Wydarzenia ostatnich tygodni wskazują na postępującą izolację polityczną Izraela na arenie międzynarodowej. 7 czerwca Antonio Guterres, sekretarz generalny Organizacji Narodów Zjednoczonych, zapowiedział umieszczenie tego państwa na „liście hańby”. Powód? Palestyńskie dzieci, zabite lub poranione podczas oblężenia Gazy. Razem z Izraelem na tej liście państw i organizacji łamiących prawa dzieci znalazł się też Hamas.
28 maja Norwegia, Irlandia oraz Hiszpania uznały państwo palestyńskie. Najmocniejszym akcentem odznaczył się jednak dzień 20 maja, kiedy to prokurator Międzynarodowego Trybunału Karnego (MTK) w Hadze wydał nakaz aresztowania, obok trzech przywódców Hamasu, dwóch czołowych polityków izraelskich. Premier Binjamin Netanjahu i minister obrony Joaw Galant zostali oskarżeni jako odpowiedzialni za zbrodnie wojenne i zbrodnie przeciwko ludzkości, popełnione przez armię Izraela począwszy od października ubiegłego roku, to znaczy od początku wojny wokół Strefy Gazy.
MTK jest dzisiaj jedną z najpoważniejszych instytucji międzynarodowych, uznawaną przez 124 państwa świata, w tym Polskę. Powołano go w 2002 r. na mocy tzw. Statutu Rzymskiego, którego postanowienia wypływają z kolei z ducha Karty Narodów Zjednoczonych, podpisanej w San Francisco w 1945 r. w obliczu pokonania osi państw popierających hitleryzm. Orzeczenie z 20 maja jest więc wydarzeniem bez precedensu w powojennej historii. Oto państwo powstałe jako dom oraz miejsce schronienia Żydów zagrożonych ludobójstwem, samo stało się obiektem oskarżenia o praktyki wyniszczania innego narodu.
Trzy punkty rzeczowej krytyki
Według ostatnich dostępnych danych, które agendy ONZ otrzymują od lekarzy działających w oblężonej Strefie Gazy (Rafah), od października 2023 r. armia izraelska zabiła tam 34 844 osoby. Części zwłok, rozszarpanych wybuchami lub zmiażdżonych w ruinach domów, nie da się zidentyfikować. Spośród zidentyfikowanych doliczono się 7 797 dzieci, 4 959 kobiet oraz 1 924 osób starszych. Nawet jeśli podamy w wątpliwość liczbę ogólną (kontrolujący szpitale Hamas może zawyżać straty), imienna lista zabitych nie powinna być kwestionowana. A na niej niewątpliwi cywile – z wyłączeniem mężczyzn zdolnych do walki – stanowią 60 proc. strat osobowych.
Oto ponury bilans działania wojska, które zarówno izraelski premier, jak i jego minister obrony nazywają nieodmiennie „najbardziej moralną armią świata”. Pomińmy tę butną i cyniczną frazeologię, podając argument na obronę strony izraelskiej. Wiadomo przecież, że Hamas broni się na gęsto zaludnionym terenie, używając ludności cywilnej faktycznie w charakterze żywych tarcz. Nie sposób więc pokonać wroga, posługującego się niehumanitarnymi, terrorystycznymi metodami, bez strat wśród dzieci, kobiet i starców. Jednak w świetle faktów ten argument nie wytrzymuje krytyki.
Po pierwsze, z momentem ataku Hamasu Izrael porzucił praktykę ostrzegania przed bombardowaniem. Polegała ona na spuszczaniu na dach domu, w którym, jak podejrzewano, stacjonowali bojownicy, małych pocisków lub flar sygnalizujących cywilnym mieszkańcom: za kwadrans spadnie tutaj bomba. Teraz bomby spadają na domy od razu, grzebiąc pod gruzami, razem z prawdziwymi lub wymyślonymi terrorystami z Hamasu, Bogu ducha winnych ludzi.
Po drugie, izraelska armia nie ma w swoich odwodach służb medycznych nastawionych na pomoc rannym cywilom. A to przecież jest standardem w wojskach państw cywilizowanych, by wspomnieć chociażby armię USA walczącą z partyzantką miejską w Iraku. Rannymi, także ciężko rannymi cywilami, zajmują się wyłącznie lekarze palestyńscy lub zagraniczni wolontariusze.
Po trzecie, strona izraelska z premedytacją walczy z organizacjami dostarczającymi oblężonym żywność. Okoliczności ostrzału konwoju humanitarnego, w którym zginął m.in. polski wolontariusz, nie pozostawiają chyba co do tego wątpliwości. Stawka na wygłodzenie dwóch milionów Palestyńczyków, koczujących w Rafah, tak, by zdesperowani przebili się przez egipską granicę, jest oczywiście działaniem niepozbawionym logiki. Ale jest też działaniem zbrodniczym.
Niepodległa Palestyna coraz bliżej
Pełne uznanie państwa palestyńskiego przez Norwegię, Irlandię i Hiszpanię to ważne ogniwo procesu międzynarodowej legalizacji Palestyny. Polska uczyniła to już w 1988 r., Parlament Europejski, warunkowo, w 2014 r. Warunkowo to znaczy po uregulowaniu kwestii Jerozolimy.
Istotnym elementem aktu wymienionych trzech państw jest stwierdzenie, że niepodległa Palestyna uznawana jest w granicach sprzed 4 czerwca 1967 r. To data ataku państw arabskich na Izrael, w wyniku którego strona atakująca przegrała, zaś napadnięty zaanektował terytoria palestyńskie aż po Jordan. Mówiąc „terytoria palestyńskie”, mamy na myśli Zachodni Brzeg Jordanu oraz Strefę Gazy, które do 1967 r. pozostawały częścią Jordanii, ale co do których ten kraj nie zgłasza jakichś szczególnych pretensji, zważywszy liczną obecność palestyńskich uchodźców wokół Ammanu, którzy w wolnej Palestynie mogliby wrócić do domu.
Dzisiaj, nawet w teorii, literalny powrót do tej granicy nie byłby możliwy, gdyż na wielu odcinkach, począwszy od Jerozolimy, zbudowano tam izraelskie osiedla. Jednak linia ta, w ewentualnych rokowaniach, mogłaby być podstawą względnie sprawiedliwego rozgraniczenia pomiędzy państwem Izraela a państwem Palestyny. Względnie sprawiedliwego, gdyż o całkowitej sprawiedliwości nie może już tutaj być mowy. Zbyt dużo nieodwracalnych krzywd się dokonało.
Niestety trudno będzie przekonać do tego rozwiązania żydowskich obywateli Izraela. Jeszcze w pierwszych latach XXI w. większość spośród nich akceptowała rozwiązanie dwupaństwowe – obecnie odsetek takich osób spadł do 19 proc. Za bezpośrednią przyczynę można tu uznać budzący grozę atak Hamasu 7 października, ale sam proces ma głębsze korzenie. Izrael, niezależnie od wydarzeń wokół Gazy, radykalizuje się pod względem narodowym i religijnym. Poza tym – ciekawe, że równolegle do procesu radykalizacji – coraz więcej tam Żydów przybyłych z Rosji. Ludzie ci często uważają, że palestyńscy Arabowie powinni się wynieść za Jordan. Wszyscy. Zaś Izrael winien otwarcie rozszerzyć swoje „święte” granice, nie zważając na opinię międzynarodową. Dziwne podobieństwo z poglądami rosyjskich putinowców na kwestię ukraińską, nieprawdaż?
Pojednawczość w parze z cywilną odwagą
Prokurator MTK Karim Khan urodził się w Edynburgu jako syn przybysza z Pakistanu. Ten poważny, renomowany prawnik nie wspomina w życiorysach o swojej religii, gdyż jest to, wiadomo, sprawa prywatna. Jednak śledząc uważnie jego biografię, można się dopatrzyć, iż jest wyznawcą ruchu ahmadijja. Jej założyciel, Mirza Ghulam Ahmad z pakistańskiej obecnie części Pendżabu, uznał się za inkarnację Jezusa oraz Kryszny. Nic więc dziwnego, że w 1974 r. władze świeckiego, lecz zamieszkanego w olbrzymiej większości przez ortodoksyjnych muzułmanów Pakistanu uznały ruch za heretycki i zakazały jego działalności.
Zanim tak jednak się stało, wyznawcy ahmadijji, wywodzący się ze społecznych elit, odgrywali w tym kraju dużą rolę. I nie tylko w Pakistanie. Wystarczy chociażby wspomnieć postać ministra spraw zagranicznych Zafrullaha Khana, który w latach 1970–1973 pełnił funkcję przewodniczącego Międzynarodowego Trybunału Sprawiedliwości, instytucji pokrewnej MTK.
Obecnie najważniejszym skupiskiem tej 10-milionowej społeczności jest Londyn. Ahmadijja dysponuje w tym mieście największym meczetem. Londyńscy wyznawcy to nadal przedstawiciele elity, tym razem brytyjskiej: prawnicy, ludzie finansjery, naukowcy (włącznie z noblistą). Powaga połączona z cywilną odwagą, pojednawczość oraz niechęć do wszelkiego radykalizmu – te cechy konstytuują portret przeciętnego ahmadijczyka.
W tym duchu działa też Karim Khan oraz jego zespół prawników. Gdy 17 marca ubiegłego roku prokurator MTK wysłał list gończy za Władimirem Putinem, w trzy dni później kremlowski reżim uczynił to samo wobec niego – skądinąd bez żadnych prawnych uzasadnień. Również obecne orzeczenie Karim Khana nie przysporzyło mu przyjaciół, tym razem w USA. Największy sojusznik Izraela próbował wywrzeć presję na prokuratora, by ten złagodził swoje stanowisko. – Gdybym to zrobił, prawo już nigdy więcej nie byłoby prawem – odpowiedział Karim Khan i własne zdanie podtrzymał.
14 czerwca odbędzie się w Nowym Jorku posiedzenie Rady Bezpieczeństwa ONZ. Czytający niniejszy tekst będą już znali dalszy ciąg tych ciekawych i bezprecedensowych wydarzeń.