Chciałem się tu skarżyć po raz setny na patologie polskiego życia publicznego, coś jednak odwróciło moją uwagę. Trafiłem na kanale TVN Fabuła na coś, co oglądałem wiele razy. To był Władca pierścieni. Powrót króla – trzecia część filmowej adaptacji powieści Johna Ronalda Reuela Tolkiena. Nakręcił go Peter Jackson z całym rozmachem wielkiej produkcji w 2003 r. Zerkałem bardziej, niż oglądałem uważnie, ale coś mi się nagle przypomniało.
Cała trylogia Tolkiena-Jacksona nie została przyjęta jednoznacznie przez zachodnie elity lewicowo-liberalne. Była zbyt tradycyjna w afirmacji cnót rycerskich, zbyt jednoznaczna w opisie świata jako przestrzeni starcia dobra ze złem. Pamiętam, jak zżymano się na to, że dzielni bohaterowie konfrontowani są z kompletnie odczłowieczoną masą Orków – stworów nie tylko koszmarnie szpetnych, ale chyba wręcz pozbawionych duszy (filmy nie odpowiadają na to zagadnienie, możliwe, że książka). Można je więc zabijać całymi masami, nie budząc w widzu innej emocji niż radość. Dopatrzono się w tym tezy, że istnieją jakieś niższe cywilizacje, które można niszczyć bez cienia współczucia. Wyczuwałem w tych pretensjach polityczną poprawność. Ale sam miałem wątpliwości, czy nie dostajemy zanadto uproszonej wizji świata. Bo nawet jeśli Tolkien w czasie i po zakończeniu II wojny światowej stworzył metaforę starcia cywilizacji chrześcijańskiej z pogańską III Rzeszą, to przecież dramat tamtego starcia polegał także na tym, że niemiecki nacjonalizm w jego nazistowskiej wersji tworzyli ludzie, a nie maszkary.
Ale oto Orkowie zajrzeli mi w oczy. Pisałem tydzień temu o filmie, który obejrzałem pierwszego dnia na festiwalu w Gdyni. To Ludzie Macieja Ślesickiego i Filipa Hilleslanda. Wspomniałem o nim, ale tylko w kontekście pytania, czy dopuszczalny jest film polski poświęcony w całości wojnie w Ukrainie. Film, gdzie niemal cała obsada – choć z wyjątkiem wspaniale grającego Cezarego Pazury – składa się z Ukraińców. Odpowiedziałem, że tak. A teraz piszę o czymś innym. To przerażająca wiązanka nakładających się na siebie wojennych epizodów. Oglądamy okrucieństwo, mordy i nade wszystko gwałty. Większość postaci padających ofiarą to ukraińskie kobiety. Oglądamy Rosjan zajętych wywożeniem zdobycznych pralek, niszczących ciała własnych zabitych w przenośnych krematoriach, ale przede wszystkim polujących na ludzi.
Czy współcześni Rosjanie dali się sprowadzić do poziomu Orków? Wiele na to wskazuje. Patrzymy na rosyjskiego chłopaka, wykształconego, który w pełni akceptuje logikę takich polowań. I na jego rosyjską matkę, która owszem, szukając na froncie syna buntuje się przeciw praktyce niszczenia ciał własnych zabitych, ale która wcześniej zachęcała swojego Wasię, aby sobie folgował i gwałcił Ukrainki. Wszystko udokumentowane, oparte na faktach. Porażające surową prawdą relacji.
Jak po tym wszystkim oglądać sztuki Czechowa czy słuchać walca Szostakowicza? Jak po czymś takim wiązać jakiekolwiek nadzieje na zmiany u naszego wielkiego wschodniego sąsiada? Jak po czymś takim pozbyć się pogardy i nienawiści? Jak wierzyć w siłę i piękno dziedzictwa rosyjskiej kultury?
Zadaję pytania, ale nawet nie będę próbował odpowiadać. Bo w tym wstrząsającym filmie nie ma nawet grama propagandy. Bo nie wiemy tak naprawdę, co z tą prawdą począć – na wielu płaszczyznach (to także pytanie o nasze relacje z Ukraińcami, dziś chłodniejsze, mniej nacechowane współczuciem niż dwa i pół roku temu). Ale przede wszystkim, co myśleć o Rosjanach? Jak planować przyszły świat, który nadal będziemy z nimi dzielić?