Według danych wykazanych pod koniec zeszłego roku przez Ministerstwo Obrony Narodowej, polska armia pod bronią ma niespełna 210 tys. żołnierzy, jednak wśród nich znajduje się tylko 144 tys. żołnierzy zawodowych – czyli najlepiej przeszkolonych i będących żołnierzami cały czas.
Wiele różnych szczebli
Kolejne 40 tys. to żołnierze Wojskowej Obrony Terytorialnej, którym umiejętności odmówić nie można, ale są to osoby na co dzień pracujące zawodowo poza armią. Pozostali to kadeci przechodzący dobrowolną zasadniczą służbę wojskową lub służbę przygotowawczą. Dobrowolna zasadnicza służba przygotowawcza została wprowadzona w 2022 r. ustawą o obronie Ojczyzny i trwa łącznie rok – niespełna miesiąc podstawowego szkolenia przygotowawczego, po którym można je zakończyć, i 11 miesięcy szkolenia specjalistycznego już na konkretnym stanowisku. Przysługuje za to wynagrodzenie wysokości 6 tys. zł brutto miesięcznie.
Po zakończeniu można kontynuować karierę zawodowego żołnierza, o ile zostanie się przyjętym. Podczas przyjęcia na samą służbę nie ma górnej granicy wieku czy wykształcenia, wystarczy niekaralność. Żeby już zostać żołnierzem na stałe, trzeba oczywiście udowodnić swoją przydatność dla armii zawodowej. Pozostali trafiają do rezerwy, która obecnie również jest szkolona. Teoretycznie polska armia powinna móc błyskawicznie zmobilizować 550 tys. żołnierzy, więc w tym roku MON zamierza wezwać na „przypominające” szkolenia wojskowe aż 200 tys. osób przeniesionych do rezerwy, z czego do tzw. aktywnej rezerwy przeniesie 30 tys. z nich. Planuje się również, że 40 tys. osób przejdzie dobrowolną zasadniczą służbę wojskową, a 16 tys. pozostanie w wojsku zawodowym.
Jak widać, polska armia ma tak wiele różnych szczebli gotowości oraz powołań, że trudno się w nich połapać. To samo w sobie nie jest wcale złe. Bardzo sprawne siły Finlandii opierają się w zdecydowanej większości na regularnie szkolonych rezerwistach, dzięki czemu na co dzień mogą oni wspierać równie istotną gospodarkę cywilną. A w Polsce rąk do pracy brakuje jeszcze bardziej niż w tym państwie nordyckim.
7 marca premier Donald Tusk w Sejmie zapowiedział szkolenia wojskowe na wielką skalę dla każdego dorosłego mężczyzny. Informacja była szeroko komentowana w mediach jako całkowicie nowy projekt, chociaż w rzeczywistości będzie to rozwinięcie wyżej opisanego, niespełna miesięcznego szkolenia podstawowego. W przyszłym roku każdy ochotnik ma mieć możliwość przejścia takiej służby przygotowawczej, a od 2027 r. szkolonych ma być przynajmniej 100 tys. osób rocznie.
Nowy kontrakt
Początkowo największe kontrowersje wzbudziło pewne pominięcie kobiet w obwieszczonych przez rząd planach. Szereg badań pokazuje, że młodzi polscy mężczyźni w większości domagają się służby wojskowej wspólnie z Polkami, czego jednak nie są już tak pewne same kobiety. W 2023 r. sondaż UCE Research dla Onetu pokazał, że za równością w odbywaniu służby wojskowej jest niespełna 60 proc. mężczyzn w wieku 18–35 lat i aż dwa razy mniej kobiet. To oczywiście nie oznacza, że Polki chcą się wymigać – raczej traktują to jako kolejne obciążenie dokładane do ich obowiązków związanych z rodzicielstwem i opieką nad domem.
„Zwiększanie roli kobiet w obronności ściśle łączy się z tym, jak traktuje się je we wszystkich innych aspektach życia społecznego i politycznego” – napisały dr Weronika Grzebalska i Małgorzata Kopka-Piątek w tekście Odporność i obronność to wspólna sprawa. Potrzebujemy nowego kontraktu płci – na łamach lewicowej Krytyki Politycznej.
W tej kwestii poprawił się sam premier, i to jeszcze w wystąpieniu sejmowym, gdy dodał, że oferta oczywiście otwarta jest również na kobiety, ale w naszym kraju obrona to wciąż domena mężczyzn – co w sumie jest prawdą. 11 marca, podczas zebrania Rady Ministrów, mowa była już jednak wprost o ochotnikach i ochotniczkach, więc przez weekend rząd zmienił zdanie na bardziej równościowe.
Kolejne wątpliwości podnieśli przedsiębiorcy, których zaniepokoiły wysokie koszty całej operacji. Będą tracić na miesiąc poszczególnych pracowników, którym trzeba będzie zapłacić według ich umów o pracę. Pojawiły się pytania, czy będą otrzymywać rekompensaty, jednak skoro osoby szkolone będą otrzymywać wynagrodzenie od MON, to po prostu w pracy wezmą urlop bezpłatny. Bardziej realny problem dotyczy tego, że firmy będą musiały przeorganizować pracę, by zastąpić kadetów i kadetki. Na zastępstwo nikt nie będzie nikogo zatrudniał na ledwie miesiąc. To jednak również kwestia organizacyjna niespecjalnie trudna do rozwiązania w trwających pracach. Wystarczy wprowadzić maksymalną liczbę szkolonych w danym momencie z jednego przedsiębiorstwa w zależności od jego łącznej wielkości załogi.
Rola cywili
Oczywiście na papierze finansowo stracą również ci szkoleni, którzy zarabiają więcej niż oferowane przez MON wynagrodzenie. 6 tys. zł brutto to przy obecnych płacach niezbyt okazała kwota, znacznie niższa od średniej krajowej i bliższa raczej pensji minimalnej – chociaż od tej drugiej wciąż wyraźnie wyższa. Trzeba jednak pamiętać, że przez ten miesiąc poza czynszem za mieszkanie kadeci nie będą musieli ponosić innych kosztów życia. W tym czasie podstawowy wikt i opierunek zapewni MON. Nie zmienia to faktu, że osoby zarabiające wyraźnie powyżej średniej krajowej finansowo stracą. Dobrze zarabiając, ma się też jednak zwykle oszczędności, więc można się poświęcić jeden miesiąc – mowa jest przecież o kwestiach absolutnie fundamentalnych, czyli bezpieczeństwie państwa, jak i samych osób szkolonych oraz ich bliskich. Poza tym do 2027 r. stawka zapewne zostanie urealniona.
Prawdziwym problemem mogą być możliwości szkoleniowe. Nawet jeśli w 2027 r. liczba żołnierzy zawodowych zwiększy się do ok. 200 tys. optymistycznie licząc, to i tak szkoleniem 8–10 tys. osób miesięcznie będzie musiała się zajmować duża część kadry. Tymczasem żołnierze mają obecnie ogrom zadań na niespokojnych granicach, a poza tym sami muszą się szkolić. Eksperci wskazują również, że obecna infrastruktura szkoleniowa – czyli głównie poligony i strzelnice – nie pozwoli na tak wielką akcję.
Rząd czeka więc bardzo trudne zadanie. Musi równocześnie budować umocnienia w ramach Tarczy Wschód, wprowadzać do obiegu nowy sprzęt wojskowy (często bardzo zaawansowany i nieznany jeszcze dobrze żołnierzom), zwiększać liczbę armii zawodowej, rozwijać infrastrukturę szkoleniową i szkolić nowych rezerwistów. Poza tym musi również zadbać o obronę cywilną, która woła o pomoc. Budową schronów także będzie się zajmować MON, chociaż wraz z samorządami. W styczniu Polska zakupiła od Amerykanów system do szybkiej budowy obiektów infrastrukturalnych UBM. Ministerstwo edukacji zapowiedziało zmiany w programie nauczania, by do obrony cywilnej realnie przygotowywały edukacja dla bezpieczeństwa, wiedza o społeczeństwie i wychowanie fizyczne.
Miejmy nadzieję, że wszystko nie rozbije się o tradycyjną polską wojenkę polityczną i tzw. mały pałac (premier) będzie zgodnie współpracował z dużym (prezydent), ktokolwiek ten drugi by zajmował. Tak czy inaczej, jeśli tylko sytuacja zdrowotna i rodzinna pozwala, z możliwości miesięcznego szkolenia wojskowego warto skorzystać zawczasu.