Gdy na przełomie ubiegłego i bieżącego roku chorowałem, spędzając wiele dni w łóżku, wieczorami lubiłem czytać książki podróżnicze. To było kojące doświadczenie, bo choćby w wyobraźni taka lektura pozwoliła na opuszczenie bolesnego „tu i teraz”. Jedną z pierwszych takich książek była kajakowa odyseja Na tropach Smętka Melchiora Wańkowicza. Takie określenie wybrałem nie tylko dlatego, że na okładce pojawia się postać w kajaku. Jest to rzecz w sensie ścisłym o kajakowej wyprawie autora ze swoją córką Martą (nazywana przez ojca i rodzinę Tili). A co ma z tym wspólnego odyseja? Tutaj mogę przedstawić kilka tropów, które uzasadniają ten przewrotny epitet.
Polski Bond
Po pierwsze, objętość książki. To ponad 500 stron bitego tekstu. Nie jest to zarzut, bo pomimo ogromnej ilości materiału każda strona przynosi jakąś ciekawą informację, anegdotę czy obserwację. Autor starał się nie pominąć żadnego szczegółu, a prawie z każdego z nich wyciskał jakąś informacyjną esencję, pozornie błahe sprawy czy epizody udawało mu się wynieść do czegoś emblematycznego. Nie było to przewrażliwienie czy też nieumiejętność wyboru treści w tekstach. Opowieści te mają bowiem misterną konstrukcję. Poszczególne wątki fabuły splecione są mocno i się nie rwą. Jest to splot realizmu, ciekawości świata oraz erudycji Wańkowicza.
Po wtóre, perypetie opisane podczas spływu tropami Smętka nie są tylko podróżniczą relacją ojca i córki. To właściwie niemal polski Bond, tylko zamiast Astona Martina mamy kajak-składak marki Piast o wdzięcznej marce Kuwaka. Pewna przebiegłość polega jednak na tym, że pozorna rodzinna żegluga miała być okazją do obserwowania społeczności Prus Wschodnich, szczególnie dręczonych za pielęgnowanie swoich tradycji i języka Polaków, wobec trwających już dwa lata rządów hitlerowców (a wcześniej oczywiście Niemiec
weimarskich; Wańkowiczowi zdarza się w swoich dygresjach wracać do czasów jeszcze dawniejszych, by nie rzec pradawnych). Pamiętajmy, że był to rok 1935, już rozpala się niemieckie wzmożenie nacjonalistyczne, a wschodni Prusacy są w tym nadzwyczaj gorliwi. Nawet jeśli przyjąć, że opowieść z Prus Wschodnich jest nie tylko zapisem obserwacji z życia ludności tamtych ziem, a zręcznym narzędziem propagandowym państwa polskiego, któremu Wańkowicz wiernie służył, to działalność nietypowego reportera była niebezpieczna.
Po trzecie, tytułowy Smętek. Jak czytamy w opracowaniach na temat mitologii z terenów północnej Polski: postać demoniczna występująca w wierzeniach i legendach warmińskich, mazurskich oraz kaszubskich. Był złośliwy i dokuczał ludziom, którzy kojarzyli go ze smutkiem, cierpieniem i niedolą. Jego nieodłącznym towarzyszem rozmów i psot był kłobuk. Smętek często przesiadywał w dziuplach bądź na strzechach domów. Przedstawiany był najczęściej z długą, siwą brodą oraz łysiną na głowie, którą przykrywał kapeluszem z jemioły albo huby. To również charakterystyczny element prozy Wańkowicza. Ten bardzo realistyczny pisarz odwołuje się do lokalnych wierzeń, przybliża imaginarium bóstw czy świątków. W przypadku Smętka, którego tropami podróżował z Tili, było to też bardzo praktyczne. Oto może się wydawać, że lokalny bożek wykonuje swoją misję, przeszkadzając, utrudniając życie, wprowadzając smętny nastrój. Reporter demaskuje jednak faktyczny powód niedoli: to wzajemne działanie ludzi, antagonizmy w koegzystencji Mazurów, Polaków i Niemców oraz próba dominacji jednej z nich. Nie obarcza on Smętka o klapę plebiscytu z 1920 r., w którym Polacy walkę o Warmię i Mazury przegrali. Wskazuje na demobilizację żywiołu polskiego po trudach Wielkiej Wojny i skomplikowaną identyfikację tożsamościową Mazurów.
Kontrowersyjny powrót
Melchior Wańkowicz, który zmarł dokładnie pół wieku temu, jest jednym z patronów roku 2024, choć przyznać trzeba od razu, że pewne jego wybory były dla jemu współczesnych, ale i dzisiejszych krytyków, kontrowersyjne. Zaczynając od środka jego biografii, a właściwie już dosyć zaawansowanego wieku: w 1958 r. wraca on do Polski po 19 latach emigracji (wpierw z powodu wybuchu wojny, później działania wśród środowisk polonijnych, londyńskich i amerykańskich, gdzie osiadł i nawet uzyskał obywatelstwo USA). Podjął on grę z komunistami. Wracał pod ściśle określonymi warunkami, zapewniającymi mu godny byt, możliwość wydawania książek i zarabiania na nich. Miał mieć również zagwarantowane, że część swoich wypłat będzie mógł wysyłać za granicę w dewizach. Łatwość, z jaką ówczesne władze przystały na te warunki, pokazuje, jak bardzo zależało jej na tym, by popularny pisarz wrócił do kraju i w ten sposób legitymizował nowe rządy. To jest główny zarzut wobec tej decyzji mistrza polskiego reportażu, kolejny zarzut dotyczy oportunizmu w twórczości i autocenzury.
Inni twierdzą, że powojenny okres to słabsza twórczość Wańkowicza w porównaniu z książkami przedwojennymi. Wciąż jednak był uwielbiany przez tłumy. Na spotkanie z nim w Sali Kongresowej przyszło trzy tysiące osób. Wielką popularnością cieszyły się jego pogadanki w radiu i telewizji. Stopniowo dystansował się od władzy, która go zaprosiła do nowej Polski, aż do podpisania Listu 34 przeciw cenzurze, za co został nawet skazany na pięć lat więzienia, choć kary nigdy nie odbył. Mówi się, że nie jeździł do domu pracy twórczej w Oborach. Jak twierdził: „nie jeździ, bo nie bywa w domu gospodarzy podczas ich nieobecności” (mieścił się on w pałacu należącym dawniej do Potulickich). Myślę, że nie bez znaczenia w kwestii powrotu pisarza do ojczyzny był fakt, że jego starsza córka Krystyna zginęła w powstaniu warszawskim.
Cztery etapy
Wańkowicz mówił, że przeżył w swoim życiu cztery epoki. O każdej z nich można by napisać dłuższy artykuł, on sam opisywał je w swoich reportażach. Pierwszy etap to młodość pod zaborem rosyjskim, wczesne osierocenie i wychowanie u babki na Kowieńszczyźnie, wczesne zaangażowanie w działalność polityczną, udział w strajkach szkolnych i tajnych organizacjach. Studia prawnicze na UJ, przerwane wybuchem I wojny światowej i rewolucją bolszewicką, w której traci cały rodzinny majątek, za walkę otrzymuje Krzyż Walecznych. Drugi etap to międzywojnie. Pracował dla nowej administracji państwowej (w MSW, jako szef wydziału prasowego), a po rezygnacji w 1926 r. założył własne wydawnictwo Rój, w którym drukował głównie swoje reportaże, do których materiały zbierał w licznych podróżach zagranicznych, ale też utwory Schulza, Gombrowicza, Andrzejewskiego, a także autorów zagranicznych.
Kolejny etap to następna wojna, podczas której musiał uciekać z kraju (m.in. dlatego, że hitlerowcy zdjęli z maszyny drukarskiej najnowsze wydanie Na tropach Smętka, a jego autora poszukiwali z wielką zajadłością, za niekorzystną literaturę o Niemczech). Uciekł do Rumunii, a potem na Bliski Wschód, gdzie dołączył do Armii Andersa, z którą przeszedł szlak wojenny, a udział w bitwie pod Monte Cassino pozwolił mu na stworzenie wybitnego opisu tej bitwy w formie reportażu, mieszczącego się w trzech tomach.
Czwartą epokę opisałem już wcześniej. Ten schyłkowy okres życia pisarza to także znane książki autobiograficzne jak Ziele na kraterze czy Karafka La Fontaine’a.
Okno na świat
Na koniec jeszcze jedna ciekawostka o życiu Wańkowicza. Postawił on w okresie międzywojennym pierwsze sto słupów ogłoszeniowych w Warszawie. Pracował także w reklamie – wszyscy wiedzą, że był twórcą słynnego hasła „Cukier krzepi!”.
Jego reportaże były dla Polaków oknem na świat, namiastką innych kultur i sposobów życia. Przy czym utrzymane w tonie gawędy, niczym szlacheckiej powieści mówionej, sprawiały i sprawiają do dzisiaj, jakby kierował je do nas ktoś bliski. Może czasami niektóre wyrażenia uznamy za staromodne czy wymagające wyjaśnienia, ale i tak można śmiało powiedzieć, że ta literatura krzepi.