jakoś ze sobą współgrają. Ich odpowiednia kombinacja mogłaby sprawić, że sprawy ogólne potoczą się lawinowo i los Ukrainy może zostać przesądzony na długo, w tę czy inną stronę.
Taki wariant wydarzeń przypomina układ planet w jednej linii względem Słońca. To w astronomii wydarza się rzadko, ale jednak się wydarza. A pozycja Ukrainy, dużego w końcu państwa, nie może trwać w zawieszeniu w nieskończoność.
W ciągu trzech tygodni omówimy, po kolei, trzy kluczowe kwestie i jednocześnie trzy dylematy, które zadecydują o najbliższej przyszłości Ukrainy: sytuację na froncie, ofertę gospodarczą oraz sytuację prezydentury Wołodymyra Zełenskiego. Z zastrzeżeniem, że nawet trzy tygodnie wystarczą, by to, co pisane teraz, uznać za nieaktualne.
Pierwszy raz od 83 lat
Właśnie mija osiem miesięcy od pamiętnego 6 sierpnia, kiedy to ukraińskie siły zbrojne dokonały tyleż śmiałego, ile niespodziewanego ataku na terytorium Rosji, zdobywając część obwodu kurskiego. W ciągu dosłownie kilku godzin ukraińska piechota, wsparta uderzeniem czołgów i pojazdów opancerzonych, wdarła się kilkanaście kilometrów w głąb obszaru nieprzyjaciela, niebawem, po kolejnych krótkich walkach, opanowując miasto Sudża, leżące już na bezpośrednim szlaku wiodącym do Kurska, stolicy prowincji. Na zaatakowanym terytorium Rosjanie ogłosili stan wyjątkowy i przeprowadzili, w trudnych warunkach, ewakuację ludności cywilnej. Nie wiemy dokładnie, ilu uchodźców opuściło te ziemie, ale pewne jest, że ich liczba przekroczyła, i to grubo, poziom stu tysięcy osób. Do tej pory cywilnymi ofiarami wojny byli, w masowej skali, wyłącznie Ukraińcy. Teraz skutki napaści Rosji dotknęły także jej własnych obywateli.
Nazwa „operacja kurska”, którą fachowo ochrzczono to wydarzenie, budzi zrozumiałe skojarzenia ze słynną bitwą pancerną, przeprowadzoną na „łuku kurskim” w 1943 r. pomiędzy siłami sowieckimi a armią hitlerowską. Wtedy bitwa ta zakończyła się zdecydowanym zwycięstwem napadniętych wcześniej Rosjan. Teraz słowo „Kursk” zaczęło być kojarzone z rosyjską defensywą. Wydawało się bowiem, a przynajmniej tego życzyliby sobie Rosjanie, że ten ukraiński wypad to tylko ewenement w wojennym kalendarium i wojska Kijowa niebawem wycofają się na wcześniejsze pozycje. Tymczasem minął prawie rok, a okupowane przez Ukraińców tereny nadal pozostają w ich rękach. A to obszar niemały, bo odpowiadający powierzchni Wielkiego Berlina albo Wielkiej Warszawy.
To pierwszy taki wypadek od… czerwca 1941 r., to znaczy od ataku Hitlera. Wtedy racja moralna była po stronie sowieckiej Rosji. Po tej samej stronie walczyli też Ukraińcy.
Z militarnego punktu widzenia operacja kurska była posunięciem odciążającym siły ukraińskie pod Donieckiem, gdzie w wyniku powolnego, lecz ustawicznego naporu armia ukraińska traciła pozycje tydzień po tygodniu. Ten zamiar się udał, rosyjska ofensywa w Donbasie na pewien czas się zatrzymała, gdyż część stacjonujących tam oddziałów została przerzucona na front kurski. Jednak po kilku miesiącach Rosja otrząsnęła się z zaskoczenia i wznowiła ataki – na całym odcinku frontu. Ukraińcy znowu zaczęli cofać się pod Donieckiem, co więcej, Rosjanie przystąpili do wypierania ich także spod Kurska.
Za i przeciw
Nie mniej ważne od bieżących, militarnych, były racje strategiczne. Po pierwsze: nastąpiło przeniesienie wojny, z jej wszystkimi skutkami, na terytorium agresora. Chyba każdy podręcznik sztuki wojennej podkreśla wagę tego argumentu – dla potrzeb przyszłego zwycięzcy. Zupełnie inaczej prowadzi się wojnę, gdy toczy się ona na terytorium przeciwnika. Gdy natomiast wojna wkracza na obszar strony, która ją zaczęła, ta – w teorii – będzie bardziej niż dotąd skłonna, by ją zakończyć.
Istotny był także wymiar propagandowy. Wobec świata, gdyż Ukraińcy pokazali, że potrafią być skuteczni, a także że pomoc im okazywana nie idzie na marne. Wobec Rosjan, co zostało już omówione w akapicie powyżej. Wreszcie wobec samych Ukraińców, którzy po dwóch i pół roku desperackiej obrony byli już bardzo wymęczeni. Atak na obwód kurski dodał im bojowego entuzjazmu, przynajmniej na jakiś czas.
Zajęcie południowo-zachodnich peryferii Kurska miało jeszcze jeden, mało znany, lecz także ważny wymiar propagandowy. Na tych obszarach jeszcze w połowie XX w. przeważali etniczni Ukraińcy. Obecnie większość z nich została już zrusyfikowana, jednakże, przynajmniej z perspektywy Moskwy, trudno byłoby ręczyć za ich wybór, gdyby przypadkiem, w wyniku negocjacji pokojowych, mieli się wypowiedzieć w referendum – podobnie jak, parytetowo, ich sąsiedzi w ukraińskim Donbasie – na temat przynależności państwowej zamieszkanej przez nich ziemi.
Operacja spełniła te pierwszoplanowe cele, jednak dzisiaj, po ośmiu miesiącach, widać że minusy jej przeprowadzenia zaczynają przeważać nad plusami. Okazało się po pierwsze, że Władimir Putin ma w nosie klasyczne reguły prowadzenia wojny. Idąc za taktyką Stalina uznał, że „u nas liudiej mnogo”, więc może wycofać się na własnym terytorium, nawet na dłuższy okres – i nie poniesie z tego powodu poważniejszych konsekwencji militarnych, gospodarczych czy też społecznych. I tak też się stało. Po pierwszym szoku Rosjanie przegrupowali się, utrzymali pozycje, a następnie wrócili do ulubionego przez siebie sposobu parcia naprzód za cenę „mięsa armatniego”.
Ukraińcy stopniowo opuszczają zajęte rosyjskie tereny, gdyż ich kurski przyczółek obecnie wydłuża tylko front, powodując straty gdzie indziej (patrz utrata Wuhłedaru pod Donieckiem). Straty terytorialne i ludzkie. A te drugie po stronie ukraińskiej znacznie trudniej jest odrobić niż odpowiednie ubytki po stronie rosyjskiej. Choć są porównywalne, Rosja ma większy potencjał demograficzny, czyli więcej „armatniego mięsa”. Ma też chociażby rezerwę w postaci Koreańczyków.
Z tej perspektywy należy oceniać ostatnie sukcesy terytorialne wojsk ukraińskich. Weszły one bowiem na obszar obwodu biełgorodzkiego, sąsiadującego z kurskim. Wydawałoby się to niezgodne z tym, co napisano wyżej. Ale cała operacja ma prawdopodobnie na celu, w zamiarach Kijowa, jedynie odblokowanie frontu kurskiego. Rosjanie, przerzuciwszy część swych sił do obrony Biełgorodu, słabiej będą naciskać na Ukraińców i tak wycofujących się spod Kurska.
Racja za wycofaniem jest jeszcze jedna, polityczna. Atak z sierpnia ubiegłego roku byłby posunięciem udanym do końca, gdyby za nim poszły jakieś rozstrzygnięcia pokojowe. A skoro tak się nie stało, dłuższe utrzymywanie ukraińskiej okupacji pozbawia Kijów argumentu wobec świata, że „bronimy tylko swego”. Nieprzyjaciołom Ukrainy – a jest ich niemało – łatwiej jest teraz mówić, że ta wojna to tylko starcie dwóch podobnych do siebie przeciwników.