Logo Przewdonik Katolicki

Nieoczekiwana zmiana miejsc

Jacek Borkowicz
Shirley Chisholm była pierwszą Afroamerykanką w Kongresie USA. Została wybrana w 1969 r. z ramienia Partii Demokratycznej i zasiadała w Izbie Reprezentatów przez 7 kadencji | fot. Getty Images

Ongiś demokraci (dzisiaj „otwarci”) bronili niewolnictwa, przeciwko któremu opowiadali się republikanie (dzisiaj „ksenofobiczni”). Amerykański duopol władzy i opozycji stworzył jednak system polityczny, który działa już dwa stulecia.

Polak śledzący emocje wyborcze w USA wyłącznie przez popularne media może mieć dysonans poznawczy, gdy sięgnie po Przeminęło z wiatrem. W książce Margaret Mitchell konfederaci, południowcy broniący niewolnictwa, zaś po klęsce w 1865 r. zakładający tajne bractwa typu Rycerzy Białej Kamelii, to niemalże jak jeden mąż członkowie lub zwolennicy Partii Demokratycznej. Z kolei republikanie walczą tam o równouprawnienie czarnoskórych. Czyli układ emocji kompletnie przeciwstawny temu, jaki mamy obecnie, z wizerunkiem demokratów szermujących hasłem Black Lives Matter i republikanów, sprzeciwiających się napływowi imigrantów. Dalej: nie tylko antymurzyński, lecz również antyżydowski Ku Klux Klan założyli demokraci, tymczasem od kilku już dekad żydowscy obywatele Stanów gremialnie głosują na ich następców. O co tutaj chodzi, kiedy i dlaczego nastąpił tak radykalny zwrot?

Republikańska Północ kontra demokratyczne Południe
Partia republikanów powstała w 1854 r. pod nazwą Partii Przeciw Szerzeniu Niewolnictwa. Stworzyli ją politycy, także dotychczasowi członkowie nieco starszej Partii Demokratycznej, którym stanowczo nie podobał się system regulacji praw ludzi o ciemnym kolorze skóry. Otóż kwestię legalizacji niewolnictwa pozostawiono w gestii poszczególnych stanów. W niektórych zatem – głównie na południu – niewolnictwo było zgodne z prawem, w innych zaś nie. W praktyce (pamiętajmy, że mieszkańcy USA byli i pozostają społecznością bardzo mobilną) powodowało to mnóstwo konstytucyjnych komplikacji, konieczności stosowania kruczków prawnych w sądach, ogółem zaś – panowanie bałaganu i hipokryzji. Rozwiązanie nastręczało się jedno: ujednolicenie prawa o niewolnictwie. Oczywiście zaraz zarysowały się dwie przeciwstawne tendencje: jedni uważali, że niewolnictwo powinno się całkowicie znieść, inni przeciwnie, gardłowali za wprowadzeniem go na całym terytorium państwa. W publicystycznym uproszczeniu można powiedzieć, że ci pierwsi rekrutowali się spośród republikanów, ci drudzy spośród demokratów.
Z podobną dozą uproszczenia powiedzmy krótko, że republikańska Północ wygrała w 1865 r. z demokratycznym Południem (wojna secesyjna). Zwycięstwo nie oznaczało jednak końca napięć. Abraham Lincoln, republikański prezydent i wielki zwolennik zniesienia niewolnictwa, zginął w tym samym roku z ręki zamachowca.
Demokratyczne Południe długo nie chciało się pogodzić z porządkiem, w którym czarnoskórzy nie tylko przestali być niewolnikami, lecz jeszcze nadano im prawa obywatelskie, włącznie z prawem wybierania najwyższych przedstawicieli państwa. Murzynów więc zastraszano, próbując ich zniechęcić do korzystania z nadanych im możliwości. Na tym tle powstał słynny Ku Klux Klan, organizacja rasistowska o tajnym, względnie półtajnym charakterze, w skrócie KKK. Pierwszy KKK rozwiązano jeszcze w XIX w., kolejny, powstały po I wojnie światowej, zdelegalizowano w połowie stulecia następnego. Przetrwał jednak na Południu do dzisiaj, choć bez możliwości legalnego działania przybiera różne nazwy.
Przeniknięta niechęcią do obcych ideologia KKK zwracała się nie tylko przeciw czarnoskórym i Żydom, ale także przeciw amerykańskim katolikom, uważanym za agenturę papieża oraz jezuitów.

Twardy ekspansjonizm
Upraszczając dalej, powiedzmy: przez pierwsze 140 lat istnienia Partii Demokratycznej (założona w 1828 r.) zarówno jej elektorat, jak i politycy grupowali się spośród zwolenników federalizmu, to znaczy silnej, autonomicznej władzy poszczególnych stanów względem Waszyngtonu. Republikanie popierali natomiast model centralistyczny, w którym stolica USA miała pierwszy głos w politycznych decyzjach. Ale jednocześnie demokraci jednoznacznie orędowali za ekspansją terytorialną USA w kierunku zachodnim, ku Pacyfikowi. To dzięki nim w 1845 r. Stany wydatnie poszerzyły się o Terytorium Oregonu (stany północno-zachodnie), zaś w dwa lata później, w zwycięskiej wojnie z Meksykiem, zagarnęły północne rejony swojego sąsiada. Demokraci szermowali tu ukutym wówczas sloganem „objawionego przeznaczenia” (Manifest destiny), według którego to sam Bóg obiecał Amerykanom państwo rozciągające się od oceanu do oceanu. Bardziej radykalni zwolennicy tego hasła uważali, że powołaniem białych amerykańskich Anglosasów jest panowanie nad całym globem. Coś z tego pozostało w amerykańskiej mentalności do dziś.
Demokratyczni ekspansjoniści głosili także potrzebę wysiedlenia, jeśli nie wytrzebienia rodowitych mieszkańców zagarnianych terenów, Indian. I niestety ich model polityczny zwyciężył. Narody Czerokezów, Siuksów, Czejenów, Komanczów, Apaczów oraz wiele innych, krok po kroku ustępowały coraz dalej na zachód, by w końcu zostać zmuszonymi do zamknięcia w „rezerwatach” – co, z niewielkimi zmianami, trwa do dzisiaj.
Jak to możliwe, aby sprawili to zwolennicy terytorialnej autonomii? Mieszkańcowi Europy, gdzie ekspansja państw zawsze była promowana przez ich centralistyczne stolice, nie mieści się to w głowie. Ale w Ameryce wyglądało to inaczej, tam pionierami parcia na zachód, kosztem Indian, zawsze byli ludzie, którzy bardziej oglądali się na własny stan niż na odległy Waszyngton. Tam podbój prawie zawsze wyprzedzał działania państwa – ot, cała różnica.

Egzaltowany cyklop i długie trwanie
Rasizm – twardy bądź umiarkowany – długo jeszcze był wyróżnikiem postaw zwolenników Partii Demokratycznej. Jawnymi zwolennikami dyskryminacji czarnoskórych bywali także demokratyczni prezydenci, nawet tak znani w historii jak Woodrow Wilson (skądinąd zasłużony dla odrodzenia Polski w 1918 r.) czy Franklin Delano Roosevelt. Dość powiedzieć, że do połowy lat 30. XX wieku czarnoskórzy kongresmeni wybierani byli wyłącznie z puli republikanów, pierwszy murzyński deputowany do Kongresu z ramienia Partii Demokratycznej zasiadł tam dopiero w 1935 r. Ale jeszcze w 1964 r., po burzliwych zmaganiach, przeszło prawo zabraniające dyskryminacji z powodów rasowych – zamykając tym samym pewną epokę w dziejach USA. Przeszło głosami republikanów, podczas gdy demokraci bronili jak lwy starego porządku.
Gdy w 2010 r. umarł demokrata Robert Carlyle Byrd, w historii Ameryki najdłuższy stażem senator (ponad 50 lat), nad jego trumną, ustawioną na katafalku Lincolna w podziemiach Kapitolu, oddali mu cześć byli i aktualni przywódcy kraju, jego partyjni koledzy. I tylko złośliwcy przypominali, że za młodu ten polityk był bossem lokalnego oddziału KKK, w zakonnej randze o nazwie „egzaltowany cyklop”.
Skąd ta cała zmiana? Otóż dwie największe, rywalizujące ze sobą partie USA trwają we wzajemnym zwarciu już od prawie dwustu lat, a tymczasem zmieniają się pokolenia, ich światopoglądy, ich wrażliwość na sprawy społeczne… Począwszy od końca XIX w. demokraci stawali się coraz większymi zwolennikami interwencji państwa w socjalne porządki, podczas gdy republikanie po staremu woleli wierzyć w „tradycyjnie amerykańskie wartości”, na liście których indywidualna przedsiębiorczość, połączona z ryzykiem, zajmuje poczesne miejsce. Po II wojnie światowej u demokratów doszło nadto do skłonu w stronę socjalistycznie zabarwionego liberalizmu, reszty zaś dopełniła rewolucja obyczajowa lat 60. i 70. Dziś zwolennicy Partii Demokratycznej reklamują się wręcz jako obrońcy wszelkich mniejszości, właśnie przed republikanami, których malują jako zacofańców i ksenofobów. A amerykańskie Południe? Dziś to raczej ono będzie głosować na republikanina Donalda Trumpa, wbrew bardziej demokratycznej Północy.
Można się zżymać na „bezideowość” tego systemu, trzeba jednak przyznać, że rotacyjny system władza–opozycja, który bez zmian trwa już od pierwszej połowy XIX w., zapewnił Stanom Zjednoczonym okres długiego trwania bez jakichkolwiek większych wstrząsów politycznych. Przynajmniej aż do ostatniego ataku na Kapitol…

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki