Logo Przewdonik Katolicki

Rosja kolonią surowcową Chin

Jacek Borkowicz
Sklep w chińskim mieście Heihe, położonym na północnym wschodzie kraju, które jest jednym z najważniejszych ośrodków chińsko- -rosyjskiego handlu. fot. Bloomberg/getty images

Którą wiadomość chcą Państwo usłyszeć najpierw: dobrą czy złą? Bo dobra jest taka, że Rosja już ostatecznie przegrała tę wojnę, bowiem podpisała akt kapitulacji. Zła polega na tym, że Kreml kapituluje nie przed nami, ale przed Chińczykami.

Oczywiście oficjalnie nikt tego, co stało się w Moskwie 21 marca, kapitulacją nie nazywa. Tamtejsza propaganda pełna jest haseł o strategicznym partnerstwie. Ale to tylko słowna sztuczka dla zmylenia przeciwnika oraz własnej opinii publicznej (o ile w odniesieniu do dzisiejszej Rosji w ogóle można o niej mówić). Na naszych oczach Moskwa pada na kolana przed Pekinem. Reżim Putina wmawia Rosjanom, że dba o niezależność i godność ich kraju, wymachując narodową flagą i plakietkami z literą Z. Ale przecież dzisiaj państwowa niezależność polega bynajmniej nie na tym, ale na sprawczości w relacjach międzynarodowych.

Sprawdzian z niezależności
Jak to ostatnie wygląda naprawdę, niech zilustrują twarde dane. W ubiegłym roku Rosja mogła się pochwalić rekordowym w historii obrotem z Chinami. Toteż chwali się ile wlezie, bo cóż innego jej pozostało? Każdy jako tako oblatany w ekonomii bez trudu dostrzeże, że ten „gospodarczy cud” dokonał się z jednego tylko powodu: wzrostu cen ropy i gazu na światowym rynku, spowodowanym wojną na Ukrainie. Dziś z powodu tej samej wojny – to znaczy: z racji przystosowania gospodarek krajów Zachodu do sankcji, które same na Rosję nałożyły – te ceny gwałtownie spadają, zaś Rosjanie – przepraszam za określenie, ale lepszego na nazwanie tej sytuacji znaleźć nie potrafię – Rosjanie pozostali z ręką w chińskim nocniku.
Po roku wojny udział Chin w eksporcie Rosji wzrósł z 14 do 20 proc., wzrost chińskiego udziału w rosyjskim imporcie z 25 do 30 proc. W ekonomii oznacza to wzrost skokowy. Dodajmy, że trzy czwarte rosyjskiego eksportu to cena ropy, gazu i węgla, surowców, których wartość na światowym rynku, jak już wiemy, zależy od wahań geopolitycznego wskaźnika. Ale to dopiero szkic do całego obrazu. Rzecz w tym, że przy tak olbrzymim i tak szybko rosnącym udziale Chin w handlu zagranicznym Rosji, udział Rosji w zagranicznych obrotach Państwa Środka jest minimalny: wynosi tylko trzy procent, w tym dwa procent w eksporcie.
Taka nierówność wyklucza mowę o jakimkolwiek partnerstwie. Rosja stała się państwem zależnym gospodarczo od Chin. A nawet więcej: stała się kolonią surowcową Pekinu. Skądinąd proces ten trwa już od dłuższego czasu, wybuch wojny go tylko przyspieszył. I co ważniejsze: uczynił nieodwracalnym.

Historyczny wymiar
A w tej dziedzinie niedawne imperium cofa się w obecnej chwili o całe 550 lat. W roku 1480 chan Złotej Ordy, potomka imperium mongolsko-chińskiego, stanął ze swymi wojskami nad rzeczką Ugrą, płynącą zaledwie 100 kilometrów od murów Kremla. Chciał wymusić na carze Iwanie III przedłużenie statusu wasala, którym Moskwa od trzech stuleci była wobec Tatarów. Do próby sił ostatecznie nie doszło, armia chana, zaniepokojonego wiadomościami o buntach w głębi Eurazji, wycofała się na wschód. Więcej nigdy dotąd ani Tatarzy, ani jacykolwiek inni „żółci ludzie” nie zagrozili miastu, które Rosjanie z dumą nazywają „Białokamiennym”. Przeciwnie, niebawem to Rosja ruszyła na Wschód, zdobywając po kolei Kazań, chanat astrachański, olbrzymie połacie Syberii – aż do Cieśniny Beringa, wreszcie obrzeża samego chińskiego Państwa Środka. Pamiętajmy bowiem, że obecna granica chińsko-rosyjska, biegnąca wzdłuż rzek Amur i Ussuri, to typowa zaborcza granica kolonialna, ustalona w XIX wieku, która wdziera się głęboko w terytorium historycznych wpływów Pekinu. Chińczycy o tym pamiętają, bo pamięć mają dobrą, sięgającą tysiące lat wstecz. Jeśli ktokolwiek w Moskwie łudzi się, że jest inaczej, pozostaje w błędzie.
Ale nie to jest w bieżącej chwili najważniejsze. Istota sprawy polega na fakcie, że dokument, sygnowany przez Władimira Putina i Xi Jinpinga, symbolicznie zamyka całą tę epokę. Nigdy bowiem dotąd, ani za carów, ani za Stalina i jego następców, nie doszło do rosyjsko-chińskiego traktatu, w którym strona rosyjska byłaby petentem, nie zaś narzucającym swoje warunki hegemonem. A tak faktycznie stało się właśnie 21 marca na Kremlu.

Z zielonego frontu
Rzeczywisty stan relacji rosyjsko-chińskich obrazuje, może nawet bardziej jeszcze wymownie niż w dziedzinie wydobycia ropy i gazu, eksport drewna. Wiadomo, wielkiej Rosji bez jej lasów wyobrazić sobie nie sposób. Mało kto natomiast wie, że nie bardzo jest już co tam wycinać. Jasne, nadal setki milionów hektarów zajmują tam obszary leśne, ale rosną tam przeważnie drzewa młode i względnie cienkie w średnicy pnia. Większość tych grubych i rosłych po prostu dawno już wyrąbano i wywieziono, pozostały jedynie tam, gdzie naprawdę nie da rady dojechać ciężarówka ani harvester.
To, co wycięte, na potęgę wywożone jest za Amur. W Chinach w 1998 r. wprowadzono zakaz masowego wyrębu i państwo to może się poszczycić prawdziwym sukcesem, jeśli chodzi o odtwarzanie obszarów leśnych, w ciągu tysiącleci traconych na rzecz gruntów ornych. Dlatego drewno Chińczycy wolą brać od Rosjan, którzy z kolei kompletnie nie dbają o swoją przyrodę. Rabunkowa gospodarka leśna działa bez przeszkód od 2007 r., kiedy to lasy państwowe przekazano regionom. Na nic zdały się protesty (luty 2019 r.) mieszkańców chińskiego pogranicza, którzy widzieli, jak na ich oczach znikają odwieczne puszcze. Dziś trwa wojna, więc w warunkach wzmożonej cenzury trudno o nowe wiadomości z zielonego frontu. Ale z pewnością sytuacja na Syberii jeszcze się pogorszyła. Co się stanie, kiedy przydatnych Chińczykom drzew zupełnie już zabraknie?

Państwo Środka działa rozważnie
Putin liczy (a przynajmniej dotąd liczył) na to, że za kadzenie Xi Jinpingowi w stylu „zazdrościmy wam sukcesów”, Chińczycy zaleją Rosję technologiczną i towarową pomocą, której tak obecnie brakuje krajowi prowadzącemu agresywną wojnę nad Dnieprem. I tutaj się jednak przeliczył, bowiem ekipa Xi, owszem, chętnie przyjmie rosyjskie „podarunki”, ale w dawaniu czegokolwiek w zamian nie jest bynajmniej taka szczodra.
Najlepszym tego dowodem jest fakt, że z momentem rozpoczęcia wojny poziom chińskich inwestycji w Rosji – mówimy o tych poważnych – spadł praktycznie do zera. Drugi twardy dowód to polityka monetarna. Juan, chińska waluta, po 24 lutego ubiegłego roku stał się właściwie, w miejsce amerykańskiego dolara, przodującą rosyjską walutą rezerwową. Dość powiedzieć, że w ciągu ostatniego roku obrót w juanach na moskiewskiej giełdzie wzrósł dziesięciokrotnie. Ale Chińczycy wcale nie palą się do tego, by być dla Rosjan nowymi Amerykanami. Przede wszystkim są mocno powściągliwi w udzielaniu im kolejnych pożyczek, na co ci bardzo liczyli. Trzeba tu powiedzieć, że Rosja stawia na juana nie tylko w rozliczeniach bilateralnych, ale też w relacjach z państwami trzecimi. Jednak większość państw zarówno Azji, jak i Afryki, nawet mimo deklarowanej „przyjaźni”, woli z Rosją rozliczać się po staremu, czyli w dolarach.
Także Pekin prowadzi względem Waszyngtonu politykę ambiwalentną. Z jednej strony głośno mówi o „partnerstwie” z Moskwą, z drugiej – wcale nie chce zrywać więzi z amerykańskim rynkiem, który jest i pozostanie dla Chin największym dawcą swoich i odbiorcą chińskich towarów.
Dlatego jeśli w najbliższych latach dojdzie do nowego, globalnego rozdania politycznych kart, Pekin na pewno zadziała z rozwagą większą, niż uczynił to Putin w lutym ubiegłego roku. A rozwagę tę dyktuje stolicy Państwa Środka praktyka sprawowania władzy, która trwa tam już od tysiącleci.
 

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki