Średniowiecze znało ich pod nazwą Tatarów. To jedno z plemion podbitych przez Czyngis-chana, które razem z nim wzięło udział w dalszym podboju, tym razem Europy. Nasi kronikarze skojarzyli ich nazwę z mitycznym, piekielnym Tartarem i rozciągnęli ją na wszystkie ludy mongolskich najeźdźców. Współcześni Tatarzy – ci z Krymu i ci z Kazania – to dwa osobne ludy, w dodatku innej krwi, innego języka i innej wiary niż Mongołowie. Nie miejsce, by to tłumaczyć, ważne, że słowa „Tatarzy” używać będziemy tak, jak nasi odlegli przodkowie: Tatarzy znaczy Mongołowie. Tyle tytułem wstępu.
Osiemset lat temu nikt tak nie napędził stracha mieszkańcom Europy, jak właśnie oni. Odziani w skóry skośnoocy wojownicy, nagle wyłonieni z nieznanych stepów, obracali w perzynę kolejne miasta i królestwa – i nikt nie potrafił ich powstrzymać. Ich ulubioną rozrywką było spacerowanie po głowach wziętych w niewolę hrabiów i książąt, przy czym bezpośrednio pod stopami zwycięzców umieszczano jeszcze ciężką drewnianą belkę. O gwałtach, zabójstwach i podpaleniach tylko wspominam, gdyż była to rzecz oczywista.
Naszych przodków szokowała ich dzika, „azjatycka” żądza niszczenia. Wszyscy poprzedni rabusie Europy, wikingowie czy też Węgrzy, napadali i zabijali dla rabunku. Okrucieństwo Tatarów było jakby sztuką dla sztuki, niszczyli nawet to, co przecież mogło im się przydać. Dopiero niedawno antropolodzy zwrócili uwagę, że to nie ich „wrodzona dzikość”, lecz raczej rodzime pogańskie wierzenia nakazywały im niszczenie dobytku pokonanego wroga, aby osłabić go także po jego śmierci. Ale ludzie XIII wieku nie mieli o tym pojęcia.
Wyjść naprzeciw nieznanemu
Zachodnia Europa, którą po pokonaniu Rusi najechał w 1241 r. tatarski wódz Batu-chan (bitwa pod Legnicą), była kontynentem osłabionym wewnętrznymi walkami. Główną rolę grała tu rywalizacja między stronnikami papieża i cesarza. Tego łacińskiego, gdyż grecki, pokonany przez krzyżowców, siedział w odległej Azji Mniejszej i nie liczył się specjalnie w tej najważniejszej rozgrywce. Groza tatarskiego najazdu była jednak na tyle silna, że na chwilę zjednoczyła nawet głównych przeciwników: zarówno papież Grzegorz IX, jak i cesarz Fryderyk II wezwali poddanych do krucjaty i obrony chrześcijaństwa przed najazdem barbarzyńców. Fryderyk miał jeszcze do tego osobisty powód, gdyż wielki chan przysłał mu list, w którym zapowiadał, że go pokona i przejmie jego koronę.
Wiosną 1242 r. wojska Batu, wnuka Dżyngis-chana, szykowały się właśnie do oblężenia Triestu, gdy niespodziewanie dowódca nakazał zwinąć namioty i pognał z powrotem na wschód. Współcześni przypisali to boskiej interwencji, jednak powód był bardziej prozaiczny: w dalekim Karakorum, stolicy stepowego imperium, umarł właśnie wielki chan Ugedej, a Batu, jego bratanek, zgodnie z mongolskim prawem musiał przybyć do ojczyzny, by uczestniczyć w wyborze następcy.
Europa na chwilę odetchnęła. Nowy papież, Innocenty IV, pomyślał nawet, że nie należy bać się nieznanego, tylko wyjść mu naprzeciw. W 1245 r. wysłał do Karakorum cztery tak zwane legacje, czyli poselstwa: po dwie od franciszkanów i dominikanów. Dlaczego aż cztery? Bo nikt w Europie nawet nie wiedział, jak do tego Karakorum dojechać. Dość powiedzieć, że do celu dotarła tylko jedna, pozostałe albo zabłądziły, albo w ogóle gdzieś przepadły. W końcu mówimy o średniowieczu.
„Pokój” znaczy „poddaństwo”
„Nie tylko władcy i lud Tatarów poznają drogę prawdy. Nie tylko ludzie, ani nawet bezrozumne zwierzęta, lecz nawet podstawowe elementy struktury kosmosu poddają się władzy jedynego Stwórcy wszechświata” – to bardzo swobodne tłumaczenie dobrze jednak oddaje istotę papieskiego listu, jaki przywiozła do Karakorum owa jedyna skuteczna legacja. Przewodził jej franciszkanin Giovanni Piano del Carpine, a w jej składzie, co warto podkreślić, znajdował się nasz rodak Benedykt. Wysłannicy dotarli do tatarskiej stolicy latem 1246 r.,
w sam raz na wybory nowego wielkiego chana.
Papież deklarował wolę pokojowego sąsiedztwa z mongolskim władcą, sugerował też dość mocno, że dla umocnienia przyszłego sojuszu mógłby on przyjąć chrześcijaństwo, oczywiście w jego łacińskim, katolickim wariancie.
Nowo ogłoszony wielkim chanem Gujuk serdecznie przyjął gości, ale list, który napisał w odpowiedzi i który przywieźli z powrotem do Rzymu papiescy delegaci, musiał Innocentego rozczarować. „Piszesz do mnie z przyjaźnią, ale niejasno. Musisz wyznać ze szczerym sercem i otwarcie, że jesteś moim poddanym – dopiero wtedy uznam cię za przyjaciela”. Do nawrócenia na chrześcijaństwo wielkiej ochoty Gujuk też nie wykazał.
Skąd taka pozornie chłodna odpowiedź? Otóż papież pisał do chana o pokoju, ale ówczesny mongolski słownik nie znał takiego określenia. „Wola pokoju” była dla Tatarów równoznaczna z deklaracją poddaństwa. Trudno się zatem dziwić irytacji Gujuka, który uznał, że jego dobrowolny lennik mógłby przynajmniej otwarcie uznać jego zwierzchnictwo.
Plan chrystianizacji nie wypalił
Papieże jeszcze kilkakrotnie próbowali nawiązać z Mongołami przyjazne i partnerskie relacje. Tatarscy wojownicy mogli być dla nich użytecznymi sojusznikami w krzyżowej walce z muzułmanami w Ziemi Świętej. Nadzieje te mocno osłabiła mongolska klęska w bitwie z islamskim sułtanem pod Ain Dżalut w 1260 r. Od tej pory Tatarzy przestali już najeżdżać muzułmański Bliski Wschód.
Niebawem ci sami Tatarzy nawrócili się z pogaństwa, ale… niestety na islam. W ówczesnych warunkach nie było już więc ani z kim, ani o czym rozmawiać. Plan chrystianizacji Wielkiego Stepu nie wypalił.
Pozostało po nim pojęcie Pax Mongolica, którego w Ułan Bator użył papież Franciszek. Imperium chanów, które zagarnęło wielkie połacie Azji i Europy, rzeczywiście na pewien czas ustabilizowało je politycznie. O stanie porządku w tym państwie mówiono nawet, że dziewica może tam samotnie, przez nikogo nie niepokojona, przejść stepami z Rusi do Karakorum. Wniosek o pokojowych mongolsko-tatarskich rządach byłby jednak powierzchowny. Imperialny „pokój” dokonywał się tam zawsze za cenę rzezi tych, którzy nie zdążyli na czas, by poddać się dobrowolnie. Poza tym wewnętrzna administracja podbitymi regionami zawsze i z definicji prowadzona tam była przy pomocy takich narzędzi, jak intrygi i skrytobójstwa. Właśnie na tej drodze rywalizacji pomiędzy poszczególnymi ruskimi kniaziami, poddanymi chana, wyrosła potęga księstwa moskiewskiego – protoplasty obecnej Rosji.