Przypomniałem sobie ostatnio jeden ze wschodów słońca, kiedy najpierw trochę widnieje, a potem pierwsze promienie słońca nieśmiało przedzierają się przez zasłonę nocy. Podobnie jak z zachodem słońca, trwa to jedynie chwilę, ale pozostawia w pamięci wiele pozytywnych emocji. Być może dlatego starożytni chrześcijanie gromadzili się po zachodzie słońca i całą noc czuwali, czytając słowo Boże, aż słońce zaczęło wschodzić. Wówczas sprawowali Eucharystię. Wschodzące Słońce to Chrystus Pan. Być może na nas, którzy cieszymy się dziś komfortem światła elektrycznego, światło wschodzącego słońca nie robi większego wrażenia, poza miłym estetycznym doznaniem. Jednak dla ludzi żyjących w czasach Jezusa rytm życia wyznaczała natura. Od świtu do nocy. I przez kolejne pory roku. Zresztą, dobrze to oddał Władysław Reymont w powieści Chłopi.
Wróciłem ostatnio do tego doświadczenia – wschodu słońca – gdy rozważałem opisy zmartwychwstania i ukazywania się Jezusa. I do tej świadomości, jak wschód słońca był ważny dla ludzi tamtego czasu. Myślałem, co oni wówczas czuli, gdy zaczynali sobie to wszystko łączyć w całość. Jan na widok pustego grobu uwierzy i przyzna, że dotychczas nie rozumiał. U każdego z uczniów widać, że na pewnym etapie to, co słyszeli, widzieli, rozważali, nagle – dzięki spotkaniu z żyjącym Panem – zmienia ich, daje nowy początek. Chyba najbardziej wymowne jest w tym tzw. drugie zakończenie Ewangelii wg św. Jana. Nieudany nocny połów przypomina to pierwsze spotkanie nad jeziorem Genezaret. Wtedy na słowo Jezusa zarzucili sieć z drugiej strony i wyciągnęli mnóstwo ryb. Piotr usłyszał wówczas, że jest opoką, na której Pan zbuduje Kościół. Po zmartwychwstaniu znów połów był nieudany. I znów na słowo Jezusa, choć na ten moment raczej należałoby powiedzieć: nieznajomego – zarzucili i znów złowili mnóstwo ryb. Jan szybko rozpoznaje, że ów nieznajomy to Jezus. Piotr nie chce czekać, więc rzuca się do wody i płynie, by być szybciej na brzegu. To spotkanie jest dla Piotra nowym otwarciem, nowym powołaniem.
Dlaczego o tym piszę? Rozważanie Pisma Świętego z odwołaniem do własnych przeżyć i emocji to ignacjańska metoda. Metod czytania i rozważania Pisma Świętego jest wiele. W rozpoczynającym się tą niedzielą Tygodniu Biblijnym będziemy z pewnością zachęcani do czytania Biblii. Jednak tu nie chodzi o zwyczajne czytanie, tak jak się czyta książki historyczne, by poznać dawne dzieje. Wojciech Żmudziński SJ (s. 12) odwołuje się do proroka Ezechiela, gdzie mowa jest o jedzeniu zwoju pisma. I o to właśnie chodzi najbardziej: by Słowem się karmić, to znaczy, by czytając, poznając i rozważając, pozwolić się zmieniać. Nieraz doświadczyłem, jak słowo, które słyszałem już tyle razy, nagle wnosi w moje życie zupełnie nową treść. W Biblii bowiem chodzi o spotkanie, tak jak po zmartwychwstaniu – to spotkanie z żywym Jezusem sprawiało, że uczniowie się zmieniali, nabierali ducha, odzyskiwali nadzieję, znów czuli się wspólnotą, chciani i kochani, zmobilizowani, by pójść z Dobrą Nowiną dalej.
Oczywiście, Pismo Święte nie jest łatwą lekturą. Dlatego proponujemy naszym Czytelnikom dwa praktyczne teksty, w których znajdą propozycje, jak czytać Pismo Święte samodzielnie i jak je czytać w rodzinie, z dziećmi albo młodymi zbuntowanymi nastolatkami.
Hasłem tegorocznego Tygodnia Biblijnego są słowa: „Powołani do Wspólnoty – Komunii z Bogiem i bliźnimi w Kościele”. W spotkaniu z żywym słowem Boga to właśnie stało się udziałem uczniów: odkryli na nowo wspólnotę z Bogiem i między sobą. I żyli miłością, to znaczy: miłowani i miłujący. Takie są właśnie skutki życia Żywym Słowem. Naprawdę warto.