Logo Przewdonik Katolicki

Powrót Zielonej granicy

Piotr Zaremba
fot. Magdalena Bartkiewicz

Kilka innych filmów obejrzanych i opowieści o nieobejrzanych przekonuje mnie, że polska twórczość filmowa zachowuje pewien pluralizm, jeśli nie ideowy, to przynajmniej tematyczny.

Byłem zmuszony wyjechać z 49. Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni po dwóch i pół dniach. Wybrałem rocznicę zaprzyjaźnionego ze mną, skądinąd znakomitego teatru amatorskiego Panopticum w Lublinie. Trzeba było porzucić uroki wieczornych biesiad, podczas których czasem ukłoni ci się w hotelowym holu zabiegany celebryta.
Zdążyłem obejrzeć kilka filmów. Największe wrażenie zrobił na mnie wstrząsający obraz Ludzie Macieja Ślesickiego i Filipa Hilleslanda. To produkcja polska, ale osadzona w realiach ukraińskich, opowieść o kilku straszliwych epizodach wciąż trwającej wojny. Poza znakomitym skądinąd Cezarym Pazurą gra w nim ukraińska obsada. Także inny film Pod wulkanem Damiana Kocura, zgłoszony do Oscara, wybrał na bohaterów ukraińską rodzinę, odciętą od swojej ojczyzny na luksusowych wakacjach. Nie akceptuję narzekań, że to niepolskie kino. Jak najbardziej powinniśmy się w takich historiach przeglądać. 
Kilka innych filmów obejrzanych i opowieści o nieobejrzanych przekonuje mnie, że polska twórczość filmowa zachowuje pewien pluralizm, jeśli nie ideowy, to przynajmniej tematyczny. Zarazem spodziewałem się takiego końcowego werdyktu. Rok temu Agnieszka Holland spóźniła się ze swoją Zieloną granicą na festiwal. Ale koledzy filmowcy nie szczędzili jej manifestacji sympatii. Film był traktowany na miesiąc przed wyborami jako narzędzie walki z rządem. Dziś, skoro z nim wróciła, to po to, aby nim wygrać Złote Lwy.
Każdy zapewne wie, o czym to jest. Przypomnę jednak: to obraz pokazujący, jak to złe polskie służby graniczne prześladują i zawracają nieszczęsnych imigrantów na granicy z Białorusią. Racje są tu rozłożone czarno-biało: wybitna artystka nakręciła obraz propagandowy. Zapewniała, że wszystkie wątki są prawdziwe. Ale już po powstaniu filmu niektóre z opowieści kolportowanych przez ideologicznie zaangażowane NGOS-y zdążyły zostać podważone. Nawet posługujący się nimi dziennikarze potrafili się przyznać do zmyśleń. – Przecież to dzieło artystyczne – broniono Zielonej granicy. Jeśli jednak odwołuje się do konkretnych zdarzeń w konkretnym miejscu i czasie, kwestia wiarygodności pokazywanych faktów jest kluczowa. A mamy tu też inny problem. Skoro cała akcja przerzucania imigrantów przez polską granicę to część dywersji Łukaszenki i Putina przeciw Polsce, film staje się jednym z jej elementów. Przykro mi, ale ten werdykt jest nim także.
Skądinąd nigdy nie uzyskałem odpowiedzi strony liberalno-lewicowej, jak ich zdaniem służby powinny reagować na tę inwazję. Wpuszczać wszystkich jak leci? Łamiąc polskie prawo, ale też zachęcając w ten sposób do napływu jeszcze większej liczby ludzi? Wpuszczać tylko niektórych? Każda selekcja byłaby bezprawna i wątpliwa moralnie. Sama Holland przyznała się w pewnym momencie do ideologicznej motywacji. Uważa, że rasa biała przegrała, że się kończy, więc potrzebny jest Europie napływ świeżej krwi. Czy filmowcy ją nagradzający akceptują ten rasizm à rebours?
To smutne widowisko. I nie bawi mnie fakt, że na gali w Gdyni reżyserka zaatakowała rząd Donalda Tuska. Twierdząc, że postępuje jeszcze gorzej niż władze pisowskie. Owszem, to zabawny paradoks. Ale nastawienie i jej, i klaszczącej sali nazwę antypaństwowym, sprzecznym z racją stanu.
W tej jednej sprawie to Tusk ma dziś rację, a nie artyści. I mniej ważne, czy kreuje się na obrońcę granicy zapatrzony w sondaże. Czy wypełnia wolę Brukseli i Berlina, bo przecież ta „zielona granica” jest zarazem wschodnią granicą Unii Europejskiej. Której mamy obowiązek bronić – jeśli do kogoś nie przemawia obowiązek wobec naszego państwa.

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki