Poszukiwany ma na czole charakterystyczną białą gwiazdkę. Jego prawa tylna noga, poniżej stawu skokowego, też jest zabarwiona na biało. Każdy, kto napotka podobnego osobnika, proszony jest o bezzwłoczny kontakt z najbliższym komisariatem policji.
Chyba tak, mniej więcej, powinien brzmieć komunikat, który służby porządkowe Czech ogłosiły właśnie w mediach społecznościowych. Nie chodzi tu jednak o człowieka, ale o konia. Ogier pełnej krwi angielskiej nazywa się Zazou, zniknął bez śladu ze stajni w północnej części kraju. Jego właścicielem jest dyktator Czeczenii Ramzan Kadyrow.
Na pytanie, czy to on ukradł, czy też jego okradziono, nie ma jednoznacznej odpowiedzi. Obie hipotezy są równie uprawnione. Czeczeński samowładca od dziewięciu lat nie mógł się cieszyć swoim ulubieńcem i faworytem wyścigów. Uniemożliwiają mu to sankcje wprowadzone przez Unię Europejską po rosyjskiej agresji na Ukrainę w 2014 r. Stajnię, w której Zazou był trzymany, odwiedzali już wcześniej podejrzanie wyglądający panowie, żądając wydania zwierzęcia. Właściciel stadniny odmówił. Teraz po ogierze pozostał tylko łańcuch.
Tak czy owak, jak mówi znany dowcip, Ramzan Kadyrow jest zamieszany w tę kradzież. Widać tu sprawną rękę czeczeńskich koniokradów. Nasz Jan Potocki, ten od Rękopisu znalezionego w Saragossie, już w XVIII w. zwrócił uwagę na nieporównywalne zdolności Czeczenów w dziedzinie porywania ludzi oraz koni. Lata lecą, ale specjalizacja w narodzie pozostała.
Czeczeni lubią porównywać się do wilków, więc nie dziwota, że w stosunku do przywódcy swojego stada ujawniają wilcze obyczaje. Opisałem je już poprzednio na przykładzie Adama Michnika i młodszych odeń redaktorów „Wyborczej”. Watażka który jeszcze niedawno odgrażał się, że zdobędzie nie tylko Kijów, ale i Warszawę, a także Londyn (mówię o Kadyrowie, nie o Michniku), teraz nagle zniknął z pola widzenia. Jedyne jego zdjęcie, które „wyciekło”, ujawnia chorobliwą otyłość twarzy, co nasuwa podejrzenie, że został otruty. Nie jest z nim dobrze, skoro on, zamiast pojechać samemu do Moskwy, wysłał na rozmowy z Putinem niepełnoletniego, świeżo ożenionego syna Achmata.
Trucicielami mogli być rosyjscy generałowie, którym Kadyrow napsuł krwi swoimi wojennymi przechwałkami. Ale równie dobrze mogli to być sami Czeczeni. Rządzący krajem żelazną ręką tyran ma tam z pewnością wielu wrogów, więcej niż ktokolwiek inny spośród swoich rodaków. Tacy ludzie tylko czekają na okazję, kiedy „ojcu narodu” powinie się noga. I taka okazja właśnie nadeszła.
Po roku fatalnie prowadzonej wojny Rosja wkracza w osobliwą fazę swoich dziejów. Coraz mniej słychać tam Putina, coraz więcej mają do powiedzenia lokalni gubernatorzy. Jest to faza niebezpieczna, gdyż grożąca anarchią, ale przecież jednocześnie budząca nadzieję. Na pewno w Czeczenii, którą trzyma przy Rosji jedynie osobista lojalność, jaką wobec Putina żywi Kadyrow. Kiedy jego zabraknie, zniknie jedyna kotwica, przy pomocy której miasto Grozny zostało siłą przycumowane do Moskwy.