Ponad 40 tys. młodych słowackich mężczyzn odmówiło udziału w obronie swojego kraju w wypadku wybuchu zbrojnego konfliktu. To ważny symptom społecznych nastrojów, gdyż odzwierciedla nie tyle stosunek do wojny jako takiej, ile konkretną postawę polityczną. Słowacja jest członkiem NATO, zatem indywidualna odmowa udziału w walce zbrojnej oznacza w tym przypadku sygnał: nie popieram strony ukraińskiej, ani też nie potępiam rosyjskiej agresji. W przypadku umiędzynarodowienia ukraińskiego konfliktu – czego niestety nie można wykluczyć – mogłoby to stanowić poważny problem dla Słowaków.
40 tys. pacyfistów
Cała sprawa z pozoru wydaje się błaha i niewarta wzmianki w zagranicznych mediach. Jak co roku część słowackich poborowych korzysta z konstytucyjnego prawa do odmowy służby w czynnych bojowo jednostkach militarnych. Są to przeważnie osoby motywujące swoją decyzję względami religijnymi, jak np. świadkowie Jehowy. Ludzie ci w razie poboru skierowani będą do formacji sanitarnych lub pomocniczych. Do 2021 r. wnioski takie składało nie więcej niż kilkaset osób. Zmieniło się to nieco po wybuchu wojny na Ukrainie, kiedy to liczba deklaracji wzrosła do półtora tysiąca. Prawdziwy skok mamy jednak dopiero w tym roku, gdyż jedynie w ciągu stycznia złożono ponad 40 tys. wniosków.
Naiwnością byłoby uwierzyć w tak nagły wzrost na Słowacji motywowanego religijnie pacyfizmu. Co w takim razie sprawiło ową drastyczną zmianę? Otóż spowodowała ją plotka o powszechnym poborze, jaka zaraz po Nowym Roku pojawiła się na stronie internetowej słowackiego portalu Badatel. Opublikował on dokument starostwa powiatowego w Bańskiej Bystrzycy, w którym mowa jest o ćwiczeniach wojskowych, przeprowadzanych rutynowo dwa razy do roku wśród urzędników państwowych i samorządowych. Znalazło się w nim stwierdzenie o wzroście wagi tej procedury w związku z wojną na Ukrainie. Badatel uczynił z tego dowód na utajnione przygotowania do powszechnej mobilizacji.
Sprawcą tej sensacji okazał się niejaki Peter Stanek, ekonomista prywatnie parający się kasandrycznymi przepowiedniami nadchodzącej jądrowej zagłady. Stanek od początku rosyjskiej agresji jeździ po Słowacji i wygłasza odczyty, które pod pozorem troski o przetrwanie ludzkiego gatunku dziwnie współgrają z tezami „pokojowej” propagandy Kremla.
Kierunek: słowackie Naddniestrze
Tezy te, niestety, znajdują stosunkowo szerokie odzwierciedlenie w słowackiej opinii publicznej. Według ogłoszonych ostatnio sondaży GLOBSEC, think tanku z siedzibą w Bratysławie, aż 39 proc. obywateli Słowacji uważa, że wojna na Ukrainie sprowokowana została przez NATO i Stany Zjednoczone. Słowacja, jeden z najbardziej zapóźnionych cywilizacyjnie krajów Europy Środkowo-Wschodniej, ma też najwyższy odsetek sympatyków postkomunizmu. Reprezentuje go partia Smer, co po słowacku oznacza kierunek. Tym kierunkiem dla Słowaków ma być „socjaldemokracja”, którym to mianem, podobnie jak niegdyś w Polsce, określa się postkomunistyczna lewica.
Smer jest dzisiaj największą partią opozycyjną i ma duże szanse zwycięstwa w nadchodzących we wrześniu przedterminowych wyborach do parlamentu. Pierwsze skrzypce gra tam Robert Fico, były trzykrotny premier, wsławiony tym, że w 2008 r. oskarżył Gruzję – podobnie jak dziś oskarża Ukrainę – o sprowokowanie rosyjskiego „odwetu”. Bardziej radykalny jest młodszy odeń Lubosz Blaha, który w typowo słowacki sposób łączy lewicowe (i oczywiście prorosyjskie) poglądy z nacjonalizmem oraz uwielbieniem dla latynoamerykańskich dyktatur. Te dwie postaci to dzisiaj główni orędownicy oporu wobec wszelkich decyzji, uwarunkowanych potrzebą europejskiej solidarności wobec płynącego ze wschodu zagrożenia.
Ta specyfika Słowacji od dawna budziła żywe zainteresowanie na Kremlu. Przypomnijmy chociażby rosyjskie zabiegi o związanie tego kraju lub może nawet przyłączenie go do postsowieckiej Wspólnoty Niepodległych Państw. A jest o co zabiegać. Prorosyjska Słowacja, z racji swego równoleżnikowego położenia, mogłaby stanowić klin, wbity głęboko w terytoria państw należących do NATO i Unii Europejskiej. Gdyby Rosji ów manewr się udał, mielibyśmy w Polsce, wzdłuż jej południowej granicy, państwo niewiele tylko różniące się od Naddniestrza.
Batalia o MIG-29
Wyżej wspomniane tendencje ostro zwalcza liberalnokonserwatywny rząd Eduarda Hegera. Ten biznesmen z pasji i Europejczyk z przekonania pierwsze kroki w polityce stawiał jako działacz katolickiego ruchu charyzmatycznego, podobnie jak ongiś nasza Hanna Gronkiewicz-Waltz. Jego stosunek do sprawy ukraińskiej jest bez zarzutu, gorzej, że może przepaść w jesiennych wyborach. Wiele zależy tutaj od postawy grupy liderów partii Hlas (Głos), która kilka lat temu wyłoniła się jako dysydenci ze Smeru. Działacze Hlasu są stonowani i nie zadzierają z żadną ze stron, per saldo bliżej im jednak do stronnictwa rządzącego – reprezentowanego przez partię o dziwnej nazwie Zwyczajni Ludzie i Osobistości Niezależne (OLaNO) – niż opozycyjnych populistów z lewicy.
9 lutego prezydent Ukrainy Wołodymyr Zełenski uzgodnił w Brukseli z premierem Hegerem, iż Słowacja przekaże Ukrainie swoje samoloty bojowe MIG-29 (na zdjeciu). To stara historia, bo jeszcze w sierpniu ubiegłego roku słowackim postkomunistom udało się zablokować podobną decyzję. Teraz też próbują przegłosować rezolucję anulującą brukselską transakcję. Wiele wskazuje jednak na to, że tym razem im się nie uda, a Słowacja stanie się kolejnym krajem – po Polsce i Czechach – który udzielił Ukrainie wydatnej pomocy w zakresie sprzętu lotniczego.