Doświadczenia ostatnich dekad rozczarowały Peruwiańczyków. Były one wypełnione walką różnorakich ugrupowań, spośród których wszystkie miały na ustach hasło uzdrowienia stosunków społecznych. Wszystkie popróbowały władzy i wszystkie zawiodły naród. Krach ich kolejnych rządów przyniósł nieufność wobec pięknych haseł. Nie ostudził natomiast emocji partyjnych, które skutecznie polaryzują peruwiańskie społeczeństwo.
Do trzech razy sztuka
Prezydent Pedro Castillo nie porządził długo – w sumie półtora roku. Nic dziwnego, był to jeden z trudniejszych okresów w historii kraju. Peru, państwo i tak biedne, dotknięte zostało skutkami globalnej recesji wywołanej pandemią. Do tego doszło osłabienie gospodarki: po przyłączeniu się kraju do międzynarodowych sankcji przeciwko Rosji załamał się import ropy i gazu. Stać na czele kraju w takim stanie gospodarki to bardzo ryzykowne zajęcie, szczególnie gdy uświadomimy sobie, że w Peru, podobnie jak w wielu innych krajach latynoamerykańskich, władza zmienia się jak chorągiewka na wietrze.
Kongres, jednoizbowy peruwiański parlament, zdążył już dwukrotnie ogłosić procedurę impeachmentu, czyli zdymisjonowania głowy państwa. Powód: korupcja. W Ameryce Łacińskiej taki zarzut, na upartego, można postawić każdemu politykowi w dowolnej chwili. Nie miało znaczenia, że skargi, jakie pojawiły się wobec Castillo, znajdowały się dopiero na wstępnym etapie rozpatrywania przez sąd. Kongres, w którym dominują posłowie wrodzy prezydentowi, już go osądził, z niemałym poparciem zdecydowanej większości mediów.
Castillo też nie był niewiniątkiem: ogłosił stan wyjątkowy, „narodową godzinę policyjną” oraz rozwiązanie Kongresu. Nie zdążył. 7 grudnia posłowie jednak zdołali się zebrać i miażdżącą większością głosów po raz trzeci ogłosić zdjęcie Castillo z prezydentury. Jeszcze tego samego dnia głowę państwa aresztowano.
Chłop i Indianin
Za co jest aż tak nielubiany przez polityczne elity? Poza łapówkarstwem zarzuca mu się populizm. To prawda, Pedro Castillo jest populistą, jeśli za populizm uznamy odwoływanie się do najbiedniejszego i najmniej wykształconego elektoratu. Ale od demagogii nie jest wolne żadne z wiodących peruwiańskich stronnictw. Istotą sprawy są różnice klasowe: Castillo jest chłopem – pierwszym chłopem na urzędzie peruwiańskiego prezydenta – zaś olbrzymia większość deputowanych, podobnie jak większość tamtejszych dziennikarzy, rości sobie pretensje do „pańskości”.
Urodził się w biednej, bezrolnej rodzinie, jako trzecie spośród dziewięciorga dzieci. Dorabiał na nielegalnych plantacjach kawy w Amazonii, potem wrócił w rodzinne strony i został nauczycielem. Posada wiejskiego nauczyciela to w Peru zajęcie szczególne: państwo płaci mu tyle co nic, w praktyce musi utrzymać się własną przemyślnością. Castillo nie tylko dawał lekcje swoim uczniom, ale też gotował im i sprzątał ich bursę. Zyskał tym szacunek otoczenia.
Nauczyciele, choć biedni, są grupą zawodową obdarzoną w Peru najwyższym autorytetem. Jest jeszcze druga podobnie szanowana: to członkowie rondas campesinas, wiejskiej samoobrony. Jeszcze dwie dekady temu zmorą kraju były maoistyczne bojówki Świetlistego Szlaku oraz Tupac Amaru. Obie występowały w imieniu „ludu”, obie też w praktyce prześladowały tenże lud porwaniami, konfiskatami i gwałtami. Nauczyciel Castillo oczywiście wstąpił do rondas campesinas. To ugruntowało jego popularność.
Pedro Castillo wypłynął na szerokie wody jako działacz marksistowskiej partii Wolne Peru, jednak tylko po to, by w stosownym dla siebie momencie zerwać z tym ugrupowaniem, przedstawiając się jako niezależny trybun ludowy. Lud peruwiański to społeczność konserwatywna, jest to jednak konserwatyzm pachnący oborą, przed którym wzdraga się przeciętny mieszczuch z Limy, który również określa się jako konserwatysta.
Zagadka popularności Castillo ma jeszcze jedno tło: to indigena, rodowity mieszkaniec tego kraju. Tak się składa, że w Peru podział rasowy w dużej mierze nakłada się na klasowy. Tradycyjnie rządzący mieszczanie to metysi, czyli mieszańcy Indian z potomkami hiszpańskich kolonizatorów, mówiący tylko po hiszpańsku. Natomiast chłopska masa to Indianie z różnych grup etnicznych, z przewagą Keczua, którzy z kolei są potomkami Inków. Los indigenos są w większości dwujęzyczni, mówią po hiszpańsku oraz w lokalnym języku, jednak duża część z nich – szczególnie w niedostępnych powiatach górskich – nawet nie zna hiszpańskiego.
Tymiński do spółki z Balcerowiczem
Jego przeciwniczką jest Keiko Fujimori (Agloamerykanie wymawiają to nazwisko „Fudżimori”, ale w Peru mówi się „Fuhimori”). Kim jest Keiko? To córka Alberto, Peruwiańczyka japońskiego pochodzenia. Japończycy pojawili się w tym kraju pod koniec XIX w., ale dla przeciętnego mieszkańca Peru pozostają aż dotąd zjawiskiem egzotycznym. Dość powiedzieć, że w kampanii prezydenckiej 1990 r. Alberto startował pod hasłem „Głosuj na Chińczyka!”. Choć w Peru nie odróżnia się jednych od drugich, hasło przyniosło mu zwycięstwo.
Rok 1990 to w Peru, podobnie jak w Polsce, czas rewolucyjnych zmian ustrojowych. Nowy prezydent wprowadził w życie drastyczny program oszczędnościowy, który miał zahamować rosnącą inflację oraz zagraniczne zadłużenie kraju. Dwóch kolejnych ministrów gospodarki realizowało politykę liberalizmu i monetaryzmu, narzuconą Peru przez Waszyngton i Bank Światowy. Prezydent z egzotyczną łatką rządzący za pomocą terapii szokowej – to tak jakby u nas zwycięski Stan Tymiński dobrał sobie za prawą rękę ministra Balcerowicza. To się nie mogło dobrze skończyć, szczególnie w kraju tak zacofanym gospodarczo.
Alberto Fujimori wytrwał na prezydenckim fotelu całe dziesięć lat, zanim rozgniewany naród zrzucił go z tego fotela. Wygnany prezydent, obarczony zarzutami kilkudziesięciu zabójstw politycznych, schronił się w Japonii. Pozostawił jednak w kraju ukochaną córkę, która za kadencji Alberta jeździła z nim po świecie w charakterze pierwszej damy. Teraz, gdy gniew przeciw ojcu nieco opadł, obdarzona jego charyzmą Keiko pragnie utrwalić swoją pozycję.
Za Castillo opowiadają się wszyscy, którzy mają dość rządów „obcych” i którzy tych „obcych” obwiniają za wszelkie niepowodzenia. W dużej mierze są to właśnie biedni i niewykształceni mieszkańcy prowincji oraz ubogich dzielnic wielkich miast, z reguły indiańskiego pochodzenia. To oni właśnie tak gwałtownie protestują. W tym odruchu gniewu jest jednak więcej desperacji niż przemyślanej taktyki. Peruwiańczycy są zawiedzeni władzą, każdą władzą. I na razie nie widać na horyzoncie nikogo, kto by dawał im nadzieję na realne przełamanie tego fatalistycznego impasu.