Logo Przewdonik Katolicki

Skoro mamy umierać, to lepiej we własnym domu

Jacek Borkowicz
Mieszkańcy próbują ratować kurczaki z gruzów budynków mieszkalnych po izraelskich nalotach w dzielnicy al-Zahra w Strefie Gazy, 19.10.2023 r. | fot. Mustafa Hassona/Anadolu/East News

Tragedia Gazy dokonuje się na naszych oczach, lecz nikt nie potrafi zaproponować jej dobrego, bo skutecznego rozwiązania. Tymczasem ofiarami, jak zwykle, padają tutaj niewinni – ludność cywilna.

Po uderzeniu na Izrael, jakie nastąpiło 7 października, armia tego państwa przystąpiła do kontrofensywy, ostrzeliwując pociskami dalekiego zasięgu miejsca, z których Hamas prowadzi rakietowe ataki. Miasto Gaza, w sensie administracyjnym, ma pół miliona mieszkańców, ale gęsta zabudowa rozlewa się tam na całą tzw. Strefę, czyniąc z niej metropolię mającą około 2,5 mln mieszkańców. Praktycznie więc Gaza jest aglomeracją większą od Warszawy, egzystując na mniejszej od niej powierzchni. Ciasnota panuje olbrzymia, dlatego ostrzeliwując jakikolwiek cel militarny, nie sposób nie niszczyć przy tym sąsiednich obiektów cywilnych. Razem z ich mieszkańcami.
To podstawowy wyznacznik dramatu rzeszy palestyńskich mieszkańców Gazy. Strefa, jako obszar dominacji Hamasu – organizacji uznanej przez świat za terrorystyczną – od lat jest izolowana zarówno od strony lądu (Izrael oraz Egipt), jak też od morza. Powoduje to drastyczne utrudnienia w zaopatrzeniu, brakuje tutaj wszystkiego, od wody pitnej począwszy. Paradoksalnie wystrzeliwane przez Hamas pociski są tu jednak szmuglowane i nikt nie potrafi wyjaśnić, jakim sposobem. Mimo niedostatków życie toczyło się tutaj względnie normalnie, działały szkoły, szpitale i domy pomocy społecznej, a dbał o to tenże sam Hamas. Ten kruchy układ zawalił się w momencie ataku na pograniczne izraelskie osiedla.

Spodziewane akty tragedii
Wojna się toczy, a informacje z frontu są zdawkowe lub zafałszowane, zatem w obecnej chwili można tylko naszkicować zarys sytuacji. Po wstępnym ostrzale miasta, który pochłonął setki, jeśli nie tysiące cywilnych obywateli, oblegająca Gazę armia izraelska wystosowała ultimatum: niech mieszkańcy wyniosą się na jedyny niezabudowany jeszcze skrawek Strefy, na południe od miasta, zanim wojsko przeprowadzi zmasowany atak na pozycje Hamasu oraz Islamskiego Dżihadu – organizacji z Hamasem rywalizującej i jeszcze bardziej odeń radykalnej. Obie struktury, znane z używania „własnych” cywilów w charakterze żywych tarcz, sprzeciwiły się, rzecz jasna, temu wezwaniu i rozkazały cywilom pozostać. Obawa o życie własne oraz najbliższych okazała się jednak silniejsza i setki tysięcy mieszkańców Gazy podążyło na południe, w pobliże granicy z Egiptem, który niestety nie wpuszcza uchodźców. Tam dokonał się kolejny, spodziewany zresztą akt tragedii: tłum uciekinierów ostrzelano, są dziesiątki zabitych. Nie wiadomo nawet, kto tego dokonał: Żydzi czy Palestyńczycy. W każdym razie zszokowany tłum zaczął wracać. „Skoro już mamy umierać, to lepiej we własnym domu” – tłumaczą ludzie dziennikarzom.
Na tym tle 17 października nastąpiła masakra szpitala Al-Ahli. To chyba największy szpital w mieście, prowadzi go chrześcijańska organizacja charytatywna (chrześcijanie są wśród miejscowych muzułmanów społecznością nieliczną, acz nadal znaczącą). Na skutek uderzenia rakiety zawalił się sufit sali operacyjnej, gdzie stłoczone były rzesze osób, które ucierpiały od wcześniejszego ostrzału. Zginęło od 500 do 800 ludzi, dokładnej listy ofiar nie ma, wiadomo tylko, że w całym obiekcie schronienia i opieki szukało około 4 tys. osób. Obie strony oskarżają się o tę zbrodnię i niemożliwe jest wskazać z całą pewnością, kto to uczynił. Być może na szpital spadła wadliwie skonstruowana rakieta Islamskiego Dżihadu (jej detonację w powietrzu widać na filmie), jednak z równym prawdopodobieństwem mógł to być izraelski pocisk samosterujący, usiłujący – z fatalnym skutkiem – dogonić spadający z nieba wrak.

Pierwsze arabskie miasto Palestyny
Gaza zawsze sprawiała kłopoty siłom zewnętrznym. W starożytności zamieszkiwali ją Filistyni – lud nadmorski, sąsiadujący i wojujący z Hebrajczykami. Podczas jednej z takich potyczek biblijny Samson wyrwał z zawiasów miejską bramę, tutaj też, oślepiony i upokorzony przez wrogów, zatrząsnął posadami świątyni Dagona, grzebiąc pod gruzami samego siebie wraz z jego filistyńskimi oprawcami.
Aleksander Macedoński, zirytowany długim oporem miasta podczas oblężenia, nakazał po jego zdobyciu wyciąć w pień całą ludność, następnie zaś zasiedlił Gazę przybyłymi z pustyni Beduinami. Z tego powodu można ją nazwać pierwszym arabskim miastem w Palestynie, której pierwotna ludność, pochodząca od Kananejczyków, dopiero w średniowieczu przyjęła wiarę Mahometa oraz język arabski. Tymczasem ten ostatni, na równi z greką, był od starożytności językiem tutejszej ulicy. Miejscowy port Majuma (miasto zanikło, jego teren wchłonęła Gaza) stanowił bazę handlu korzeniami, którym zajmowali się kupcy przybywający prosto z Mekki. Dlatego też islam zapuścił tu korzenie wyjątkowo wcześnie, jeszcze przed podbojem Palestyny przez Arabów w 637 r.
Do podboju Gaza, mimo odgórnie panującego chrześcijaństwa, uparcie trzymała się kultu starych, filistyńskich i syryjskich bóstw – w odróżnieniu od sąsiedniej, chrześcijańskiej Majumy. Przez pewien czas nawet miejscowi biskupi nosili tytuł „pasterzy kościołów naokoło miasta”, bo w mieście długo nie było żadnego.

Bantustan
Dokonajmy teraz skoku w czasie o półtora tysiąca lat. Gdy w 1948 r. państwo Izrael powstawało w ogniu wojny z palestyńskimi Arabami, z Gazy wypędzono miejscowych Żydów. Miasto stało się czysto arabskie, ze znaczącą przewagą muzułmanów. Przydzielono je Egiptowi, którego władza trwała do 1967 r., kiedy to w kolejnej wojnie Izrael zaanektował Gazę, włącznie z jordańskim Zachodnim Brzegiem Jordanu. Miasto było zbyt duże, aby je wysiedlić, pozostało więc „na stanie” izraelskiego posiadania, ale przy osobliwym statusie. Było jakby bantustanem, który to termin, rodem z czasów apartheidu w RPA, świetnie pasuje do definicji palestyńskiej rzeczywistości. Izraelskie siły porządkowe (w praktyce wojsko) teoretycznie je kontrolowały, ale w wewnętrzne sprawy miasta wtrącały się tylko o tyle, o ile stanowiły one potencjalne zagrożenie dla Izraela. W praktyce wyglądało to tak, że jeśli jakiś dżihadystyczny radykał ostrzelał któreś z żydowskich osiedli (tam wszystkie dystanse są bliskie), izraelskie spychacze burzyły podejrzany dom, a jego mieszkańcy, często 50-osobowe rodziny, zsyłani byli do namiotów na pustynię. Potem nastąpił postęp: spychacze zastąpiły rakiety, przed ich odpaleniem Izraelczycy miłosiernie spuszczali na dach budynku granat hukowy, aby mieszkańcy zdążyli się ewakuować.
W takich warunkach trudno o demokrację i samorządność. Władzę zdobywały tu kolejne, coraz bardziej radykalne ugrupowania, eliminując konkurentów – oraz przy okazji wszystkich inaczej myślących – metodami typowo mafijnymi. Zwykli mieszkańcy Gazy nauczyli się z tym żyć, bo musieli. Ale świat myśli, że gremialnie popierają terrorystów.

Radykalizm nie prowadzi do pokoju
W 1993 r. błysnęło światełko w tunelu: w norweskim Oslo porozumiały się delegacje Izraela oraz reprezentującej Palestyńczyków Al-Fatah. Uzgodniono, że w Strefie Gazy oraz na Zachodnim Brzegu powstanie palestyńska autonomia, która przy dobrym obrocie spraw przekształci się kiedyś w niepodległe państwo.
Realizacja tego układu szła opornie. Cierniem w palestyńskim ciele były żydowskie osiedla, założone tam właściwie bezprawnie. Jednak w 2005 r. nastąpił prawdziwy postęp, i to z izraelskiej strony: premier Ariel Szaron nakazał, w nieprzekraczalnym terminie 15 sierpnia, wynieść się z Gazy wszystkim ośmiu tysiącom osadników. Była to decyzja trudna, bo Żydzi musieli usuwać przemocą innych Żydów – ale odważna i, jak się wydawało, konieczna.
Niestety polityczny wiatr szybko zaczął wiać w przeciwnym kierunku. Decyzja Szarona wywołała w Izraelu przesilenie, w którym na stanowisku premiera zastąpił go Binjamin Netanjahu, stanowczy przeciwnik wszelkich ustępstw. Jak można było się spodziewać, zaostrzyło to relacje także z drugiej strony. W rok później niepodległościowy Al-Fatah przegrał w wyborach z radykalnie islamskim Hamasem, który w 2007 r., w serii ulicznych walk, przejął w mieście całkowitą władzę. Gaza stała się na dobre domeną ciemnych sił, a palestyński premier Mahmud Abbas przeniósł stamtąd stolicę do Ramallah na Zachodnim Brzegu.
Radykalizm nigdy nie prowadzi do  pokoju. To chyba jedyny morał, jaki można wysnuć z fatalnej historii tego miasta.
 

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki