World Central Kitchen jest międzynarodową organizacją pozarządowa, założoną w 2010 roku w USA przez José Andrésa, hiszpańsko-amerykańskiego szefa kuchni i właściciela nagradzanych restauracji. Działalność humanitarną Andrés rozpoczął w 2010 roku po trzęsieniu ziemi na Haiti, dokąd pojechał, żeby gotować dla i razem z ludźmi wysiedlonymi, w obozie dla uchodźców. Tam zrozumiał, jak ważne jest nie tylko danie ludziom pożywienia, ale również słuchanie ich, uczenie się ich smaków, gotowanie razem z nimi i przywracanie im w ten sposób godności.
Na stronie World Central Kitchen przeczytać można o towarzyszącej tej organizacji idei: że posiłek nie jest tylko życiową koniecznością, ale ma być również przypomnieniem, że człowiek nie jest sam, że ktoś o nim myśli i komuś na nim zależy. W ten sposób razem z posiłkiem World Central Kitchen dają milionom ludzi na świecie nadzieję.
Od 2010 roku organizacja, którą założył razem z żoną, pomagała w kilkunastu krajach świata. Była na Dominikanie, w Nikaragui, Zambii, Peru, ale i w Polsce na granicy z Ukrainą na początku wojny, a ostatnio także w Strefie Gazy.
Celowo?
Jak każda międzynarodowa organizacja humanitarna, World Central Kitchen mogła wjechać na teren Strefy Gazy za zgodą miejscowych władz (zarówno palestyńskich, jak i okupacyjnych izraelskich). Musiała mieć również pozwolenie na swoją działalność. Jak mówi José Andrés, na przejazd kolumny, która 2 kwietnia dostarczyła do magazynów przewiezioną z granicy żywność, również otrzymali zgodę wojska. Zgłoszony był transport, czas i trasa przejazdu, liczba pojazdów i pracowników. Wszystkie samochody były odpowiednio oznakowane, zarówno z boków, jak i na dachach. Pracownicy ubrani byli w kamizelki z logotypem World Central Kitchen. Teren przejazdu nie był objęty bezpośrednimi działaniami wojennymi. Trzy samochody, z czego dwa były opancerzone, jechały w dość dużej odległości (kilkuset metrów i niemal półtora kilometra od siebie). Precyzyjne pociski sterowane dronem spadły najpierw na jeden samochód w konwoju. Pasażerowie próbowali się z niego ewakuować, przesiadając do drugiego. Wówczas ten drugi również został ostrzelany z drona. Zespół powiadomił o ataku. Tłumaczył, kim są. Mówili, że wojsko wie o ich przejeździe. Następnie próbowali, kto jeszcze mógł, ewakuować się do ostatniego samochodu. I kiedy tam byli, również na niego spadł pocisk. Zginęli wszyscy, siedem osób z międzynarodowej organizacji humanitarnej.
Katastrofa
Wśród tych, którzy próbowali bronić tezy o przypadkowej śmierci pracowników humanitarnych, pojawiały się pytania: po co Izraelowi byłaby śmierć takich ludzi? Czy nie zaszkodzili sobie w ten sposób wizerunkowo? Bez sensu wydaje się takie działanie, które w oczywisty sposób ściągnie uwagę i gniew całego świata.
Trzeba jednak znać sytuację w Strefie Gazy i metody, jakimi posługuje się wojsko izraelskie w walce z Hamasem, żeby zrozumieć, że w śmierci pracowników humanitarnych kryje się niestety metoda.
Największym zakładnikiem wojny między Izraelem a Hamasem jest w tej chwili palestyńska ludność cywilna: ludzie, którzy nie wspierają palestyńskiego terroryzmu ani nie są w stanie go powstrzymać, ale przez Izrael postrzegani są jako wrogowie, zajmujący izraelskie ziemie. To ich najbardziej dotyka tocząca się wojna. Już w dwa dni po ataku Hamasu, 9 października, Izrael ogłosił całkowitą blokadę na żywność i wodę dostarczaną do Strefy Gazy. Jedyną szansą na przetrwanie tamtejszych ludzi stała się pomoc międzynarodowa.
Po początku ataków do marca tego roku w Strefie Gazy poniosło śmierć około trzynastu tysięcy dzieci. Umarły z powodu walk, ale też głodu, braku wody i opieki medycznej. Jedna czwarta wszystkich dzieci cierpi na niedożywienie. W ciągu miesiąca dwie trzecie rodzin nie jadło przynajmniej przez dziesięć dni i nocy. Według Zintegrowanej Klasyfikacja Fazy Bezpieczeństwa Żywnościowego lada chwila Strefie Gazy grozi wejście w stan głodu. Dodatkowo ludzie żyją w fatalnych warunkach sanitarnych. Z jednej toalety korzysta średnio siedemset osób. Jedyną dostępną wodą jest zanieczyszczona lub zasolona.
Stoją na granicy
Tymczasem jedyna nadzieja na przetrwanie – docierająca z całego świata pomoc humanitarna – jest zatrzymywana na granicy z Egiptem. Stoją tam tysiące ton transportów, których Izrael nie pozwala wwieźć do Strefy Gazy pod pretekstem, że dary te mogą służyć rozwojowi terroryzmu. Nie wolno przewieźć wózków inwalidzkich, zabawek w drewnianych opakowaniach czy śpiworów (bo mają zamki błyskawiczne, a jeśli są zielone, to mogą być użyte przez wojsko). Nie wolno przywieźć również butli z tlenem, insuliny, tabletek do uzdatniania wody, leków na raka czy środków znieczulających. Lekarze pracujący w Strefie Gazy opowiadają w CNN o amputacjach, jakich musieli dokonywać na przytomnych dzieciach, na dodatek kuchennym nożem, zamiast środków odkażających używając płynu do mycia naczyń wymieszanego z octem. Jedyne, co mają do zaoferowania dzieciom, umierającym z poparzeniami czterdziestu procent ciała, to porcja aspiryny. Tysiące ton żywności gnije i psuje się w kontenerach. Skomplikowana biurokracja i zmieniające się co chwilę przepisy, uzależnione od arbitralnych decyzji urzędnika, czynią dostarczanie leków i żywności niemal niemożliwym.
Głód jako broń
Efektem zamachu na konwój World Central Kitchen jest zatem nie tylko śmierć konkretnych osób, w tym Polaka. Efektem jest przede wszystkim łatwe do przewidzenia i wręcz oczywiste zawieszenie działalności World Central Kitchen w Strefie Gazy oraz zawieszenie wszystkich działań agend pomocowych ONZ – przynajmniej do momentu przeprowadzenia nowej analizy bezpieczeństwa. To oznacza pozbycie się ze Strefy Gazy obcokrajowców, ratujących życie znienawidzonym palestyńskim cywilom. Jeśli World Central Kitchen dziennie wydawała około trzystu tysięcy posiłków (często jedynych posiłków, które cywile w Strefie Gazy mogli zjeść), to oznacza, że ludzie zaczną lada dzień umierać z głodu. Ci, którzy strzelali do konwoju humanitarnego, musieli być tego świadomi. Trudno publicystycznie kreować jednoznaczne wyroki, ale też trudno nie dostrzegać tu celowego działania na rzecz zagłodzenia cywilnej ludności palestyńskiej w Strefie Gazy.
Gdyby przyjąć optymistyczną wersję, że rzeczywiście to, co się zdarzyło, było wypadkiem – w ciągu kilku czy kilkunastu godzin z izraelskiej strony padłoby nie tylko słowo „przepraszam”, ale ównież zapewnienie organizacji humanitarnych o ich bezpieczeństwie i prośba o to, żeby nie wycofywały się one ze swoich misji. Żadne takie zapewnienie, a tym bardziej prośba, nie padły.
Pomidorówka w słoiku
Można tu zapytać, czy organizacje humanitarne powinny wstrzymywać swoje działania w takiej sytuacji. Czy nie powinny rozważać kontynuowania działania mimo rosnącego zagrożenia dla pracowników? Każda z tych organizacji odpowiada za bezpieczeństwo swoich pracowników i wolontariuszy. Każda również na wszelkie sposoby stara się nie przekraczać granic ryzyka. Pracownicy sektora humanitarnego nie są żołnierzami idącymi na front, pozostają cywilami, którzy poruszać się mają w strefie możliwie bezpiecznej. Jeśli pomoc humanitarna ma być skuteczna, musi być udzielana przez ludzi żywych: nikogo więcej nie nakarmią i nie wyleczą zdjęcia z szarfami na ich trumnach.
Pomoc humanitarna nie jest działaniem romantycznym ani spontanicznym. Kryje się za nią zorganizowana i skomplikowana struktura klastrów, podziałów kompetencji, zakresów współpracy. Wolontariusz na misjach w krajach objętych wojnami w niczym nie przypomina człowieka z pospolitego ruszenia, gotującego litrowy słoik zupy pomidorowej i jadącego z nim przez całą Polskę na polsko-ukraińską granicę. Rozumie, że żeby jego praca była skuteczna, musi być dobrze zaplanowana i koordynowana, musi mieć precyzyjnie wyliczone poniesione koszty dla uzyskania jak największej wartości pomocy. W pomocy humanitarnej XXI wieku nie obowiązuje zasada „wszystkie ręce na pokład” i „lepszy ktokolwiek niż nikt”. „Ktokolwiek” wprowadza tylko chaos i ryzykuje życiem własnym i innych. Ludzie muszą być przygotowani.
Przygotowanie wolontariusza trwa kilka lub kilkanaście miesięcy, łączy się z badaniami medycznymi i psychologicznymi, ze szkoleniami merytorycznymi i logistycznymi, teoretycznymi i praktycznymi, również dotyczącymi kultury danego kraju. Nie wysyła się na takie misje ludzi skłonnych do ryzyka i nierespektujących przyjętych wcześniej zasad. Pracownik, nawet jeśli sam dba o przestrzeganie wskazań bezpieczeństwa, dodatkowo chroniony jest przez własną organizację, która nieustannie śledzi i analizuje poziom i procedury bezpieczeństwa. To właśnie potrzeba bezpieczeństwa i zachowania trwałości organizacji humanitarnych sprawia, że kiedy ryzyko staje się zbyt duże i kiedy pracownicy wystawieni są na pewną niemal śmierć – organizacje te zmuszone są wycofywać się z terenów zbyt niebezpiecznych.
Zbrodnia i prawo
O kilku tylko rzeczach trzeba pamiętać. Być może przyjdzie czas, kiedy świat do nich wróci i głośno je przypomni. II wojna światowa sprawiła, że państwa usiadły ze sobą do jednego stołu, żeby umówić się na zasady pokojowego współżycia i na zasady toczenia wojen w taki sposób, by dramat II wojny światowej w takim wymiarze nigdy się nie powtórzył.
Owoców owych powojennych spotkań jest wiele. Jest nim konwencja genewska, ale też protokoły dodatkowe, jakie podpisano w 1977 roku. Czytamy w nich, że zakazuje się „stosowania głodu jako metody prowadzenia działań zbrojnych. Zakaz ten jest naruszany w przypadku wystąpienia wszelkiego cierpienia wywołanego brakiem dostępu do żywności, w tym przesyłek z pomocą”.
Również Statut Międzynarodowego Trybunału Karnego przewiduje, że „zamierzone głodzenie osób cywilnych jako metoda prowadzenia działań wojennych poprzez pozbawianie tych osób środków niezbędnych do życia, w tym umyślne utrudnianie dostępu do przesyłek pomocy przewidzianych w konwencjach genewskich jest zbrodnią wojenną w międzynarodowym konflikcie zbrojnym”. Jeśli ów głód jest stosowany rozlegle, stale lub systematycznie i świadomie przeciwko ludności cywilnej, zgodnie ze statutem Międzynarodowego Trybunału Karnego może być uznany za zbrodnię przeciwko ludzkości lub za zbrodnię ludobójstwa.
Według Statutu Rzymskiego zaś, ustanawiającego Międzynarodowy Trybunał Karny, zbrodnią wojenną jest również „zamierzone kierowanie ataków na personel, instalacje, materiały, oddziały lub pojazdy związane z pomocą humanitarną lub misjami pokojowymi działającymi w oparciu o Kartę Narodów Zjednoczonych tak długo, jak są one uprawnione do ochrony przysługującej osobom cywilnym i obiektom cywilnym na podstawie międzynarodowego prawa konfliktów zbrojnych”.
Śledztwa w tej sprawie prawdopodobnie będą się toczyły. Być może zapadną w nich jakieś wyroki. O tym, czy ktoś poniesie konsekwencje, zdecyduje raczej polityka niż prawo. Dziś moralnym obowiązkiem świata jest nie tyle stawać po stronie jednej czy drugiej walczącej strony, ile upominać się o to, by owa walka nie toczyła się kosztem zagłodzenia na śmierć cywilów. Tej historii i tego milczenia nie wolno nam powtórzyć.