Logo Przewdonik Katolicki

Jerozolima nie jest skansenem

fot. Chris McGrath/Getty Images

W Ziemi Świętej wiele osób konfrontuje się ze swoją wiedzą i wiarą w Chrystusa. Bo rzeczywiście czymś wyjątkowym jest spoglądanie na Jerozolimę ze szczytu Góry Oliwnej, przejście tą samą drogą, którą szedł Jezus z apostołami, wejście na Golgotę – mówi biblista o. Łukasz Popko OP.

„Mam nadzieję, że doświadczenie podróży do Jerozolimy zmieni również twoje podejście do czytania Pisma Świętego, bo ten kraj dzisiaj także dużo mówi” – takie słowa skierował Ojciec do Janka Meli podczas jego pierwszej podróży do Ziemi Świętej. Co, Ojca zdaniem, może, a co powinno się zmienić w życiu człowieka, chrześcijanina, właśnie dzięki takiej wyprawie?
– Pierwsze doświadczenie, które jest udziałem chyba wszystkich, którzy jakkolwiek znają Biblię, to konfrontacja z pytaniem, czy to, co czytam w Piśmie Świętym, jest realną opowieścią, czy może fikcją literacką. Człowiek nagle staje przed pytaniem o realizm – bo chodzi przecież po Górze Oliwnej, spaceruje doliną Cedronu, uczestniczy w nabożeństwie drogi krzyżowej… Doświadcza tych miejsc, o których do tej pory tylko czytał. To pytanie o realizm prowadzi zaś do kolejnego – o wiarę. Czy wierzę w to, że ten człowiek, którego ukrzyżowali, a o którym mówią, że zmartwychwstał, rzeczywiście jest posłany przez Boga Ojca? Nie jest tak, że nie można tych pytań postawić sobie w innym czasie i miejscu. Jednak moje obserwacje i doświadczenie życia tutaj, w Ziemi Świętej, pokazują, że wiele osób właśnie tutaj konfrontuje się ze swoją wiedzą i wiarą w Chrystusa.

O czym dzisiaj mówi nam Jerozolima? Jaka ona jest?
– Zacznę od tego, czym na pewno nie jest. To nie jest muzeum, które przyjeżdża się zwiedzać. To miasto ciągle żyje, rozrasta się, przyjeżdżają tutaj pielgrzymi, turyści… Na Starym Mieście wciąż mieszkają ludzie, chodzą do pracy, spotykają się z bliskimi, pracują… Życie toczy się swoim rytmem, choć w dość niezwykłych okolicznościach. To miasto mówi więcej, niż jesteśmy w stanie przetrawić.
Większość ludzi, którzy tutaj przyjeżdżają, nie szuka faktów historycznych, ale raczej oczekuje doświadczenia czegoś (nie)zwykłego. Bo rzeczywiście czymś wyjątkowym jest spoglądanie na Jerozolimę ze szczytu Góry Oliwnej, przejście tą samą drogą, którą szedł Jezus z apostołami, wejście na Golgotę… Nagle te wszystkie historie i wyobrażenia zderzają się z realnym doświadczeniem, wplecionym w rytm żyjącego dzisiaj miasta. Jerozolima nie jest skansenem.

Podkreśla Ojciec, że doświadczenie dzisiejszej Jerozolimy pomoże nam zrozumieć Biblię. Dlaczego?
– Co prawda ludzie aż tak się nie zmienili od czasów Jezusa, niektóre nasze zachowania są dokładnie takie same. Wspominałem, że mamy chociażby ślady graffiti, które pochodzą z różnych okresów historycznych. Znajdują się między innymi w bazylice Bożego Grobu. Obok krzyżyków czy różnych bazgrołów stawianych przez pielgrzymów wieki temu są też zupełnie współczesne dopiski. Mało chlubne zachowania, ale dla historyka takie odkrycia mogą być bardzo cenne.
Dzisiejsza Jerozolima to wciąż w dużej mierze Jerozolima religijna. W tym aspekcie na pewno jest ona bliższa starożytności niż Europa, która dziś jest światem dość niereligijnym. Natomiast tutaj, w Ziemi Świętej, wciąż tysiące ludzi kieruje się w swoim życiu religią, oddają jej życie. I nie mam na myśli tylko chrześcijan, ale też żydów czy muzułmanów. Patrząc na całe społeczności, które są przesiąknięte religią, nie da się nie pytać o istnienie Boga. To chociażby przykład Karola de Foucauld, który przez wiele lat żył jak ateista, jednak gdy patrzył na swoich znajomych muzułmanów, którzy codziennie się modlili, zaczął stawiać sobie pytania o to, kim jest ten Bóg, do którego się zwracają. To pytanie doprowadziło go ostatecznie do Kościoła katolickiego, a później też do przyjęcia sakramentu kapłaństwa, szukania swego powołania na pustyni… Gdyby nie odwaga do stawiania pytań i szukania odpowiedzi, jego życie mogłoby wyglądać zupełnie inaczej.

W swojej książce Ostatnie dni Jezusa wiele razy Ojciec używa stwierdzeń, takich jak: „być może”, „tego nie wiemy”, „nie mamy pewności” itd. Czy to nie jest tak, że ktoś, kto poszukuje prawdy na temat życia Jezusa, może się po prostu rozczarować, podróżując po Ziemi Świętej? Skoro tyle wątpliwości, to może te historie biblijne też są „wątpliwe”?
– Musimy w tym miejscu podkreślić, że archeologia jako nauka zasadniczo nie zajmuje się jednostkami. Raczej obszar jej badań skupia się na procesach, technologiach czy na działaniach całych grup społecznych. Nie poszukuje odpowiedzi na pytanie o to, czy na tym konkretnym miejscu stał jakiś konkretny człowiek. Bardzo często nie jesteśmy po prostu w stanie odpowiedzieć na tak postawione pytania.
Natomiast nie sądzę, żeby wątpliwości mogły komuś przeszkodzić w życiu wiary. Wręcz przeciwnie – jeśli ktoś wątpi, to naturalnym jest, że będzie poszukiwał odpowiedzi na swoje pytania. A im więcej człowiek wie, tym tych pytań pojawia się więcej. Tylko ci, którzy nic nie wiedzą, nie mają pytań.
Moim zdaniem właśnie na tym polega dojrzała wiara. Spotykam się z realną osobą Pana Jezusa, z którą mogę dialogować, mogę czegoś nie rozumieć, a w związku z tym mogę mieć wątpliwości i zadawać pytania. Wiara infantylna, niedojrzała to wiara, która nie stawia pytań.

Mamy przestrzeń wiary, ale też nauki, która tutaj, w Ziemi Świętej, odgrywa wielką rolę i chcąc nie chcąc rzuca nowe światło na wiarę.
– Owszem, jednak wiary nie można mieszać z historią czy archeologią. Każda z tych dziedzin posługuje się innym doświadczeniem. Jako historyk poszukuję odpowiedzi historycznych. Z drugiej strony – wątpliwości także w nauce są czymś zupełnie normalnym i koniecznym. To zwyczajny proces, który prowadzi nas od jednej hipotezy do drugiej. Pisanie historii nie jest równoznaczne z „produkcją” prawdy, nie daje nam dogmatów. Historia pozwala na rekonstrukcję przeszłości, ale nie na zawsze, a jedynie do momentu, kiedy pojawią się nowe dane. Czasem pozwolą one na doprecyzowanie jakiejś hipotezy, a czasem zupełnie zmienią postrzeganie czegoś, co do tej pory uchodziło za pewnik. Nauka nie daje ostatecznych pewności, a jedynie aktualne hipotezy.

Zatrzymam się na chwilę przy tej pewności. Wielu ludzi interesuje to, które z punktów na mapie Jerozolimy, a szerzej – Ziemi Świętej – są właśnie „pewnikami”, czyli takimi miejscami, co do których nie mamy wątpliwości, że Pan Jezus je znał, widział, chodził po nich.
– Na pewno jest to droga między Jerychem a Jerozolimą, Góra Oliwna czy potok Cedron – to są miejsca, które oczywiście się nie przesunęły. Natomiast pytaniem jest, czy dzisiejsza droga, która prowadzi z doliny Cedronu do Starego Miasta jest dokładnie tą i na tym poziomie, którą chodził Pan Jezus. Raczej nie, bo na przestrzeni wieków miasto zmieniało swoje bramy miejskie i stare drogi zniknęły pod warstwami nowych. W samej Jerozolimie jest sadzawka Bethesda, mamy też łuk Ecce Homo – pojawiły się hipotezy, że to fragment bramy Herodowej z czasów Jezusa, więc prawdopodobieństwo, że tamtędy chodził, jest spore. Oczywiście także rejon Muru Zachodniego, za którym stała świątynia jerozolimska – Jezus do samej świątyni nie wchodził, ale nauczał na placu świątynnym przed nią. No i oczywiście dzisiejsza bazylika Bożego Grobu jest wzniesiona na miejscu Golgoty i grobu Jezusa. Wskazałbym przede wszystkim na nie.

To Jerozolima. A poza nią?
– Bez wątpienia Jezioro Galilejskie, bo ono też oczywiście się nie przesunęło. Wydaje się, że Kafarnaum jest dość pewnie określone. Poza tym Nazaret – znaleziono inskrypcje, które identyfikują to miasto. Ale czy te domy, nazywane dzisiaj domem Józefa i domem Matki Bożej to dokładnie te miejsca? Mamy ślady w postaci graffiti – a to oznacza jedynie, że chrześcijanie w starożytności uznawali te miejsca jako związane ze Świętą Rodziną. Czy oni się nie mylili? Na czym bazowali, wybierając te konkretne miejsca? Tego nie wiemy. Jest także oczywiście Betlejem, jako miasto. Ale czy to dokładnie w tej konkretnej grocie Maryja urodziła Syna? Wiemy przecież, że narodziny dziecka nie zostawiają śladów archeologicznych, pozostaje nam pamięć ludzka i przekazy. Miejsca, które dziś uznajemy za te związane z życiem Jezusa, wybrane zostały nie tylko na podstawie nauki, ale także tradycji poprzednich pokoleń chrześcijan, którzy sprawowali kult w tych miejscach.

À propos kultu: dlaczego Jan Chrzciciel, który pochodził przecież z rodu kapłańskiego, nie nauczał w świątyni jerozolimskiej, ale na pustyni? To działanie wbrew dobrze znanemu porządkowi religijnemu.
– Z punktu widzenia Izraela pustynia ma ogromne znaczenie. Naród wybrany, prowadzony przez Boga na pustyni, miał doświadczenie Bożej opieki, ale też zawarcia przymierza. I o to samo chodziło Janowi Chrzcicielowi – chciał wyprowadzić lud na pustynię, by oni także mieli doświadczenie exodusu, wyjścia, i objawienia nowego Przymierza. Ci ludzie mieli symbolicznie przejść przez Jordan, tak jak kiedyś ich przodkowie wkraczali tą drogą do Ziemi Obiecanej. Trzeba też pamiętać, że pustynia nie zawsze oznacza pustkowie. Tereny nad Jordanem były miejscem przecinania się różnych szlaków handlowych. Może ludzie tam nie mieszkali, ale na pewno podróżowali przez tamte rejony. Poza tym, o czym pewnie nie wszyscy wiedzą, pustynia zaczyna się już za Górą Oliwną i tak naprawdę zajmuje większą część Ziemi Świętej. To nie jest tak, że Jan mówił do kamieni czy zwierząt. Nie. Jego wołanie skierowane było do podróżujących przez pustynię. Może też dlatego, że doświadczenie podróży wiązało się z różnymi niebezpieczeństwami, a wiadomo, „jak trwoga, to do Boga”. Być może dzięki temu byli oni bardziej otwarci na słowa Jana. Kto wie?

Wróćmy jeszcze na chwilę do Jerozolimy. W swojej książce mówi Ojciec, że w świątyni prawdopodobnie miało miejsce „nieustanne barbecue”. Rozwinie Ojciec tę metaforę? Moje pierwsze skojarzenie to składanie ofiar ze zwierząt…
– Owszem, do świątyni przychodzili pobożni żydzi, był sprawowany kult i składano należne ofiary. Ale ja odnoszę wrażenie, że tam prawdopodobnie cały czas w powietrzu unosiła się atmosfera święta. Przychodzili ludzie z różnych stron kraju, mogli spotkać się z Bogiem, ale także z drugim człowiekiem. To była okazja do spędzania czasu z rodziną, z krewnymi, pewnie nie brakowało też tańców, muzyki i dobrego jedzenia. Tylko niektóre ofiary były całopalne, wiele z nich polegało na tym, że ofiarodawcy spożywali część im przeznaczoną.

Wyobrażam sobie, że ktoś, kto pierwszy raz wybiera się do Jerozolimy, może „zaginąć” w morzu publikacji historycznych, archeologicznych, przeróżnych zdjęć czy przewodników. Książek o Izraelu przybywa, co rusz pojawiają się nowe odkrycia, trudno za tym nadążyć. Jak najlepiej przygotować się do podróży, żeby przyniosła ona jak najwięcej korzyści, także dla ducha, a jednocześnie nie pogrążyła nas w chaosie informacyjnym?
– Może to zabrzmi banalnie, ale zacząłbym od przeczytania jednej Ewangelii, np. Marka, od początku do końca. Ona jest z jednej strony najkrótsza, z drugiej – skupia się w dużej mierze na pasji Jezusa. Nawet jeśli ktoś chodzi do kościoła co niedzielę, to nie oznacza, że chociaż raz w życiu przeczytał Pismo Święte. Lektura Ewangelii w całości pozwoli poukładać sobie kolejność wydarzeń w logicznym porządku, ale też w czasie i przestrzeni. Oprócz tego zachęcałbym do rzucenia okiem na mapę Ziemi Świętej i zorientowania się, gdzie leży Judea, Galilea, gdzie znajdują się te miejsca, do których chcemy dotrzeć. Taka podstawowa wiedza topograficzna i geograficzna na pewno pomoże lepiej zrozumieć Biblię, ale też ułatwi poruszanie się podczas podróży. Nastawiłbym się na to, że w czasie pobytu w Ziemi Świętej może pojawić się we mnie kilka ważnych pytań.

---

ŁUKASZ POPKO OP
Dominikanin, biblista, wykładowca we Francuskiej Szkole Biblijnej i Archeologicznej w Jerozolimie i w Kolegium Filozoficzno--Teologicznym Dominikanów w Krakowie. Od kilkunastu lat mieszka w Ziemi Świętej

 

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki