Z bazyliki Santa Maria sopra Minerva, gdzie znajduje się jego grobowiec, do pałacu Colonnów zaledwie kilkadziesiąt kroków. To tutaj 19 listopada 1523 r. nowo wybrany Klemens VII dopuścił się niesłychanego skandalu. W trakcie ingresu, podczas uroczystej procesji z Watykanu na Lateran, wyszedł z konduktu, aby złożyć kurtuazyjną wizytę kardynałowi Pompejuszowi Colonna. Gest, z kościelnego punktu widzenia rzeczywiście mało zręczny, był jednak politycznym majstersztykiem. Colonnowie, jeden z najmożniejszych rodów rzymskich, należąc do procesarskiego stronnictwa gibelinów, byli od wieków wrogami papieży. Klemens tą jedną wizytą uczynił go swoim sojusznikiem. Oczywiście ów sojusz został zaraz potem umocniony licznymi nominacjami kardynalskimi, hojnie udzielanymi przedstawicielom rodu Colonnów. Nepotyzm był w tamtych czasach zjawiskiem normalnym.
Lud rzymski nie docenił politycznej zręczności papieża, mając mu za złe tamten wybryk z opuszczeniem procesji. Rzymianie nie czynili tego z pobożności, raczej z przyzwyczajenia do własnych kościelnych rytuałów. Tak czy owak, Klemens VII podpadł już miastu na stałe.
Typowy Medyceusz
Już jego narodziny naznaczyło pechowe fatum. Ojciec, Julian Medycejski, był młodszym bratem władcy Florencji Wawrzyńca. Ten złoty młodzieniec epoki renesansu przypłacił bujne życie zasztyletowaniem we florenckiej katedrze. Nieutulona w żalu kochanka urodziła pogrobowca, któremu nadała imię zabitego ojca. Był nim właśnie przyszły papież.
Jako nieślubne dziecko Julianek nie miał prawa do chlubienia się nazwiskiem najznamienitszego rodu Florencji. Już jako dorosły włożył wiele wysiłku (i dukatów) w procedurę uznania go za prawowitego Medyceusza. Pomogło mu to w konklawe. W owych czasach papieżami nie wybierano plebejuszy.
Giuliano de Medici miał potomka, oczywiście także nieślubnego. Aleksander był synem afrykańskiej niewolnicy. I jemu pomogła protekcja, tym razem ze strony tatusia-pontifeksa. W wieku 22 lat Alessandro został suwerennym władcą Florencji. Nie porządził długo, zaledwie pięć lat, po czym padł zamordowany przez pretendującego do tronu kuzyna.
Brzmi to wszystko sensacyjnie i gorsząco. Trzeba jednak powiedzieć, że obyczajowe wyskoki Juliana Medycejskiego, typowego dziecka renesansu, dotyczą jego życia przed konklawe. Po wyborze na papieża Klemens VII pod tym względem zachowywał się już nienagannie.
Dyplomatyczne samobóje
Sojusz z Colonnami był elementem większego planu pogodzenia papiestwa z cesarstwem. W 1524 r. nawet się to Klemensowi udało i Karol V uznał się za jego przyjaciela. Błędem papieża było to, że chciał żyć dobrze ze wszystkimi wielkimi władcami Europy, a to się w wielkiej polityce nigdy nie udaje. Podobny sojusz, zawarty przez papiestwo z francuskim królem Franciszkiem I, doprowadził do tego, że rozeźlony Karol w maju 1526 r. wysłał swoje wojska na złupienie Rzymu. Tak zwane Sacco di Roma było największym nieszczęściem miasta od czasów najazdów barbarzyńców. Knechci Karola, z których wielu było protestantami, nienawidzącymi „papizmu” i „papistów”, mordowali i gwałcili, a nade wszystko ogałacali Rzym z wszystkiego co cenne. A było z czego. Ponieważ napastnicy z reguły podpalali miejsce rabunku, w praktyce całe miasto zgorzało w pożarze. Klemensa cesarscy wojacy początkowo uwięzili, potem wypuścili go, rzecz jasna za sowitą opłatą. Papież odtąd rezydował jednak nie w zniszczonym Rzymie, lecz w Orvieto i Viterbo, miasteczkach zbudowanych na niedostępnych skałach.
Niepowodzenia w polityce zagranicznej były znakiem rozpoznawczym jego pontyfikatu. Niemcy owego czasu były areną rodzącego się luteranizmu. Stany niemieckie, po staremu rywalizujące z papiestwem, początkowo zgodziły się na spotkanie z Klemensem w Trydencie. Gdyby do niego doszło, historia Kościoła mogłaby potoczyć się inaczej. Nieudolność watykańskiej dyplomacji spowodowała, iż stany w końcu zebrały się w Augsburgu. Tam, już bez dialogu z papiestwem, uchwalono zasady nowej „konfesji augsburskiej”, która już otwarcie zrywała z katolicyzmem.
Podobnie było z Anglią. Henryk VIII początkowo nowinek protestanckich nie cierpiał, a nawet papież nadał mu za to tytuł „obrońcy Kościoła”. Jednak Rzym podpadł w końcu królowi, gdyż nie chciał się zgodzić na jego rozwód z Katarzyną Aragońską. Pod względem moralnym papież zachował się nienagannie. Ale polityczne skutki tej odmowy były katastrofalne: Henryk, a po nim cała Anglia, zwrócili się ku protestantyzmowi.
Miłośnik sztuki
Za to jedno na pewno trzeba Klemensa VII pochwalić: był wielkim mecenasem sztuki, jak na prawdziwego Medyceusza przystało. Po jego wyborze do Wiecznego Miasta wrócili artyści, którzy za panowania Klemensowego poprzednika Hadriana VI, Holendra zanurzonego w księgach i niemającego uznania dla sztuk pięknych, rozeszli się po Italii. Klemens ponownie roztoczył nad nimi parasol mecenatu, zapraszał ich do swojej watykańskiej rezydencji. Ściągał też do Rzymu ludzi sztuki urodzonych w innych miastach, jak na przykład Florentyńczyka Benvenuto Celliniego, najwybitniejszego ówczesnego złotnika i medaliera.
Klemensowi zawdzięczamy też rzymską karierę Michała Anioła. To dzięki jego poparciu artysta mógł, już za pontyfikatu Pawła III, przystąpić do namalowania swojego największego dzieła, fresku Sąd ostateczny w kaplicy Sykstyńskiej. Ze zrozumieniem i poparciem odnosił się też do heliocentrycznej teorii Mikołaja Kopernika. Można powiedzieć, że ten pechowy polityk, lecz wybitny mecenas, odegrał w Rzymie rolę podobną do tej, jaka przypadła w Polsce naszemu ostatniemu królowi, Stanisławowi Augustowi. „Króla Stasia” historia uznała bowiem za władcę słabego, aczkolwiek przychylnego muzom i kulturze.
W pamięci rzymian Klemensowi miłość do sztuki pomogła jednak niewiele. Lud rzymski zapamiętał mu jedynie niesławną ucieczkę z procesji, jak również spustoszenie miasta przez niemieckich żołdaków. Grób papieża przez kilka lat smarowano fekaliami i opatrywano obelżywymi napisami. Dzisiaj na szczęście nie widać ich na marmurowym nagrobku w Santa Maria sopra Minerva. Postać pechowego władcy państwa kościelnego możemy dziś oceniać ze sprawiedliwym i wyważonym dystansem.